Wprost nie moglem uwierzyc, ze takie slabe dzielo wyszlo spod reki Aronofskiego. Ale jeszcze bardziej nie moge uwierzyc, ze tak wielu jest jego obroncow. Ale najbardziej zachodze w glowe, jak ludzie, majac w pelni prawo do takiego czy innego sadu, odmawiaja tego prawa innym. Oczywiscie zarazem robia to pod parawanem typu "Beznadziejny, niedouczony krytyk"; "Malotat, co to zywi sie tylko tandetna papka" itp. Z neofickim zapalem bronia cnoty danego filmu nie dopuszczajac do glowy, ze nie ma jednego upodobania i ze jezeli komus dany utwor sie nie podoba to ani nie jest gorszym kinomamen, ani mniej wyksztalconym czlowiekiem. Z filmem typu Zrodlo problem jest jeszcze taki, ze to film skrojony jak ambitne, wysublimowane kino artystyczne i to wlasnie ambitni widzowie maja z tym obrazem, zapewne, najwiecej problemow. Zaloze sie, ze wielu po prostu mowi o tym filmie dobrze, bo to Aronofsky i tak wypada. I maja do tego prawo.
W pelni zgadzam sie z glosem wyrazonym w recenzji pana Pawla Moraczewskiego. A opinia o jeleniu na rykowisku, chociaz zjaliwa, jest w moim przekonaniu w pelni uzasadniona. Przypominam tez, ze na bynajmniej nie komercyjnym tak bardzo festiwalu w Wenecji utwor Aronofskieo zostal wygwizdany. Podczas seansu caly czas sie zastanawialem, czy wizja ostatniego lotu z Odyseji kosmicznej Kubricka tez byla dla owczesnych kiczowata. Tam tez na koncu nastepuje motyw odrodzenia kosmicznego i pojawia sie dziecko w postaci prenatalno-astralnej. Podobnie ze Stalkerem, genialnym filmem Tarkowskiego, ktory w oprawie s-f szukal odpowiedzi na pytania kluczowe, a ostatnia scena z ruszajaca sie szklanka penetrowala rejestry tego, co nieznane. O ile jednak w tych dwoch genialnych dzielach dostrzegalem filozoficzna dyspute (juz nie wiem czy sam, czy pod wplywem setek preczytanych recenzji, jesli mam byc szczery), to u Aronofskiego widze kicz, tandete, pomieszanie sie w galimatiasie religijnego eklektyzmu. Wiele osob twierdzi, ze ten film nalezy pojmowac emocjonalnie, a nie rozumowo, doszukujac sie jakis konkretnych odpowiedzi. Ale gdzie te emocje, skoro psychologia postaci zadna, dramaturgia lezy kompletnie, a w zamian otrzymujemy tylko tania ezoteryke w stylu New Age. Chcialbym znalezc w tym filmie chociaz jeden plus, ale nie umiem. Bo nawet jesli muza swietna, to powinna byc tylko ilustracyjnym dopelnieniem, a nie zastepowac obraz, tworzac efekt odwrotny do zamierzonego.
Poprzedni obraz Aronofskiego totalnie mnie zachwycil. Tam tez prosty byl przekaz, a miejscami kiczowate i tanie chwyty. Psychologia tez kulala. Ale tamten utwor ogladalem w fizjologicznym napieciu, spocony, z bolacym brzuchem, tak cudowna i wyszukana byla forma, wsparta dynamicznym, teledyskowym montazem, jakze waznym srodkiem filmowej ekspresji. We Zrodle nie dostrzeglem nawet dobrego warsztatu tylko naiwne poglady autora, z tym, ze nie na piekno milosci - w tym akurat sie z Aronofskym zgadzam. Naiwnosc polegala na argumentacji, na sposobach jej zobrazowania, na doslownosci, na lopatologiczno-tautologicznym nawarstwieniu pseudosymboliki - Budda, Chrystus, banki, astrale, drzewa zycia. Czy nie mozna bylo calej historii zmetaforyzowac za pomoca jakiegos wspolczesnego dramatu. Chociazby takiego jak w epizodzie wspolczesnym. Dobrze sie to rozkrecalo. Proste histori urzekaja najbardziej i wcale nie musza byc mniej ambitne czy metaforyczne, czego dowodem takie opowiesci jak Miedzy slowami S. Copolli albo Dekalog I Kieslowskiego. A z dokumentow genialna, prosta w warstwie formalnej - Wielka cisza, ktora niedlugo wchodzi do kin. Tam jest czysty autentyzm i zero udawania.
Ide obejrzec Odyseje, a potem Stalkera. Przypomne sobie jak wyglada prawdziwe filozoficzne kino, mowiace o sprawach ostatecznych.
Pozdrawiam wszystkich entuzjastow kina, obojetnie czy zwolennikow Zrodla czy nie :-) ale jak dla mnie 1/10
Przepraszam Pana PawŁa Marczewskiego za bledne podanie jego nazwiska. Niestety nie ma mozliwosci edycji postow. Nie zmienia to faktu, ze jego recenzja mi sie podobala.
Pozdrawiam.
>>O ile jednak w tych dwoch genialnych dzielach dostrzegalem filozoficzna dyspute (juz nie wiem czy sam, czy pod wplywem setek preczytanych recenzji, jesli mam byc szczery), to u Aronofskiego widze kicz, tandete, pomieszanie sie w galimatiasie religijnego eklektyzmu. <<
to dziwne co dostrzegles, gdyz film ten idealnie przedstawia symbolike wielu systemow religijnych. Nie odbieram ci prawa wlasnej krytyki filmu, ale proponuje udac sie do biblioteki i poczytac o filozofii na ktora sie powolujesz.
Widzisz i tak to wlasnie jest w tego typu dyskusjach; sek w tym, ze nie musze, przynajmniej na takim poziomie by zrozumiec przekaz Aronofskiego, isc do bilioteki, bo zwlaszcza kultura Azji (w tym znaczeniem azjatyckich religii) zajmuje sie zawodowo.
Newagewowski synkretyzm w wydaniu Aronofskiego jest po prostu naciagny; wybral i polaczyl tak wiele elementow, ze sie pogubil, a juz zwlaszcza szwankuje tu poziom wizualny; jak mam sie skupic i przezywac emocjonalnie film, ktory epatuje tandetnymi symbolami, ktorych nie umocowuje w ich wlasciwym kulturowo wymiarze, ani nie tlumaczy w kontekscie swojego dziela; dltego takie bańki, astrale, wykwitne pozy w kosmicznym uniwersum to dla mnie tylko efekciarstwo; o ile moge zrozumiec "zwyklych" Indusow, ktorzy moga jednoczesnie wyznwawac hinduizm, byc buddystami, a nawet chrzescijanami, a wiec potrafia mieszac rozne symboliki religijne, bo buduja swoja wlasna personalna religie, o tyle nie moge tego zaakceptowac u dobrego rezysera w przekazie artycznym. Wystarczylo pozostac w konwencji historii terazniejszej (nawet jej klimatu), dopracowac troche pszchologie postaci (bo byly papierowe, podobnie jak ckliwe czesto dialogi) i juz byloby dobrze.
Pozdrawiam.
Jezeli zajmujesz sie zawodowo religiami azjatyckimi to widocznie zboczenie zawodowe jest twoim problemem. Bierzesz go (film) za bardzo przez swoj pryzmat, w tym filmie bylo sto razy wiecej symboliki z szamanizmu niz ze wschodnich filozofii.
