Wprost nie moglem uwierzyc, ze takie slabe dzielo wyszlo spod reki Aronofskiego. Ale jeszcze bardziej nie moge uwierzyc, ze tak wielu jest jego obroncow. Ale najbardziej zachodze w glowe, jak ludzie, majac w pelni prawo do takiego czy innego sadu, odmawiaja tego prawa innym. Oczywiscie zarazem robia to pod parawanem typu "Beznadziejny, niedouczony krytyk"; "Malotat, co to zywi sie tylko tandetna papka" itp. Z neofickim zapalem bronia cnoty danego filmu nie dopuszczajac do glowy, ze nie ma jednego upodobania i ze jezeli komus dany utwor sie nie podoba to ani nie jest gorszym kinomamen, ani mniej wyksztalconym czlowiekiem. Z filmem typu Zrodlo problem jest jeszcze taki, ze to film skrojony jak ambitne, wysublimowane kino artystyczne i to wlasnie ambitni widzowie maja z tym obrazem, zapewne, najwiecej problemow. Zaloze sie, ze wielu po prostu mowi o tym filmie dobrze, bo to Aronofsky i tak wypada. I maja do tego prawo.
W pelni zgadzam sie z glosem wyrazonym w recenzji pana Pawla Moraczewskiego. A opinia o jeleniu na rykowisku, chociaz zjaliwa, jest w moim przekonaniu w pelni uzasadniona. Przypominam tez, ze na bynajmniej nie komercyjnym tak bardzo festiwalu w Wenecji utwor Aronofskieo zostal wygwizdany. Podczas seansu caly czas sie zastanawialem, czy wizja ostatniego lotu z Odyseji kosmicznej Kubricka tez byla dla owczesnych kiczowata. Tam tez na koncu nastepuje motyw odrodzenia kosmicznego i pojawia sie dziecko w postaci prenatalno-astralnej. Podobnie ze Stalkerem, genialnym filmem Tarkowskiego, ktory w oprawie s-f szukal odpowiedzi na pytania kluczowe, a ostatnia scena z ruszajaca sie szklanka penetrowala rejestry tego, co nieznane. O ile jednak w tych dwoch genialnych dzielach dostrzegalem filozoficzna dyspute (juz nie wiem czy sam, czy pod wplywem setek preczytanych recenzji, jesli mam byc szczery), to u Aronofskiego widze kicz, tandete, pomieszanie sie w galimatiasie religijnego eklektyzmu. Wiele osob twierdzi, ze ten film nalezy pojmowac emocjonalnie, a nie rozumowo, doszukujac sie jakis konkretnych odpowiedzi. Ale gdzie te emocje, skoro psychologia postaci zadna, dramaturgia lezy kompletnie, a w zamian otrzymujemy tylko tania ezoteryke w stylu New Age. Chcialbym znalezc w tym filmie chociaz jeden plus, ale nie umiem. Bo nawet jesli muza swietna, to powinna byc tylko ilustracyjnym dopelnieniem, a nie zastepowac obraz, tworzac efekt odwrotny do zamierzonego.
Poprzedni obraz Aronofskiego totalnie mnie zachwycil. Tam tez prosty byl przekaz, a miejscami kiczowate i tanie chwyty. Psychologia tez kulala. Ale tamten utwor ogladalem w fizjologicznym napieciu, spocony, z bolacym brzuchem, tak cudowna i wyszukana byla forma, wsparta dynamicznym, teledyskowym montazem, jakze waznym srodkiem filmowej ekspresji. We Zrodle nie dostrzeglem nawet dobrego warsztatu tylko naiwne poglady autora, z tym, ze nie na piekno milosci - w tym akurat sie z Aronofskym zgadzam. Naiwnosc polegala na argumentacji, na sposobach jej zobrazowania, na doslownosci, na lopatologiczno-tautologicznym nawarstwieniu pseudosymboliki - Budda, Chrystus, banki, astrale, drzewa zycia. Czy nie mozna bylo calej historii zmetaforyzowac za pomoca jakiegos wspolczesnego dramatu. Chociazby takiego jak w epizodzie wspolczesnym. Dobrze sie to rozkrecalo. Proste histori urzekaja najbardziej i wcale nie musza byc mniej ambitne czy metaforyczne, czego dowodem takie opowiesci jak Miedzy slowami S. Copolli albo Dekalog I Kieslowskiego. A z dokumentow genialna, prosta w warstwie formalnej - Wielka cisza, ktora niedlugo wchodzi do kin. Tam jest czysty autentyzm i zero udawania.
