"Możesz zwiedzić świat nie wyjeżdżając z Pekinu" - takim oto sloganem buńczucznie reklamuje się jeden z chińskich parków rozrywki. Istotnie, jest tam wszystko - miniatury najbardziej znanych zabytków od piramid egipskich, przez Taj Mahal aż po zupełnie współczesne wieżowce Nowego Jorku, zaś główną atrakcją jest wieża Eiffela o wielkości 1/3 oryginału. Nie trzeba nawet do niej wchodzić, by nagrać sobie pamiątkowy film. Niestety, wszystko to jest zaledwie ułudą, namiastką prawdziwego świata, powiedzmy sobie - dość tandetną kopią.
Nic dziwnego, że właśnie w tym miejscu Jia Zhangke umiejscowił akcję swojego filmu. "Świat" to ironiczne i przewrotne nawiązanie do powyższego sloganu, który ze światem realnym zbyt wiele nie ma wspólnego. Bohaterkami filmu są pracownice i pracownicy tego parku, których kolorowa rewia ma być jeszcze jedną atrakcją. Podobnie jednak w ich życiu relacje i uczucia zdają się wyglądać jak imitacja tych prawdziwych. Porozumienie gdzieś ginie, związki nie są szczęśliwe, realne emocje gdzieś ulatują, a pustka uderza najbardziej wtedy, gdy spotykają się z prawdziwymi tym razem tragediami w swoim życiu.
Wymowie filmu bezwzględnie podporządkowana jest strona formalna. Sposób filmowania przypomina zagraniczne programy podróżnicze przybliżające widzom odległe miasta i zakątki świata. Efekt ten osiągnięty jest zarówno dzięki przejrzystym, dokumentalnym zdjęciom, jak i muzyce - też dosyć sztucznej, kojarzonej bardziej z programami telewizyjnymi niż z filmem.
Wnioski do jakich dochodzi Zhangke nie są zbyt wesołe. Porównać można je z humanistycznym pesymizmem wyśpiewanym swego czasu w "Wieży Babel" Budki Suflera. Stylem i przekazem można też film uznać za duchową spuściznę dzieł Michelangelo Antonioniego o chłodzie pomiędzy ludźmi, których los wrzucił w tryby wielkiego miasta.