Nawiazujac do efekciarstwa, film JEST efekciarski, taki byl jego zamiar, taki byl Pi, taki byl Requiem dla snu. To nie jest film dokumentalny o buddyzmie. Arnoffsky tworzy nowatorskie dziela, jezeli ci sie ten film nie spodobal, wroze ze kolejne jego dziela tez nie przypadna ci do gustu.
I jeszcze jedno, pisales na poczatku ze kazdy ma prawo do krytyki, jasne ale poprosilbym o jakies akceptowalna forme krytyki. Osobiscie nie moge trawic osob, ktore zamierzaja poprawiac rezysera co do jego dziela i zaczynaja rozprawiac co to oni by nie zmienili zeby film byl lepszy. Zawsze mogles wybrac rezyserstwo, krytyka nie polega na ulepszaniu cudzego dziela:
"...o tyle nie moge tego zaakceptowac u dobrego rezysera w przekazie artycznym. Wystarczylo pozostac w konwencji historii terazniejszej (nawet jej klimatu), dopracowac troche pszchologie postaci (bo byly papierowe, podobnie jak ckliwe czesto dialogi) i juz byloby dobrze... "
Masz absolutna racje, poprawianie rezysera moze byc irytujace; podobnie krytycyzm czy wrecz krytykanctwo; no ale przeciez tworcy robia dziela wystawiajac sie osad publiczny; krytykujac ich, przynajmniej ja, nie chce ich poprawiac, to taka retoryka by uwypuklic rzeczy, ktore MNIE denerwowaly; a wiedz, ze pierwszego posta napisalem w zasadzie zaraz po projekcji - dlatego byl taki emocjonalny, skrzywiony i nieobiektywny. Natomiast czepianie sie i szukanie dziury w calym, jezeli chodzi o film, nie lezy w mojej naturze. Tutaj tak wyszlo, bo stopien irytacji byl spory.
Pozdrawiam.
Czytam wszystko co się trafi o "Źródle", bo mam bardzo mieszane uczucia. Ale tu pojawiło się przeciwstawienie - genialnej podobno odysei kosmicznej Kubricka, która dla mnie jest równie dyskusyjna (poza fragmentem z HAALem, który rozkłada mnie na łopatki). Ja zakończenia odysei nie trawię, i jest dla mnie nielogiczne i okropne, po co kosmiczne dziecko, jeśli na ziemi mieszka tylu ludzi, może nie doskonałych, ale przecież rzeczywistych.
Kubrick stworzył własną wizję - własny odlot, który do dziś dzieli oglądaczy. Podobnie dzieli "Źródło" - Aronofsky nie zapanował nad swoimi emocjami, od pogodzenia się ze śmiercią doszedł do afirmacji śmierci, a wymowa dzieła jest na tyle niejasna, że każdy coś może podłożyć. Ale tak jak Kubrick stworzył własną wizję, i to wizję, która działa, przynajmniej na mnie.
Zgadzam sie z Toba w 100%; jak podkreslalem nie wiem (nie potrafie tego odzielic) na ile Odyseja genialnym dzielem jest, a na ile ja juz patrze przez pryzmat nabytej wiedzy i opinii innych; dla mnie realne jest tylko to, ze jak ogladam ja enty raz to mi sie podoba; i pomysl z monolitem, i najbardziej genialna elipsa i jednak z najlepszych metafor w dziejach kina (podrzucona kosc) i koncowka z transowym lotem tez mi sie podoba; u Aronofskiego nie dostzreglem takiej chociazby jednej uniwersalnej metafory, prostej, ale nie wprost;
i byc moze Zrodlo za jakis czas tez wejdzie do kanonu i chociaz bedzie dyskusyjne, to niekwestionowane bedzie jego miejsce; ciesze sie jednak z tego, ze mam(y) mozliwosc dyskutowania o tym bez jeszcze utartych i powtarzanych opinii, na ktore beda skazani zapewne przyszli entuzjasci kina, dokladnie tak jak my w przypadku Odyseji; to fajne uczucie
jedno wiem na pewno - juz dawno zaden film nie pobudzil mnie do takiego dyskutowania, czytania, analizowania, aczkolwiek byl to zapalnik zdecydowanie negatywnych odczuc; dopoki jednak w trakcie dyskusji rozne zdania sa szanowane jest w porzadku, a ja mam wrazenie, ze kilku nowych rzeczy znowu sie nauczylem;
Pozdrawiam
W odpowiedzi poniżej znajdują się spoilery, więc kto nie widział filmu, niech jej nie czyta.
-------
Wydaje mi się, że potraktowałeś "Źródło" trochę za bardzo na poważnie, że za bardzo chcesz rozważać cały film, rozłożyć go na części pierwsze, a tak się nie da.
Ja "Źródło" przeżyłem. Dokładnie tak, nie obejrzałem, ale przeżyłem. Czułem razem z Tommy'm ten strach, obawę, tą miłość, to wielkie uczucie. Razem z nim wspominałem szczęśliwe chwile, które spędził z Izzy i razem z nim buntowałem się przeciwko temu co musiało i miało nastąpić.
Całkowicie popłynąłem z filmem. Zachwycałem się pięknem obrazu, a muzyka w wielu miejscach do bólu wymuszała moje łzy. "Źródło" było filmem, który przeżyłem - co rzadko się zdarza, który całkowicie mnie sobie podporządkował, opanował wszystkie moje reakcje.
Tak jak napisał KrzysieK "Źródło" przypomina impresję. Mamy zachwycić się tym co widzimy, tą ulotną chwilą, muzyką w tle, radością i smutkiem bohaterów.
Wydaje mi się także, że nie potrzebnie zacząłeś rozważać czemu Aronofsky pomieszał religie. Wg mnie przenikanie się religii nie było tematem tego filmu. (ja np. wogóle nie zwróciłem na nie uwagi) To, że Tom w XXVI wieku kojarzy nam się z buddystą, nie znaczy, że nim jest. Poza tym, jak dla mnie on tak na prawdę nie istnieje, jest tylko przedstawieniem stanu ducha głównego bohatera, który próbuje znaleźć spokój, odgrodzić się od życia i ciągle zbliżającej się nieuchronnej śmierci żony. Podobnie, historii konkwistadora nie można traktować na serio, bo jest ona jedynie książką napisaną przez Izzy, a ściślej rzecz biorąc, jej pamiętnikiem - także przedstawieniem jej myśli. Te wszystkie dziwne, trochę wariackie wydarzenia w przeszłości i przyszłości rozgrywają się w wyobraźni bohaterów, dlatego mogą się wydawać trochę bez sensu....
Tak więc, celem Aronofskiego było pokazanie reakcji nas-ludzi na zderzenie miłości z nadchodzącą śmiercią, a nie np. rozważania religijne.
Pozdrawiam.
Dzieki za odpowiedz. Fajnie, ze watek sie kreci :-)
Otoz wlasnie analizator wlaczyl mi sie, bo tego filmu nie przezylem. Gdybym tak jak ty poplynal na jego fali, to pewnie nie dzielilbym wlosa na czworo i czepial jak jakis niespelniony krytyk czy filmowiec. Zgadzam sie wiec z Toba - sa takie filmy, gdzie nie wiem o co chodzi, ale urzeka mnie klimat, nastroj, piekno. Tak bylo z Odyseja, kiedy ja pierwszy raz zobaczylem, ale tak jest z wieloma filmami, ktorych do dzisiaj w pelni nie pojmuje, ale mnie urzekaja, jak chociazby Zacmienie i Zawod: Reporter Antonioniego (zwlaszcza ostatnie sekwnencje tych dziel), Stalker Tarkowskiego, Zeszlego roku w Marienbadzie Resnais, czy tez chociazby takie utwory jak Brazil czy 12 malp Gilliama - pozornie oczywiste (tak przy okazji polecam pierwowzor 12 malp, film Taras, czasami tlumaczony jako Pomost, genialna fotohistorie Ch. Markera, ktora dopiero unosi i pozstawia wiele znakow zapytania).