Ide obejrzec Odyseje, a potem Stalkera. Przypomne sobie jak wyglada prawdziwe filozoficzne kino, mowiace o sprawach ostatecznych.
Pozdrawiam wszystkich entuzjastow kina, obojetnie czy zwolennikow Zrodla czy nie :-) ale jak dla mnie 1/10
zgadzam sie z Tobą absolutnie, film oglądałam z a. niedowierzaniem i b. zażenowaniem. proste historie i melodie są genialne, ale trzeba umieć je opowiadać bez nadęcia wzniecającego w widzu diabelski chichot, w najbardziej "wzniosłych" momentach. być moze to niebezpieczeńtwo zostało wkalkulowane w produkcję (podobnie jak w poprzednich filmach), ale w tym wypadku wyszedł pan Aronofski na tandeciarza. ten film nie żyje.pozdrawiam
Dyskusja juz trwa prawie od 2 tygodni, a dopiero pierwszy glos, ktory rzeczywiscie mnie poparl. Tak jak pisalem, kiedy ktos sie ze mna nie zgadza jest ciekawiej, ale jak ktos sie zgadza, jest bardzo MILO. Dzieki i pozdrawiam.
Witam!
Wybierajac sie do kina, oczekiwalem po tym tworcy czegos orygilanego i po prostu dobrego. Nie do konca przekonany do jego poprzednich dwoch filmow, jednak majacych duzy potencjal i pewna doze nowatorskosci, przeczuwalem ze moge spotkac sie z rzetelnym podejsciem do rzemiosla filmowego. I jakze bylo moje rozczarowanie (tu zgadzam sie z wiekszoscia wypowiedzi uzytkownika ktory rozpoczal ten watek). Tak slabego, banalnego i pretensjonalnego filmu dawno nie widzialem!
Zupelne klebowisko wizji, niby-kluczy, symboliki zle lub wogole niewykorzystanej, przerazajace i naiwne 'dzielo'. Gra aktorska rowniez nie powala, zaplakany i malo meski glowny bohater, jakos zupelnie bez charyzmy i polotu. Przypadkowe, zagubione i odnalezione sceny (vide Inkwizycja hiszpanska - po co??), jakies (tak jakies!) motywy resligijne, od buddyzmu, przez katolicyzm a nawet neofolk (z ziarna wyrosnie drzewo, z drzewa bedzie drewno, z drewna bedzie lozko, na lozku bedzie lezec kobieta, na kobiecie mezczyzna, urodzi sie czlowiek... i tak w kolko - polecam orygianlny neofolkowy film z lat 70 The Wicker Man). Symbolika lezy i to na calej linii, ujecie SF takze jest conajmniej kontrowersyjne (po raz kolejny - po co?? dlaczego??). Strona wizualna - hmmm, rozmyta, kiepska i smieszaca miejscami. Umiec czerpac z dokonan przeszlosci (co z cala pewnoscia chcial uczynic autor) to wielka sztuka, a on sie zupelnie nie sprawdzil. Opowiesc o milosci, o wiecznej milosci - bleeee, nudnosci i nudy w takiej formie! Mozna zrobic dobry i niebanalny film w tym temacie nawet w 2006/7 roku (patrz: Kim Ki Duk i jego doskonale i poukladane Time czy w sposob ekstremalny jak Tsukamoto Haze). Chialo mi sie smiac przez wiekszosc filmu i bylem zly ze takie slabiutkie kino bedzie mialo poklask. Zdecydowanie odradzam. Kino dla mlodego odbiorcy - moze tak?? w punktacji 0 na 10 (dlatego ze spodziewalem sie po nim o wiele wiecej).
Zdrowko i lepszych filmow w 2007
No wlasnie, zapomnialem o Kim Ki Duku - proste, wrecz ascetyczne kino potrafiace mowic o sprawach ostatecznych, nasaczone oryginalna buddyjska stylistyka i retoryka przekazu. A kino Kiarostamiego, chocby smak wisni. Czego chciec wiecej, zeby opowiedziec o zyciu, smierci i (bez)sensie istnienia.
