Oglądając "Świętą krew" nie sposób odnieść się do pozostałej twórczości
reżysera. W porównaniu z poprzednimi produkcjami mamy do czynienia z
większą dosłownością - symbole nie są już zaklęte w enigmatyczne figury
kart tarota, czy innych systemów ezoterycznych, lecz uderzają swoim
prostym przesłaniem. Myśląc o tym filmie w moim umyśle rodzi się silne
skojarzenie ze słowem "szorstki". Tak jak poprzednie produkcje "Kret",
czy "Święta Góra" są gładkie, niemal z chirurgiczną precyzją
wykadrowane, tak tutaj pozostaje pewien nadmiar, który odbieram jako
szorstkość. I nie chodzi mi tylko o wzmiankowaną szorstkość obrazu,
przekazu, obecność licznych ludycznych elementów, lecz pewne ogólne
wrażenie, którego nie może wygładzić nawet ostatni cytat z psalmu.
Według mnie ten film zawiera się pomiędzy pierwszymi scenami "Kreta" -
tam bowiem mamy do czynienia z symbolicznym pogrzebaniem matki,
odrzuceniem dzieciństwa. Tutaj bohaterowi potrzebny jest na to cały
obraz. Tak właśnie to widzę, jako alternatywną historię dziecka "Kreta".
Zresztą jest to film skrajnie psychologiczny i psychologizujący każdy
jego wymiar - odrzucenie, lęk, miłość. Sprawia to wrażenie, jakby
reżyser chciał rozprawić się z ludzkimi namiętnościami utożsamiając je z
cyrkiem. Takie tło zdarzeń wydaje się nie przypadkowe, tylko alegoryczne
i można je odczytywać jako metaforę życia pełnego sprzeczności,
kuriozów. Zauważmy, że u Jodorowskiego zdecydowanie rzadziej niż figura
archetypowej współuzależnionej matki pojawia się ojciec. To kolejny
element, który powoduje, że skłaniałbym się ku wspomnianej już
interpretacji. Obraz posiada jednak drugie dno - przewijają się
odwołania do tarota, zwłaszcza do karty sąd ostateczny, choć tą scenę
można odczytywać o wiele prościej - jako odwołanie do schematu
fabularnego znanego z horrorów. W tym wypadku ten sąd ostateczny działa
jak moralny kac. Matka spełnia rolę kalekiego Maga, którego ręce
zastępuje Głupiec. Te analogie można mnożyć, co pozwala dostrzec
ezoteryczny przekaz tego filmu. Sama historia pozostaje przejmująca.