Natomiast u Aronofskiego wszystko mnie draznilo. Zgadzam sie z Toba, ze Tom z przyszlosci, to tak naprawde raczej zapis stanu ducha, doznan, uczuc glownego bohatera, ale zarazem dzieje sie to z wykorzystaniem okreslonej symboliki religijnej, ktora jest ewidentna, domaga sie analiz, ale zarazem jest tak wyrazista, ze wrecz denerwujca. Poza tym religia jest wazna w tym dziele z jeszcze jednego powdodu, ktory akurat takze zwolennikow tego utworu powinien interesowac - Aronofski robi troche taki poemat (zakladam, ze oto mu m.in. chodzilo) o wierze bez religii, ale wlasnie dlatego tak istotne sa klucze religijne, religijny synkretyzm, szukanie uniwersalntej prawdy ponad religiami; mity, religia, nauka zawodza bowiem i okazuja sie tylko jednym z narzedzi radzenia sobie z wlasna niedoskonaloscia, a nade wszystko szwodniczym szukaniem spelnienia, szczescia, milosci. Aronofsky opowiada sie moim zdaniem, za indywidualizmem w ujmowaniu spraw ostatecznych, odpornoscia na kuszenia falszywych proroctw, ktore przyslaniaja, to co najwazniejsze. Dostrzegam tez wiele elementow egzystencjalnych. Samotnosc, eschatologiczna nieuchronnosc. Tom szukal leku na raka zaniedbujac zone, nie dajac sie realizowac magii ich codziennego bytowania. Wszystko to super, tylko sposob pokazania. Pozostawienie tego tylko w ramach historii naukowca i jego zony chorej na raka tworzylo by kameralna, prosta historie z dokladnie tym przeslaniem, moze nawet bardziej poruszajaca.
Pozdrawiam i czekam na dalsze ciekawe polemiki.
"Wszystko to super, tylko sposob pokazania. Pozostawienie tego tylko w ramach historii naukowca i jego zony chorej na raka tworzylo by kameralna, prosta historie z dokladnie tym przeslaniem"
Tylko, że to już nie byłoby Źródło, tylko zupełnie inny film, w którym ważna byłaby jedynie treść, opowiadana historia. A Aronofskiemu chodziło w Źródle też o przeżywanie filmu i o obraz i na niego położył o wiele większy nacisk. Stąd pojawiły się historia o konkwistadorze i ta z XXVI wieku, Dla ciebie były one zbędne, tylko popsuły cały film, przysłoniły morał i spowodowały, że wg ciebie poszczególne części do siebie nie pasowały.
Dla mnie były idealnym uzupełnieniem historii Toma i Izzi, do tego pewną nowością, ciekawostką, przepięknie sfotogrfowaną, z rewelacyjną muzyką, dzięki której popłynąłem razem z filmem i którą nadal mam przed oczami.
Kwestia gustu, oczekiwań...
A wracając do analizowania Źródła to przytoczę słowa torne'a, który w swoim poście napisał i z czym się zgadzam: "Zamiast myśleć o tym, co znaczy dany symbol, trzeba właśnie zaprzestać tego myślenia, pozwolić ponieść się obrazom, które same układają się i zazębiają bez konieczności ich interpretacji. "
Pozdrawiam
Co do tego, ze bylaby to inna historia, masz oczywiscie racje; mi tylko chodzilo, co ze wzgledu na moj temperament, osoobowsc, gust, lepiej by mi odpowiadalo. Oczywiscie to takie akademickie gdybactwo, ale fajnie, ze sa miejsca i ludzie, z ktorymi mozna sobie na to pozwolic. Nawet jesli swiata nikt tym nie zmieni.
Co do symboliki. Tu akurat sie nie zgadzam. Otoz symbol zaklada powiazanie dwoch obiektow, ktore w swej istocie nia maja nic ze soba wspolnego, ale w tym nowym, czysto esteycznym czy artystycznym wymiarze uzyskuja nowa jakosc; w tym wypadku taki zabieg ma charakter jak najbardziej intelektualny i moze byc poddawany intepretacji i analizie, a wrecz powinien byc jej poddawany; poszczegolne symbole moga byc tez katalogowane i tlumaczone (Kopalinski); to natomiast o czym pisze torn dotyczy raczej samego klimatu, rytmu, zastosowanych srodkow filmowych, jak faktura obrazu, muzyka, montaz; oczywiscie mozna zaraz stwierdzic, ze na ten klimat skladaja sie rowniez symbole; otoz nie do konca; symbol jest koncepcja artystyczno-intelektualna, natomiast klimat ksztaltuje sposob zaprezentowania danego symbolu i to wlasnie w moim przekonaniu polozyl Aronofsky. Ja wlasnie sie wykladam na owym klimacie i jak powtarzam z uporem maniaka gdybym sie dal posiasc temu filmowi, to tez bym go w ten sposob pewnie nie analizowal. Ale tak jest przynajmniej w miare interesujaca dyskusja :-)
Pozdrawiam.
A wg mnie nie powinieneś tak z uporem i dokładnie rozkładać "Źródła" na częście pierwsze, i traktować wszystkiego w nim tak całkowicie serio i dosłownie, bo nic z tego dobrego nie wyniknie. Skoro ci się film nie podobała, to trudno, nie musi, ale nie potrzeba też go rozkładać. "Źródło" jest do przeżycia, kto popłynął razem z nim, tego całkowicie zachwyciło, kto nie, trudno, zachwycać nie musi....
nie, mylisz pojęcia, to o czym mówisz to "znak" nie zaś symbol, który łączy się z pojęciem "mythosu" i odwołuje się do doświadczeń i przeżyć w sferze sacrum. Jest to odrębny (w pewnym sensie) język czy też sposób postrzegania i pojmowania rzeczywistości nie oparty na etykietkowaniu czyli na pojęciach logicznych. W rzeczywistości symbol w swej pełni prowadzi do logicznego paradoksu, ponieważ zawiera w sobie całe kontinuum logicznych znaczeń po własne przeciwieństwa.
W ramach znaku i symbolu relacja miedzy elementami opiera sie na podobnej zasadzie arbitralnosci. Dla strukturalistow znaki zasadzaly sie na arbitralnosci, ale mozna bylo w ramach nich wyroznic porzadek denotatywny (znaki sa nosnikami jakiegos w miare ustalonego znaczenia); symbole, podobnie jak mity mialyby natomiast charakter konotatywny. I to wlasnie owa konotacja jest zrodlem polisemii, czyli wieloznacznosci poszczegolnych symboli. Nie chodzi wiec tylko o sama strukture symbolu czy znaku, ale bardziej o jakosc relacji w ramach tej struktury.
Ty oparles sie raczej na religioznawczym czy antropologicznym rozumieniu symbolu. Ja siegam raczej do jezykoznawstwa albo do takich antropologow jak Geertz. NIekoniecznie wiec musimy sie roznic. Nie tylko poszczegolne symbole maja rozne konotacje. Ciezko jest tez sama definicja "symbolu".