Pozdrawiam.
Hahaha
Widze, ze jak Kim Ki Duk robi filmy o milosci ("Pusty Dom", "Luk" czy "Wiosna, Lato...") to to nie jest bleee tylko to sa astetyczne opowiesci. A Aronofsky to jest blee, bo bzdety o milosci.
Rozumiem, ze sie rozczarowales, bo szedles do kina z oczekiwaniami. Po co w takim razie isc do kina jak chcesz zobaczyc okreslone rzeczy w okreslony sposob przedstawione. Lepiej nakrecic cos swojego, chocby jakas prosta kamerka czy glupim telefonem komorkowym i miec frajde z tego co sie stworzylo. A tak tylko krytyka.
Nie rozumiem tez, jak mozna porownywac filmy Kim Ki Duka (ktorego uwielbiam swoja droga) ze "Zrodlem". Totalnie inna stylistyka, calkiem inna wymowa, ze o srodkach wyrazu nie wspomne. To jak porownywac "Dlaczego Nie" z "Tydzien z zycia mezczyzny", bo oba filmy sa polski. Niektorych filmow nie da sie porownac i tyle.
No i na koniec ta uwaga, ze takie kino jest dla dzieci, pewnie jeszcze niedorozwinietych. Zdecydowanie odstaje to od poziomu tej dyskusji. Oceniles wszystkich juz na poczatku i w sumie to nie wiem czy jest sens dyskutowania, bo pewnie wiesz lepiej i to Ty wyznaczasz co jest dobre a co nie. Jesli tak, to super, polec cos dobrego, wartosciowego i zakoncz dyskuje malolatow, co to po dwa filmy widzieli w zyciu.
Pozdrawiam
Nie rozumiem skad u Ciebie znowu taki konfrontacyjny ton HGELDON! Przeciez ja nie porownywalem filmow Kim Ki Duka do Aronofskiego, tylko przez chwile sie rozmazylem, co mi sie podoba. Ostatnio wole proste historie, ale to nie znaczy, ze nie lubie takich srodkow, jakich uzyl Aronofsky. Wrecz przeciwnie, o czym juz pisalem. A tak naprawde to ogladam w zasadzie wszystko jak leci.
Chyba, ze pisales nie do mnie tylko odpowiadales na post powyzej, bo juz sie pogubilem w tym ogromie :-)
Pozdrawiam.
Spokojnie, odpowiadalem LUKEP'owi.
To nie byl styl konfrontacyjny, tylko podkreslenie pewnych jego wypowiedzi. Jak wczesniej pisalem, film moze sie podobac lub nie, ale komentarze w stylu "Kino dla mlodego odbiorcy - moze tak??" mnie rozbrajaja. Przeciez to nie byl "Uwolnic orke". Toz to jest totalna degradacja pozostalych uczestnikow dyskusji, tylko dlatego, ze film im sie podobal.
W!
Po przeczytaniu Twojego posta, hgeldon, zrozumialem ze po pierwsze: nie odczytales poprawnie tego co napisalem i z tego, po drugie, koniec bezsensownej, jak Zrodlo, dyskusji w tym temacie. Ten film nie jest tego wart.
Zdrowko
Przebrnąłem przez cały wątek :)
fajnie, że można jeszcze dyskutować na forach, bez wyzywania się nawzajem
ktoś kiedyś powiedział"kiedy nie można zaatakować myśli, atakuje się myśliciela" - b.czesto zdarza się to na tym forum
ale mniejsza o to,
Ja nie będę polemizował z poprzednimi opiniami(może troszkę ;), wyrażę tylko swoją
Film naprawdę budzi mieszane uczucia. Oglądałem go 2 razy, tak dla pewnosci, ze wszystko ogarnalem ;)
no i jednak nie udało mi się zrozumieć tego filmu do końca.
ale od początku
Świetna muzyka - Clint Mansel i Kronos Quartet, coś pięknego.
