Jest to pierwszy horror gore w historii kinematografii (przynajmniej amerykańskiej) i
przynajmniej z tego powodu warto obejrzeć "Blood feast". Film nawet jak na tamte czasy jest
wyjątkowo brutalny: spora ilość posoki, ćwiartowanie, oraz wycinanie i wyrywanie
wnętrzności. Co film poza samym gore ma do zaoferowania? W zasadzie to nic. Film jest
przerażająco głupi i naiwny, bohaterowie pozbawieni jakiego kol wiek charakteru, zaś gra
aktorska jest żenująca. Jeżeli jednak podejdziemy do tej produkcji z odpowiednim dystansem to
miły seans gwarantowany. Jest to film typu "tak zły, że aż dobry", wszystko prezentuje tutaj
tak mizerny poziom, że aż trudno nie powstrzymać się od śmiechu. Ja osobiście byłem
zadowolony z seansu. Po pierwsze, ciekawie było poznać początki kina gore, a po drugie film
był przezabawny, co chwilę było z czego się śmiać: a to z fabuły i scenariusza, a to z gry
aktorskiej (Mal Arnold jest mistrzem żenującej gry aktorskiej), a to z marnej charakteryzacji (flaki
wyglądały bardziej jak galaretka). Ani przez moment się nie nudziłem, więc jeżeli ciekawią
Was początki kina gore i przy tym lubicie camp, lub przynajmniej obejrzeć coś zabawnie
nieudolnego to polecam;).
PS Ostatecznie nie umiem ocenić tego filmu, więc po prostu postawię znaczek "ulubione".
Samą notę, wystawię w swoim czasie:P.
PPS Ścieżka dźwiękowa była całkiem klimatyczna.
Postanowiłem, że wystawię 7. Nie wiem jaką powinienem wystawić ocenę, ponieważ każda wydaje się być w jakimś stopniu słuszna. W takim razie dałem ocenę w oparciu o frajdę jaką zapewnił mi seans, czyli: jeżeli dobrze się bawiłem i do tego mam do filmu pewien sentyment, to znaczy że film jest "dobry". W 100% subiektywna ocena, oparta wyłącznie o zabawę jaką zapewniło mi "Święto krwi".