Pozdrawiam.
oczywiście, co dziedzina (a często co osoba) to inne rozumienie symbolu, jednak w filmie, a już w filmie dotyczącym rzeczy bądź co bądź ostatecznych i religijnych konotacje religioznawcze symbolu aż proszą się o takie jego potraktowanie w "Źródle"
Film jako tekst kultury moze byc interpretowany metodami semiotycznymi bez wzgledu na temat filmu. Wowczas wazna moze byc wiedza pozareligioznawcza. Z drugiej strony tematyka filmowa moze poruszac problematyke religijna (lub quasi-religijna) i wowczas wiedza religioznawcza moze sie przydac. Fajnie na ten temat pisze filmoznawca-ksiadz dr Marek Lis np. w ksiazce "Ukryta religijnosc kina". Wszystko zalezy wiec od podejscia badawczego i orientacji teoretyczne. Ja wyznaje raczej orientacje postrukturalna.
Pozdrawiam.
"Tak więc, celem Aronofskiego było pokazanie reakcji nas-ludzi na zderzenie miłości z nadchodzącą śmiercią, a nie np. rozważania religijne. "
hm... jezeli tak odebrales...
...ja sie totalnie nie zgadzam. wydaje mi sie ze Arnoffsky mial pomysl na ostatnie 30 minut filmu, do czego musial dorobic jakas historie i tak powstala prosta historyjka o milosci. nie chce nikogo obrazac, ale nie potrafie inaczej odebrac tego co piszesz, niz przez pryzmat plytkiego odbioru filmu, z gory przepraszam. bezwatpienia jednak napiecie filmu rosnie do momentu koncowych sekwencji, ktore sa istota tego filmu. Z kimkolwiek rozmawiam, w pamieci zapada wlasnie ta sekwencja, to co rezyser chcial podkreslic, by utkwilo nam w pamieci. Zaprzeczysz? :)
Faktycznie ostatnie sceny w "Źródle" głęboko zapadają w pamięci i są najbardziej spektakularne, ale wg mnie są one jedynie zakończeniem ciągle wzrastającego napięcia. I nie zgadzam się z twierdzeniem, że Aronofsky dopisał do zakończenia "zwykłą" historyjkę o miłości, bo to ona jest punktem wyjścia, to ona napędza cały film i to przez nią dochodzimy do oszałamiającego punktu kulminacyjnego.
Wg mnie "Źródło" traktuje właśnie o miłości i śmierci. O miłości, która nie zgadza się na nieuchronnie ją przerywającą śmierć i o buncie przeciwko temu co nastąpić musi. Aronofsky nie wprowadził do filmu buddysty by pokazywać różnice w religiach, tylko aby przedstawć stan umysłu głównego bohatera, który próbuje wyciszyć się, odgrodzić się od życia, opanować to co nieuchronne i to co nadejdzie, a potem pogodzić się ze śmiercią żony. (co następuje w finale)
Bardzo podobało mi się przedstawienie Drzewa Życia, które nie jest taką prostą i łatwą jakby się na pierwszy rzut oka, wydawało sprawą, a powtarzana kwestia "together we will live forever" dla mnie jako chrześcijanina znaczy jedno - życie po śmierci...
Pozdrawiam
Ja nie twierdzilem, ze chodzi tu o roznice miedzy religiami, ale o to, ze te relacje miedzyreligijne sa wykorzystane przez autora do opowiadania o milosci, szczesciu, zyciu i smierci. Sam przeciez mowisz, ze film byl wlasnie o tym, ale zarazem zaprzeczasz, ze chodzi tu o dylematy miedzyreligijne. A kwestie, takie jak zycie i smierc to przeciez problemy na wskros religijne, przez religie podejmowanie. Sam prezentujesz zreszta swoja interpratacje przez pryzmat religii jaka wyznajesz. Kwesti zycia i smierci nie da sie anaizowac abstrahujac od religii. Nawet, jak wczesniej pisalem, jezeli mozna uznac Zrodlo za traktat o wierze bez religii, to ta religia jest w tle. Nauka czy religia to sposoby radzenia sobie z problemami takimi jak smierc. Aronofski dowodzi, ze sa one zwodnicze, ale zarazem sie nimi posilkuje, bo to czesc dziedzictwa i wyposazenia kulturowego Czlowieka.
Aronofskiemu chodzilo wiec o szukanie tego, co wspolne w religiach, a ostatecznie moze wrecz o wzniesienie sie ponad nimi, jednoczesnie z nich wyrastajc i w tym kontekscie sposob zobrazowania tych poszukiwan, zwlaszcza w wymiarze wizualnym mi sie nie podobal.
Zgadzam sie natomiast, ze lewitujacy budda to raczej zapis stanu ducha bohatera, a nie jakis przyszly obraz wydarzen. Uwazam tez, ze ostatnie sceny raczej podkreslaja moja teze iz jest to film o wierze, ktora wznosi sie ponad religie (w tym sensie jestem blisko Twojego zdania), przy zalozeniu, ze jest sie swiadomym ich wplywu, znaczenia i tego, co wspolne (i tu zapewne sie roznimy?).
Pozdrawiam.
"Żródło" jest filmem, który każdy z nas zrozumie zupełnie inaczej, każdy zwróci na co innego uwagę, i każdy w zależności od gustu, oczekiwań, nawet humoru jaki ma danego dnia, wyłapie z niego myśli, na które nie zwrócą uwagę inni. Ty zauważyłeś relacje międzyreligijne, ja "zwykłą" historię miłości zagrożoną śmiercią, a inny użytkownik filmwebu przedstawienie różnych sposóbów dążenia człowieka do nieśmiertelności...
"Ja nie twierdzilem, ze chodzi tu o roznice miedzy religiami, ale o to, ze te relacje miedzyreligijne sa wykorzystane przez autora do opowiadania o milosci, szczesciu, zyciu i smierci. Sam przeciez mowisz, ze film byl wlasnie o tym, ale zarazem zaprzeczasz, ze chodzi tu o dylematy miedzyreligijne"
Tak, faktycznie Aronofsky pokazał zderzenie miłości, śmierci i wiary, ale ja po pierwszym seansie nie zauważyłem by pokazywał jakiekolwiek relacje MIĘDZYreligijne. Być może faktycznie tak jest, nie przeczę, że nie. Być może gdy obejrzę "Źródło" drugi raz zwrócę na to uwagę, lub jeszcze na coś innego...
Dla mnie ponieważ nie uważam, że "Źródło" traktuje o różnych postawach człowieka do miłości i śmierci w różncych religiach, więc i zakończenie wg mnie nie traktuje o religii, tylko po prostu o pogodzeniu się z tym co nieuniknione, czekaniu i wierze - nie ważne jakiego się jest wyznania - ale wierze w życie wieczne.
Podsumowując. Ty do zderzenia miłości ze śmiercią włączasz jeszcze religie, ja nie....
Naprawde miło mi się przekonać, że są na filmwebie widzowie, którzy potrafią utrzymać poziom dyskusji :) Ja właśnie wróciłem z kina i daje 10/10. Za co? Za to ze po ostatniej scenie, gdy piękna muzyka Clinta Mansella towarzyszyła napisom końcowym nikt w kinie nie drgnął z miejsca ( a było prawie pełne). Wcale nie dlatego, że spali ;) Musieli ochłonąć. Przeżyli ten film, ja również. Kilka par spojrzało na siebie bez słowa. Inni głeboko westchnęli... Pewnie miał jakieś niedociągniecia jednak forma Aronofskiego zawsze do mnie przemawiała, film niesie ze sobą emocje i przekaz, to sobie cenię w kinie, to czy poplątał religie czy nie to są szczegóły... Sceny finalne mnie wbiły w siedzenie a niejedno już widziałem ;). Pozdrawiam tak zwolenników jak i pietnujących film uczestniczących w tej dyskusji!