Hugh Jackman - znałem tego aktora tylko z X-Mana i Van Helsinga, i naprawde nie spodziewałem sie po nim duzo, ale jakież miłe rozczarowanie przeżyłem. jak dla mnie zagrał świetnie człowieka kochającego,walczącego do końca o życie swojej żony. Jak napisał Milczący[lub Myślący ;)] "Czułem razem z Tommy'm ten strach, obawę, tą miłość, to wielkie uczucie. Razem z nim wspominałem szczęśliwe chwile, które spędził z Izzy i razem z nim buntowałem się przeciwko temu co musiało i miało nastąpić." - ja czułem się właśnie tak samo. Czułem się jakbym tam był, razem z Izzy. Moze to się wydawać śmieszne, ale trudno.
Do tego Rachel Weisz - równie świetna jak Jackman. Po prostu Izzy w tym filmie, nie da się nie kochać. Ta postać jest wspaniała. wyzwala wiele emocji, uczuć. Jak oglądam ten film, to czuję się jakbym ją naprawdę kochał. Takie banalne i pretensjonalne, ale prawdziwe.
Pierwotnie mieli te role zagrać, Brad Pitt i Cate Blanchet. I jestem ciekaw, jakby tu wypadli, ale mniejsza o to.
Dla mnie ten film jest filmem o prawdziwej miłości, o przemijaniu, o godzeniu się ze śmiercią najbliższych. Ale też o tym, czy chcielibyśmy żyć wiecznie. Tommy na pogrzebie, mówi, że śmierć to choroba i on znajdzie lekarstwo. Ale, czy jeśliby je znalazł, to chciałby żyć wiecznie, bez swojej ukochanej żony?? ja myślę, że nie. Bo po co żyć wiecznie, bez swojego największego szczęścia??. Dlatego Thomas przyszłości, z radością mówi "ja umrę" i wtedy dopiero będzie żył wiecznie ze swoją żoną.
Właściwie to takie banalne, ale jakże piękne.
a żeby nie było za słodko, to dodam jeden minus.
Film jest dla mnie nie do konca zrozumialy. Pytanie brzmi, czy może być ten film w pełni zrozumiany dla kogolwiek??. Za duże możliwośći wszelakich interpretacji.
Dla mnie głównym minusem był, Wątek futurystyczny, który w ogóle do mnie nie przemawia, i wprowadza zamieszanie w moim umyśle jak oglądam ten film :)ale to chyba dlatego, że nie do końca rozumiem ten wątek
tyle, troche chaotycznie, ale co tam :)
Ja sobie wątek futurystyczny tłumaczę jako - i już kilka razy o tym pisałem - stan umysłu głównego bohatera. Jego "pamiętnik" przedstawiający jego uczucia, zachowanie, sposób myślenia, i im dłużej tak o tej części filmu myśle, tym bardziej się do niej przekonuje. Choć wydaje mi się, że także prawdziwym jest twierdzenie, że wydarzenia z przyszłości rozgyrwały się naprawdę - tylko, że ta wersja nie pasuje mi za bardzo do przesłania i zakończenia filmu.
Pozdrawiam.
Będę zwięzły bo wątek już jest wystarczająco zapchany.
Zgadzam się z recenzentem z Wyborczej, który stwierdził iż film ten podobnie jak wcześniejsze dokonania Arronofskego ukazuje skrajne emocje i proste przesłanie. Jako, że emocje są skrajne film nie trafi do każdego i tyle - nie ma co się obruszać, że komuś film się nie podobał, a komuś tak. Jedni lubią Clinta Eastwooda , a drudzy lubią Hugh Jackmana.
Co do nadmiaru symboliki - jak dla mnie było jej w sam raz, 3 religie w 3 światach mające na celu ukazanie uniwersalności przesłania niezależnie od czasu i miejsca. No i znowu - jeden powie, że symbolika jest "pseudo" a drugi, że głęboka, trzeci (czyt. ja) powie, że próba jej zinterpretowania jest próba nadinterpretacji - Arronofsky stara się dotrzeć do szerokiej publiczności więc używa powszechnie znanych symboli w stylu "koleś w lotosie"
Piękna muzyka, piękne zdjęcia - chociaż obie miejscami balansujące na granicy kiczu.
Sprytny układ scen - zwróćcie uwagę, iż koniec filmu przywołuje jego początek, początek filmu zawiera w sobie jego koniec - kolejne nawiązanie do ogólnego przesłania.
Film wydaje mi się jest bardziej wskazany dla Amerykanów opętanych strachem przed starością/śmiercią uprawiających kult młodości.
