Śnieżne bractwo to historia, która na długo zapisze się w moim sercu i specjalnie nie używam tutaj słowa film, czy produkcja. Po prostu historia. Opowieść obnażona z bohaterstwa i patosu, lecz przedstawiająca walkę o przetrwanie reprezentantów gatunku ludzkiego w najczystszej, wręcz naturalistycznej odsłonie. Tragedia, która spadła na grupę przyjaciół i przyniosła ze sobą jarzmo śmierci nie wybierała sobie ofiar. Pod warstwą obdartych organizmów walczących o każdy kęs pożywienia jawią się ludzkie serca, które mimo zezwolenia na uruchomienie zewnętrznego instynktu przetrwania wciąż nie tracą człowieczeństwa. Akt kanibalizmu, tak kontrowersyjny w dzisiejszych czasach chciałbym określić jako akt braterstwa lub akt szczerej miłości do bliźniego. Na ekranie nie przenikają się zwierzęta pożerające swoich martwych towarzyszy, lecz ludzie ze łzami w oczach mielący każdy pomniejszy kęs fragmentu ciał. Odmrożenia, złamania, czy ślepota nie ranią. One nie są najważniejsze. Samolot amerykańskiej produkcji Fairchild Hiller 227D nie jest jest wrakiem — stał się domem. Drużyna rugbistów pozostała razem, a mroźne powietrze wyżyn And nie rozdzieliło czegoś, co jest niewidoczne dla oka — więzi człowieka z człowiekiem.