Ciesze sie, ze zaliczylem kawal pasjonujacej dyskusji; dla mnie tak samo fajne jest to, ze ktos sie ze mna w odbiorze filmu zgadza (tak jest po prostu milej :-), jak i to, ze ktos ma inne zdanie (tak jest prawie zawsze ciekawiej, zwlaszcza jezeli dyskusja na poziomie; to pozwala wyzwolic sie z samozachwytu nad wlasnym widzeniem dziela, ale i ugruntowac bardziej dojrzala opinie o nim.
Serdecznie pozdrawiam.
Mimo ujmującej retoryki nie pojmuję jak przy takiej ilości tragicznych produkcji możesz dać temu dziełu sztuki wartość 1/10 ;)? Bez przesady...
Tak, to prawda, ze podobnie mozna ocenic jakiegos hollywoodzkiego gniota.I w tym sensie mnie zagiales. Ale to tylko dowodzi jak wszelkie gwiazdki, notki, punkciki balamuca. I jak sam w te sidla wpadlem.
Istotne jest jednak, ze Zrodlo oceniam po prostu inaczej. Stosuje tu zupelnie inna skale. Wiecej sie spodziewalem, wiedzialem, ze to bardzo dobry rezyser, wiele pomyslow mi sie podobalo, wiec wiecej wymagam i ostatecznie tym wieksze czuje rozdraznienie, kiedy ostatecznie nie otrzymalem czegos satysfakcjonujacego.
och, święte słowa, powinni powiesić tego co tak spopularyzował oceny procentowe albo x/10, to kompletnie zabija wszelkie niuanse. każdy teraz bawi sie w krytyka filmowego instant, "obejrzałem film, fajny, 7/10", "nie podobał mi sie - 4/10" i koniec dyskusji. to bardzo smutne moim zdaniem. drażnią mnie oceny punktowe, jako tako akceptuje tylko gwiazdki z wyborczej, już ta pięciostopniowa skala zdaje sie bardziej do przełknięcia...
ja filmowi dałam tu w serwisie 10. dlatego że takie wywarł na mnie wrażenie, poraził mnie, ogłuszył w jakiś sposób. i co zabawne, wcale nie uważam że to film najlepszy z najlepszych, w dodatku zupełnie rozumiem wszystkie aspekty które w tym filmie drażnią niektórych widzów. ale czy to znaczy że powinnam dać mu już tylko 9/10? od kiedy zatem film zaczyna zasługiwać na 8/10? kiedy muzyka nam nie podpasuje, ile punktów odejmiemy? a może niektórzy zabiorą filmowi aż 5, bo nie znoszą aktora który w nim gra...? grrr ale mnie to denerwuje :P
a tak poza tym to też chciałam pogratulować wzorowej, inteligentnej dyskusji, oby więcej tu takich, brawo panowie!
również gratuluję dyskusji, bardzo miło się to czyta :)... Szkoda, że "Źródło" niedługo zniknie z kin... Mam nadzieję, że dvd niedługo... :)
Szkoda, że Clint Mansell nie dostał Globa, no ale cóż... ech, te wszystkie nagrody...
Faktycznie z ocenami jest pewien problem, ale jakoś filmy uszeregować jednak trzeba. Co prawda czasem przez taki system mogą wyjść trochę absurdalne sytuacje ("zwykły" horror będzie miał np wyższą ocenę niż dobry dramat), ale to już inna sprawa.
Mogę powiedzieć, że ja przyznając punkty - a wolę bardziej system /10 niż np gwiazdkowy - kieruję się dwoma zasadami.
1. Przyznaję ocenę filmom w gatunkach jaki one reprezentują.
2. Najpierw, tuż po wyjściu z kina ogólnie próbuję ocenić jak mi się film podobał - i najczęściej jest to skala szkolna, która potem rozwija się na 10. Czyli 1 to 1,2,3; 2 to 4; 3 to 5,6; 4 to 7; 5 to 8,9 i 6 to 10.
Pozdrawiam.
Moim zdaniem lepszy byłby system skategoryzowany, tzn oceny 1-5 za konkretne elementy filmu, przykladowo:
- gra aktorska
- zdjęcia
- muzyka
- efekty specjalne (jesli są)
- scenariusz
- klimat
- ogółem
Witam,
dyskusja byla/jest fajna, bo nikt nikogo nie pouczal, nie bylo argumentow ad personam, tylko zarliwa debata pasjonatow :-)
co do punktow, to widze, ze wywolalem temat. nie do konca zgadzam sie z figazmakiem, zeby calkiem wyeliminowac oceny, chociazby ze wzgledu na tradycje. Nam sie wydaje, ze system punktowy zwiazany jest z tandetnymi tygodnikami tv, podczas gdy bodaj jako pierwsi zastosowali go wielcy krytycy, a potem filmowcy z grupy Cahiers du Cinema; stosowali go wiec Godard, Truffaut, Chabrol; inna sprawa jak stworzyc dobry system.
Propozycja z kategoriami mi sie podoba. Nie obawialbym sie natomiast, ze horror bedzie mial np. wiecej niz dramat; uwazam, ze nie ma gatunkow szlachetniejszych i podlejszych; w rezultacie mamy genialne horrory (Lsnienie) czy komedie (Pol zartem, pol serio), ale i slabe dramaty (w stylu "okruchy zycia"), ale i ambitni tworcy robili czasami slabsze dziela (dla mnie Aronofsky :-), ale mozna podac przyklady bardziej spektakularne co do ktorych jest wieksza zgoda (np. maoistyczne filmy Godarda) albo niektore tandetne filmy akcji Chabrola;
kategoryzowanie jest dobre zwlaszcza wtedy, gdyby skonstruowac cos na wzor ankiety z poszczegolnymi kategoriami i kryteriami do nich; wowczas punktator musialby bardziej swiadomie podejsc do sprawy, poswiecic jej wiecej czasu , ale i reagowac mniej emocjonalnie; ostatni aspekt dotyczy chocby mnie w przypakdu Zrodla; gdyby byly takie kategorie i kryteria po prostu musialbym dac Zrodlu wiecej; i jeszcze jedna uwaga - uwazam, ze skala powinna byc mniejsza (chocby szkolna); im wieksza rozpietosc tym latwiej sie pogubic, a niuansacji i tak sie nie osiagnie;
a moze zalozmy osobny watek i dokonajmy takiego sadazu na ten wlasnie temat by nie zagrac watku przy Zrodle?
Pozdrawiam.
Bardzo chciałam, żeby ten film mi się podobał, ale ta wizja Aronfskiego po prostu nie jest przekonująca. Można się czepiac, że jest kiczowata, albo, że postaci nie są ledwo naszkicowane, ale myślę,ze rezyserowi i scenarzyście po prostu zabrakło szczęscia. Szęścia, czy iskry bożej (sic), żeby ta wizja zaczęła żyć. Myślę, że fajnie, że porwał się na coś takiego i poszedł na całość. Zaufał sobie i się nie wstydził być sentymentalny, nie bał się szukać swojego języka i eksperymentować, że jest bezkompromisowy. Ale mu nie wyszło. Myślę, że to nieudany film, ale dobrze, że powstał. Dobrze, że są jeszcze reżyserzy filmowi, którzy się nie boją iśc na całość (nie mam tu na myśli rozdętych budżetów, wypasionych efektów specjalnych i postmoedernistycznych jałowych powtórek). Myślę, że dobrze, że są jeszcze artyści, którzy się nie boją iść swoją drogą, a że czasem podwinie im się noga, to jest wpisane w ryzyko. Oby tylko nie został po tym filmie spisany na straty jak Terry Gilliam.