HA! No i dorzucilem swoje 3 grosze ;]
Dyskusja tak mnie wciągnęła że aż postanowiłem się zarejestrować i wziąć w niej udział ;)
Od razu zaznaczę że należę do tego 'szczęśliwszego' (jeśli idzie o odbiór tego filmu) grona widzów, których film pochwycił i pociągnął ze sobą.
Ogólnie mogę powiedzieć że przeżyłem przy tym filmie istne catharsis, chociaż do miłośników opowieści o miłości nie należę, a większość wręcz mnie nudzi. Tutaj było inaczej - powaliło mnie piękno przekazu i nastrojowa muzyka. Jako, że jestem niedługo po seansie, mogę jako minus dodać że przytłoczyła mnie mnogość metafor. To zdecydowanie za dużo jak na jeden raz, ale może za cienki jestem w te klocki. Z pewnością będę wracał do tego tytułu (czekam na DVD), więc może mój stopień zrozumienia wzrośnie. Jak na razie jestem na stopniu odczuwania i wydaje mi się że zostało one poruszone niemal do swoich granic.
Pozdrawiam wszystkich myślących i czujących w odniesieniu do tego filmu.
PS1 Chyba jednak coś w tym filmie jest, skoro toczą się na jego temat takie dyskusje - przyznaj kamczat , że gdyby naprawdę był to film 1/10 to nawet byś nie zamierzał tracić czasu na dyskusję o nim.
PS2 jest małym offtopem - co do ciekawych filmów polecam również Prestiż, gdzie gra aktorska Hugh Jackmana naprawdę mnie ujęła; i może jestem krzywdzący w swojej opinii, ale dopiero od Prestiżu oraz Źródła uważam go za aktora godnego uwagi.
Ja przede wszystkim podkreslalem, ze to nie jest zwykle 1/10, jakim bym poczestowal jakies hollywodzkie wypociny, po ktorych niczego lepszego bym sie nie spodziewal. To bylo dzielo Aronofskiego. Nota wpisuje sie wylacznie w moja emocjonalna ocente filmu dobrego tworcy, po ktorym ja spodziewalem sie wiecej i od ktorego wiecej wymagalem. To dlatego tocze te dyskusje, zeby skonfrontowac te swoje opinie.
Co do Prestizu w pelni sie zgadzam. W calosci mi sie podobal. Lubie od czasu takie misternie splecione historie na wzor zagadki logicznej, a w tym przypadku sztuczki, czy tez jak mowi moj znajomy z Ukrainy, robiacy niezle "czary" - fokusa.
Pozdrawiam.
niestety, ale również mocno, ale to bardzo mocno byłam rozczarowana. Najbardziej w trakcie oglądania i po wyjściu z kina. To taki efekt dysonansu po obejrzeniu filmu , który miał byc genialny, a okazał się taki sobie. I wtedy "taki sobie" robi się po prostu skrajnie beznadziejny, choć wyprodukowano tysiące o wiele słabszych filmów. Najgorsze sa te oczekiwania i rozczarowanie.
Ogólnie średni film, średnie aktorstwo, średnio nowatorskie zdjęcia, a przede wszytskim średni przekaz emocjonalny (dla mnie). Reqiuem dla snu rzuciło mną o ścianę i tu oczekiwałam nowej wersji genialnej Odyseji kosmicznej 2001. A tu było faktycznie sporo kolokacji z Katedrą (być może Aronofsky miał okazję oglądać, w końcu miała nominację do Oskara), i ja już ten pomysł widziałam w lepszej formie. A śmiać też mi się bardzo chciało, zwłaszcza w momencie gdy bohater napiwszy się "mleka" z drzewa nieśmiertelności czy czegos tam - no hmm zakwitł. Pomyślałam sobie "jak pragnę zakwitnąć" ;) co ja robię tu ?, co ja tutaj robię? .
A motyw z chorą żoną przypominał mi niestety amerykańskie filmy klasy B (chyba seria "okruchy życia" puszczane we środę w TVP1 , na których nieodmiennie ktoś się wykańczał, albo miał tak przekichane, że wyciskało to łzy, głównie z wrażliwych gospodyń domowych). Niby tragiczne, a jednak banalne. Cienka granica i bardzo niebezpieczna dla twórców.
Więc ja dałabym 6 lub 7 w ocenie.
pozdrawiam kinomaniaków
i jeszcze a propos wątku pozaziemskiej miłości Thomasa i Izzy.
"Thomas przyszłości, z radością mówi "ja umrę" i wtedy dopiero będzie żył wiecznie ze swoją żoną.
Właściwie to takie banalne, ale jakże piękne."
Może i piękne (o gustach nie będę dyskutować), ale dla mnie nierealne. No bo powiedzmy szczerze : kto by wytrzymał wieczność z jedną babą (choć fajną) lub jednym facetem (też niezgorszym). Maksymalnie daję im ze 100 lat, a potem kłócili by się , że kluski krzywe ;) . Na 100% .
Natura domaga się urozmaicenia, a nie jakieś "wiecznie" i "na zawsze".
Sam mit wiecznego szczęścia jest do bólu banalny i niedojrzały i to ciężko mi Aronofskiemu wybaczyć. Skoro już robił taki film o przemijaniu , to mógły trochę bardziej zgłębić filozofię choćby starożytną. Mam wrażenie , że porwał się z "motyką na słońce", tak jak zresztą jego bohater Thomas . Ale może faktycznie jakoś ten film trafi do Amerykanów uwielbiających młodość , niepogodzonych z przemijaniem. Wiem, że pisał ten scenariusz gdy jego rodzice chorowali na raka. Nic fajnego, wiadomo, ale wtedy może jego emocje pracowały na innnych obrotach niż przeciętnego odbiorcy i nie potrafił spojrzeć na film obiektywnie.
No cóż, chyba Was trochę rozumiem z tymi oczekiwaniami.
Ja na szczęście szedłem na ten film myśląc - no ciekawe co to będzie, bez żadnych nastawień. Za to jakiś czas temu kolega powiedział mi, że widział megasuper film - Babel. No to obejrzałem. No i film tak mnie wciągnął i przeżyłem tyle emocji jakbym... przez 2 h gapił się w ścianę...i teraz nie wiem czy spowodowały to wygórowane oczekiwania, czy film naprawdę tak obiektywnie mi się nie podobał.
Teraz dochodzę do wniosku że warsztat filmowy Babel był świetny, może nawet lepszy niż Źródła, ale widać że to zupełnie odmienny poziom odczuwania niż mój. Mój jest bliższy Aronofskiemu. Dodam jeszcze że Reqiuem dla snu podobało mi się, ale wywarło na mnie daleko mniejszy wpływ niż Źródło.
"Sam mit wiecznego szczęścia jest do bólu banalny i niedojrzały i to ciężko mi Aronofskiemu wybaczyć. Skoro już robił taki film o przemijaniu , to mógły trochę bardziej zgłębić filozofię choćby starożytną."
Po pierwsze nie bardzo widzę związek starożytnej filozofii z nieprawdziwością mitów o wiecznym szczęściu czy wiecznej miłości.
Zakładam jednak, że do ekspertów w tej dziedzinie nie należę więc mógłbym prosić o rozwinięcie tego stwierdzenia?
Poza tym ja akurat wierzę w wieczną miłość i nie uważam bym tu potrzebował urozmaicenia. Nie zgodzę się także z tezą że natura domaga się urozmaicenia - nawet niektóre zwierzęta spędzają całe życie w parach np kruki i nie jestem pewny co do słoni.
Więc jasne że gusta są różne i sposoby na życie także, ale uwaga z ostatecznym powoływaniem się na naturę ;)
Witam wszystkich dyskutantów.