Szkoda, ze ciekawa dyskusje rozpoczales plytkim i prowokacyjnym pierwszym postem. Po porstu nie wierze, ze czlowiek, ktory uwielbia "Odyseje" Kubricka czy "Stalkera" Tarkowskiego, oglada taki film i wystawia ocene 1/10. Po prostu w to nie wierze...
Co do kina filozoficznego, to ja osobiscie nie lubie okreslania takimi epitetami kina. Co to znaczy filozoficzne? Czy jesli ten film mowil o milosci, to znaczy, ze byl filozoficzny? Czy smierc i tworzenie to tez sa pojecia filozoficzne? Dla mnie nie, bo to jest zycie. Niektorzy lubia wplatac w rzeczy wzniosle filozofie, Boga czy inne bzdety, a to jest zwyczajne zycie.
Masz racje, przekaz filmu byl prosty: trzeba kochac i tworzyc az do smierci, zeby po smierci ktos mogl cos dalej sie nami cieszyc (najlepiej moim zdaniem przedstawione bylo to w scenie, jak bohater, gdy juz umiera jego drzewo oglada swoje tatuaze). Ale czy kazdy film musi odkrywac przed nami co bedzie po smierci czy co bylo na poczatku i jak na imie ma naprawde bog (swoja droga odpowiedzi na zadne z tych pytan nikt nie zna)? Dla Ciebie to tandeta - okay, ale wymagasz od ludzi, aby zrozumieli tych, ktorym film sie nie podobal, a sam nazywasz ich neofitami. Wymagasz przywilejow dla atakujacych film, a obroncom kazesz zakneblowac usta? To nie jest fair postawa z twojej strony.
No i kilka uwag odnosnie "kulejacej" twoim zdaniem psychologii czlowieka. Chyba podstawowa zasad psychologii jest to, ze kazdy jest inny. A wiec jakim prawem smiesz twierdzic, ze film nie oddawal stanu umysly wielu jego odbiorcow. Do mnie trafil calkowicie i plakalem wielokrotnie na filmie, bo wiem, ze reagowalbym tak jak glowny bohater. Czulem to co on. A wiec dla mnie z psychologicznej strony byl trafiony w "dyche". I nie chodzi tu o uosobianie sie z glownym bohaterem ale o wspolodczuwanie.
Wniosek jest taki, ze tu nie chodzilo o logike i myslenie, bo pewnie, ze bylo pare zonkow logicznych (zgasniecie mglawicy bylo by widzialne w spektrum swiatla widzialnego za kilka milionow lat, a w filmie zgasla na oczach bohatera i jeszcze kilka innych szczegolow), ale o czucie emocji i pozwolenie aby serce i wnetrze (nie dusza, bo to religijny temat) przejelo nad nami kontrole. Dlatego te niedociagniecia logiczne nie przyslonily i nawet w najmniejszym stopniu nie oszpecily mi tego dziela. Ja po prostu poczulem milosc bijaca z tego filmu, taka prawdziwa.
To tyle. Mozesz sie zgadzac lub nie, ale pozwol ludziom, ktorym film sie podobal miec odmienne od twojego zdanie.
Pozdrawiam serdecznie
"bo pewnie, ze bylo pare zonkow logicznych (zgasniecie mglawicy bylo by widzialne w spektrum swiatla widzialnego za kilka milionow lat, a w filmie zgasla na oczach bohatera "
Zakładając, że historia rozgrywająca się w kosmosie była jedynie przedstawieniem stanu ducha głównego bohatera, a nie faktycznymi wydarzeniami, to ta sytuacja przedstawiona w filmie nie jest błędem :]
Wiem, ze wszystko zalezy od interpretacji i dla mnie to tez byl symbol, a nie rzeczywisty fakt. Ale "przeciwnicy" moga sie do tego spokojnie przyczepic. Tylko, ze ja, tak jak to podkreslalem nie odbieralem tego filmu w kwetia czy fabula ma rece i nogi oraz czy sa jakies niescislosci. Takie kryteria mozna przykladac do kryminalow czy filmow sensacyjnych a nie takiego kina. Dlatego w pelni sie z Toba zgadzam, ale chcialem tylko przedstawic punkt widzenia tych co im sie film nie podobal. Sek w tym, ze dziure idzie znalezc, a na pewno wywiercic we wszystkim.
Chyba nie przeczytales uwaznie mojego pierwszego postu, HGELDON. Od razu zaznaczylem, ze nie chce nikomu niczego narzucac i ze nie znosze dyskusji z punktu widzenia tego, kto lepiej zna sie na kinie. I wszyscy jak dotad, takze ci, ktorzy sie ze mna nie zgadzaja, a jest ich wiecej, nie zarzucili mi jakis niestosownosci. Prowokocyjny byl moze tytul, zeby rozkrecic dyskusje, ale plytki post??? W ktorym miejscu? Ty po prostu nie mozesz pojac, ze ktos moze uwazac, ze ten film mu sie kompletnie nie podobal, z czego zreszta w kolejnych postach sowicie sie tlumaczylem, jednoczesnie przyznajac do wielu bledow, niedostatkow, emocjonalnych naduzyc, a nawet tego, jak wiele mozna sie nauczyc od tych, ktorzy maja inne zdanie. Tak naprawde to ty w ramach tego watku dokonales raczej prowokacji zarzucajac mi plytkosc i prowokacyjnosc. Nie przecze, ze film ten mogl Ci sie podobac, ale ty nie zaprzeczaj, ze ja moglem mu dac 1/10. To naprawde szczera nota, zwlaszcza, ze wystawilem ja zaraz jak przyszedlem z kina, pelen doznan.
Kino filozoficzne nie jest dla mnie idealem kina. Osobiscie wole wrecz proste, dobre skrojone historie, jak chociazby "Miedzy slowami", ale jezeli juz ktos porywa sie na temat totalny i w totalnej formie, to jestem bezwgledny w analizie i staram sie punktowac, to co mnie drazni. Zrobilem to i chyba mialem do tego prawo?
Komu wiec chce zakneblowac usta, jak od tygodnia kreci sie tu fajna dyskusja ktora podoba sie i zwolennikom i przeciwnikom i w ktorej nikt nie zarzuca nikomu plytkosci i prowokacyjnosci? Gdzie bylem nie fair?
Pozdrawiam.
P.S. Osobiscie wolalbym, zebysmy od tej pory spierali sie o Zrodlo, a nie o siebie.
Przeciez zauwazylem fakt, ze potem rozkrecila sie z tego ciekawa dyskusja. Ale pierwszy post zdecydowanie mial charakter prowokacyjny i moim zdaniem lekko niestosowny wobec ludzi, ktorym film sie podobal.
Spokojnie, rozumiem, ze mozna wyjsc z kina niezadowolony i kazdy moze miec swoje zdanie. Ale sadze, ze ocena 1 nie miesci sie w ramach obiektywizmu. Gdybys dal chociaz 3, to pomyslalbym, ze starales sie chociaz bilansowac plusy i minusy. Ale ocena 1 to juz skrajny krytycyzm. A muzyka (pewnie na Zloty Glob), a obraz... nawet w tytule watku piszesz, ze byl zrobiony profesionalnie. A wiec mozna zawsze wystawia oceny 1 lub 10, ale trudno zostac wtedy posadzonym o obiektywizm. Jednkze masz takie prawo - tu pelna zgoda.
Co do "Miedzy slowami", to rowniez uwielbiam ten film i tez lubie proste srodki i historie ("101 Reykjavik", "Kolory raju", "Whale Rider", "Powrot" czy "Lalki" - aby wymienic tylko kilka). Ale tu efekty mnie wciagnely. Byly niezbedne do przedstawienia historii.
Tyle odnosnie komentarza. I pewnie masz racje, ze lepiej spierac sie o film.
Co do "Zrodla", to dla mnie to bylo przezycie na miare lektury "Dzumy" Camusa. Taka sama wieloznacznosc kilku rzeczy (nowotwor, Inkwizytor). Ciekawie autor zarysowal fakty, ze pewne rzeczy nie zmienia sie. Nawet za 1000 i rozniez 1000 lat temu rzeczy jak milosc byly czynnikami bazowymi dla czlowieczenstwa i one nimi zostana. To w czasach szlejacej popkultury jest jak wejscie na Bronx z tablica "Nie lubie czarnuchow" (scena wiadomo z jakiego filmu ;). Ten film to rzucenie rekawicy proznosci doczesnosci, przypomnienie zdania "Memento Mori". I zastanowienie sie co wtedy bedzie, czy ktos cos bedzie mial ze mnie jakis pozytek czy przezyje to zycie na bezsensownej walce o glupie cele (szukanie leku na niesmiertelnosc glownego bohatera). I to chyba nie jest filozoficzne, bo tak jak podkreliles, to sa proste codzienne sprawy.
To tylko moja interpretacja Moze bledna. Kazda inna rownie akceptowalna. No i szanuje twoje zdanie, bo z gustami sie nie dyskutuje, ale faktem jest, ze ten watek ma na celu wlasnie dyskusje z gustami.
Pozdrawiam
Ciesze sie z Twojego ostatniego posta i to chyba najlepszy komentarz co do naszego wczorajszego "sporu" :-)
Jezeli chodzi o ocene. Masz naprawde sporo racji z ta JEDYNKA, tylko ze ja ta note wystawilem zaraz po wyjsciu z kina, co jeszcze raz podkreslam, kiedy bylem mocno nabuzowany, rozdrazniony, pobudzony. To i tak bardzo duzo jak na film, bo przeciez jakis hollywoodzki kicz tak by na mnie nie wplynal. Z drugiej strony podkreslalem juz kilka razy wiele problemow z takim systemem punktacyjnym jak na filmwebie, gdzie 3 gwiazki oznaczaja SLABY, a jedna to NIEPOROZUMIENIE. Wiec dla mnie Zrodlo jest wlasnie nieporozumieniem, bo opiera sie na nieadekwatnosci srodkow formalnych i stylistycznych do zaprezentowanej tematyki i problemow. SLaby to jest dla mnie dramat obyczjowy w wieczorny wtorek z rodzaju "okruchy zycia" (ale i takie filmy od czasu do czasu ogladam, chocby dlatego, by moc sie wypowiedziec o nich); sek wiec w tym, ze takie filmy, ktore robi wielki rezyser i ktore maja wielka wizje ocenia sie czesto w skrajnych rejestrach, tu nie ma miejsca na letnie posredniki. Inna sprawa to skala, o ktorej nieco powyzej dyskutowalismy. Gdybym wypelnial formularz, gdzie musialbym ocenic osobne kategorie (np. warsztat, muzyka itd.) i ostateczna ocena bylaby wypadkowa ocen czastkowych, to na pewno zrobilbym to solidnie i ta ostatnia ocena moglaby miec nawet dla mnie zaskakujaco dobry wynik. Ja jednak ocenialem emocjonalnie, czyli tak jak wy i w oparciu o system punktow filmwebu. Kiedy wyszedlem z kina nie mialem nawet w polowie tak wyrobionego zdania, jak DZIEKI innym forumowiczom, zwlaszcza zwolennikom tego dziela. Na pewno jednak co do jednego mozecie byc pewni. Juz niedlugo wybiore sie na Zrodlo jeszcze raz, zeby zobaczyc czy moze gdzies nie popelnilem bledu albo czegos nie przeoczylem i jakby co to chetnie sie tymi refleksjami podziele.
Nie wiem czy twoja interpretacja jest bledna, tak samo jak nie wiem czy moja jest dobra. Ale przede wszystkim nie wiem czy w ogole jest jakas jedna. Ponoc, jak twierdzil Eco, ale i Derida, dzielo ma charakter otwarty, zyje wlasnym zyciem, a znaczenia wykuwane sa w procesach komunikacyjnych, dyskursie, a wiec chociazby w takich dysputach jak tutaj. Przeciez kompletnie nie jest wazne co autor mial na mysli, tylko jak my dostalismy przekazem w glowe. Ja dostalem jak obuchem, a Wy doznaliscue olsnienia i super. Ale naprawde nie szukam dziury w calym tylko tez opowiadam o swoich odczuciach. Cala ideologia, analiza, interpretacja zostala DOROBIONA przeze mnie tak naprawde po to by samemu uzasadnic sobie intelektualnie i za pomoca argumentow racjonalnych BRAK
SATYSFAKCJI EMOCJONALNEJ, ktora doznawalem w okresie ogladania filmu. Podobnie jest z Wami, tylko wektor analizy jest w przeciwstawnym kierunku.
Pozdrawiam i czekam na dalsze ciekawe posty.
P.S. Odpowiedz do postu powyzej. Dla mnie slabe dzielo moze miec dwojaki charakter. Po pierwsze, w znaczeniu obiektywnym - kiedy polozony jest warsztat, scenariusz, gra aktorska, aktorzy sa zle dobrani itd. Po drugie, w znaczeniu subiektywnym, kiedy odbiorca nie czuje emocjonalnej satysfakcji z tego, co zobaczyl, przy czym wtorne jest to czy potrafi to uzasadnic czy nie. W swiecie filmu to widz jest ostateczna instancja. Dla mnie Zrodlo jest slabym filmem przede wszystkim w tym drugim wymiarze, przy czym mam nadzieje, ze chociaz w czesci swoje zdanie uzasadnilem.
No i znow sie zgadzamy :)) A na poczatku bylo chyba troszke inaczej.
Tym raze co do ocen. Kazda ocena jest w mniejszym lub wiekszym stopniu subiektywna i relatywna. Jak trafnie zauwazyles sa tez rozne sposoby oceniania. Ten punktowy jest denny i to zostalo podkreslone juz w dyskusji. W moim przypadku przed wyjsciem do kina nie wiedzialem o tym filmie nic. Nie czekalem na niego, nie mialem oczekiwan, nie widzialem ani trailera ani zadnej rekomendacji. Nie wiedzialem tez o czym jest. Nawet poczulem sie zaskoczony jak otworylem strone z repertuarem, a tam nowy film Aronofsky'iego. Poszlem do kina jako tabula rasa. I bardzo to mi odpowiadalo, bo film mnie zaskoczyl. Po poprzednich dwoch filmach "Requiem dla snu" i "Pi" oczekiwalem raczej ciezkiego klimatu alienacji, odosobnienia, poczucia braku nadziei. A to byl promyk, ktory jednak swieci. Film o milosci - tego sie kompletnie nie spodziewalem. Pisze to, bo nie wiem jak to bylo w twoim przypadku, ale moze szedles z pewnymi oczekiwaniami na ten film i on im nie sprostal. W takich wypadkach nawet najnizsza ocena jest uzasadniona, bo rozczarowan nie znosze.
A co do interpretacji, to tu tez kazdy ma prawo do swojej. Ja interpretuje go tak, ze trzeba zyc, kochac, tworzyc i wybierac tylko to co jest wazne, bo jak damy sie zwiesc, omamic i wciagnac w jakies bezsensowne konflikty, walki to rozmienimy sie na drobne i zapomnimy o tym co najwazniejsze (zgubimy obraczke). Wtedy nic po nas nie zostanie, a jesli zycie wykorzystamy dobrze, to nigdy nie umrzemy (bo wyrosnie na nas drzewo).
What if you could live forever?
Pozdrawiam
Ciekawe jest wiec jak interpretowac to, ze smierc jest warunkiem zycia w Zrodle. Czy chodzi o odrodzenie jako pewna istote, naczelna zasade, ale de facto odradza sie inny byt, ktory konstruowany jest ze swego rodzaju zyciowej energii kosmicznej. A moze chodzi o ten sam byt, ale pod inna postacia, gdzie anima (dusza) ulega cyrkulacji (re)inkarnacyjnej. Co na ten temat myslicie? Osobiscie wydaje mi sie, ze Aronofsky pozostawil tropy do obu wersji, a moze oobie wersje sa mozliwe jednoczesnie.
Ciagle sporne jest chociazby to, czy epizod futurystyczny dzieje sie rzeczywiscie w przyszlosci czy tez, jak twierdzi MYSLACY, a ja sie do tego tez przychylam, jest to zapis stanu ducha glownego bohatera. Ustosunkowanie sie do tej kwestii jest kluczowe by okreslic rowniez znaczenie odradzania zawarte w Zrodle.
Pozdrawiam.
Nie warto rozpatrywac takich filmow w kontekscie tego co chcial przekazac tworca. A moze nie chcial przekazac nic konkretnego pozostawiajac wlasnie tropy - jak sam to ujales - dla roznych wersji, aby odbior filmu byl zindywidualizowany.
Rozpatrywanie takich dziel jak Pi, Zrodlo, czy twory Lyncha nie ma sensu w kontekscie jedynej prawidziwej fabuly. IMHO
"czy tez, jak twierdzi MYSLACY, a ja sie do tego tez przychylam, jest to zapis stanu ducha glownego bohatera"
Yyyyyy, czy to dotyczyło mnie?? XD XD
Jestem MILCZĄCY, choć myślący czasem też :p
Pozdrawiam.
No tak w ferworze i zageszczeniu postow pokrecilem Twoj nick, szanowny MILCZACY :-)
Przepraszam i pozdrawiam.
Wprost nie moglam sie nadziwic ile ciekawych wnioskow wynurzylo sie na tym forum.Nareszcie opinie bardzo kostruktywne!Tak trzymac ;D.Wlasnie dzisiaj obejrzalam "Zrodlo".Mam mieszane uczucia.Z jednej strony, po czesci, zgadzam sie z opinia kamczata (zwlaszcza ta odnoszaca sie do symboliki i indywidualizmu religijnego).Z drugiej zas...zakladajac, ze rezyser chcial przedsatwic problem pogodzenia sie ze smiercia z punktu widzenia najzwyklejszego czlowieka, ktoremu nie pomaga w tym nauka ani religia (ktora jest wzieta pod uwage tylko w sensie ogolnym, a nie dazeniowym glownego bohatera...byc moze wypelnia luke,ale na pewno stanowi tlo koncowe...), najostatniejsza z ostatnich;) "kosmiczna" scena zachwyca jesli wczesniej historia wciagnie i zaangazuje widza. Odnosnie symboli: jest ich tyle, ze ciezko jest je wszystkie odroznic (zabrakolo mi sensownego kontekstu) i zatem scalenia (ale chyba nie o to chodzilo).Biorac pod uwage moje upodobania ;) lubie dobrze skonstruowane metafory i konkretny kontekst,jak i psychologiczne kreacje, i dlatego czuje niedosyt po "Zrodle". Czegos mi w nim zabraklo... Jakikolwiek obraz filmowy jest odbierany na wielu poziomach: intelektualnym, emocjonalnym i dlatego nie dziwi mnie fakt oceniania go z roznych plaszczyzn oraz tak skrajne opinie, ktore jednoczesnie nasuwaja czym ludzie kierowali sie przy swoich ocenach. Ja natomiast poczulam niedosyt, ale rowniez magie i niech tak pozostanie... :D.
Jaka ciekawa dyskusja, jak miły wyjątek wśród tylu innych opierajacych się głównie na wyzwiskach.
Ja jestem świeżo po seansie i musze powiedzieć, że już dawno żaden film nie wzbudził we mnie tak wielu, tak, skrajnych, SKRAJNYCH emocji. Odnosząc się do kwestii ocen - mam wrażenie że mógłbym mu dac jednocześnie 1/10 i 10/10.
Ktoś napisał że po sensie, na napisach w sali zapadła cisza, ludzie musieli ochłonąć. U mnie tak nie było. Jedni siedzieli i patrzyli się na ekran inni w końcu mogli dać ujście swojemu rozbawieniu, chociaż i na sensie mój fotel, ze sprawą gościa-rząd-wyżej, co jakiś czas się trząsł.
No i kurcze, tak jakbym rozumiał i tych i tych.
Film na pewno robi wrażenie. Gdzies czytałem złośliwą opinię że Aronofski chciał chyba zrobić najlepszy film w historii kina, ale mu nie wyszło, i moze coś w tym jest. Dla mnie obraz przeładowany był mnogością odniesień do tych wszystkich religii i filozofii, miejscami ocierało się to o śmiesznosć. Podobnie warstwa estetyczna - robiaca wrażenie, ale generalnie kiczowata, wywołująca czasem głównie uśmiech politowania.
Jednocześnie sama opowieść o człowieku walczącym o miłość, o nieuchronności i bezradnosci wobec śmierci, z którą należy się w gruncie rzeczy pogodzić, co jest też nauczką jak należy się zachowywać wcześniej, kiedy ta śmierć dopiero się zbliża. Wysnuc można też taki truizm ze miłość jest wieczna - ponadczasowa i 'ponadśmiertelna'.
I może cały film był oparty na takich truizmach (a moze wręcz przeciwnie, był on znacznie, znacznie głębszy; albo: a moze to nie są truizmy) ale tu mi się podobał i mnie przekonał, a w połączeniu z tym o czym pisałem wcześniej zostawia niezatarte wrażenie.
... tylko nie wiem jakie.
ps. A moze Aronofski nakręcił go po to, zeby obnażyć bezsens systemów punktowych i gwiazdkowych ;)
Z wielkim zainteresowaniem przypatruje sie jakże ciekawej dyskusji na temat Źródła. Jeszcze nie miałem przyjemności(?) oglądnąć ten film który wywołuje
w Was takie sprzeczne emocje. Ale już w krótce mam nadzieję to się zmieni...Czekam z wielka niecierpliwościa i nadzieją...Jak mawiają nadzieja
umiera ostatnia...Tymczasem POZDRAWIAM wszystkich. Życzę sobie i Wam drodzy FilmWebowcy jak najwiecej powodów do tak zażartych filmowych dyskusji w roku 2006!!