Wasze ciekawe posty,skłoniły mnie do zabrania głosu. Napiszę, by nie kluczyć zbytnio, że podobnie jak autor tego prowokacyjnego(?) postu jestem rozczarowany filmem. Dlaczego? Po pierwsze, bardzo duże oczekiwania."Rfd" był dla mnie esencją kina lat 90( w bardzo wielu płaszczyznach), kolejny film, co zrozumiałe był wystawiony na bardzo trudny test oczekiwań. Powiecie, do kina trzeba iść z "otwartą głową", bez zbędnych schematów myślowych i roszczeniowej postawy, zgadzam się. Nie jest tak jednak, w przypadku filmów które następują po dziełach, przez które rozwój kinematografii traktujemy jako "całość", przez które kino jest tym czym jest, sztuką naszych czasów. Dlatego, i tylko w takim sensie "1". Co jest "źródłem " mojego rozczarowania? (Podkreślam mojego, nie mam aspiracji, by mój osąd był uznawany za powszechnie ważny) To co innych sprowokowało do tego , by napisać że jest "wyjątkowy", owa " jedność przeżyciowa". Analityczna "rozbiórka" filmowych elementów, czy dyskursywne ich opracowywanie , to coś, co mnie akurat w filmach tego rodzaju interesuje w drugiej, trzeciej.. kolejności. Przeżywanie tego filmu w "Bezpośredniości" przekazu,obraz, muzyka, emocjonalne/psychologiczne fatum, i wiele więcej, zostało zaburzone przez temat/treść z jakim Ar. się zmaga. To co istotne( dla mnie) w "przeżywaniu" filmu, to tożsamość jakości przeżyciowych( wzbudzanych przez oglądany film)z wyobrażeniami(jakie dostępne są mojemu rozumowi,wyobraźni, pamięci , percepcji ), jeśli nie tożsamość, to choć celowy dysonans(jak w "Rfd"). I w odbiorze "źródła" powstaje( dla mnie ) przywołany dysonans, taki który który nie drażni mnie z powodu ( kontr intuicyjności w percepcji/ interpretacji wartościowania "świata" tego świata!)tak jak było to z "Rfd", ale dlatego że, moje wyobrażenia na temat tego Tematu! nie są intuicyjne...a intelektualne..
Nie mam intucji, wyobrażeń na temat .." co jest tam gdzie kończy się dyskursywność", " czym jest wieczność", " co to jest śmierć"..a jeśli mam , to naiwne, dziecięce, takie które śniły się 12 latkowi.
Mimo to, film jest bardzo ciekawy.... bo jeśli analitycznie, dojdę do wniosku, że to właśnie było zamierzeniem autora, dysonans intelektualny! między tym co mitologizowane(wyobrażanie wieczności,śmierci) a tym co przeżywane, to analitycznie, dyskursywnie, formalnie, powiem "Nie".
Jeszcze dwa słowa o interpretacji, można wyobrazić sobie przynajmniej jej dwa rodzaje, interpretacje i interpretacje interpretacji. Pierwsza faktycznie, jest arbitralna, zrelatywizowana do każdorazowo innego, aktu interpretacji/ konstytucji przedmiotu interpretacji/dzieła. Druga, jest również do pewnego stopnia arbitralna(bo niby gdzie i jak szukać ostatecznego kryterium interpretacji), ale można wskazać w jej ramach tzw. "spójność" wew. między arbitralnie dobieranymi kryteriami, stanowiącymi "treść" interpretacji interpretacji a interpretacją.
Miało być, krótko, a wyszło zawile i nie komunikatywnie...a być może to kolejny pretekst by uznać "źródło" za wdzięczną "glebę" takich dysput?
Pozdrawiam
powiem wam szczerze - mnie "źródło" zawiodło. czekałem na nie około roku i spodziewałem się czegoś więcej. rozumiem czemu wysmiali je w cannes. a teraz łopatologicznie tłumaczę dlaczego:
- niektóre sceny mają w sobie czystą komercję - to mi zdecydowanie nie pasuje do Aronoiskiego. widać że cały film był kręcony w studiu. co prawda rezyser specjalnie unikał efektów specjalnych(we wszystkich "kosmicznych" scenach wykorzystywal powiekszone zdjecia jakis biologicznych komorek) ale film mimo wszystko jest bardzo sztuczny. caly czas dopatrywalem sie jakiejs sceny w plenerze, na ulicy miasta, czy tez czegokolwiek co bylo naturalna scenografia. znalazlem 2 czy 3 takie sceny - mysle ze to ogromny minus dla filmu. jast bardzo pudelkowaty.
- hugh jackman NIJAK nie pasuje do tej roli (szczegolnie w roku 2500) - ciagle wyobrazalem sobie russela crowa ktory, jak mysle, sprawdzilby sie lepiej. notabene, ubiegal sie o wystep w roli toma.
- jak już zauważyło mnóstwo osób przede mną - całkowite wymieszanie ze soba religii majow, chrzescijanstwa, buddyzmu i new age - w koncowych scenach z latajacym aktorem w pozycji kwiatu lotosu to jest juz po prostu smieszne. i nie mowcie ze "skoro wygladal jak budda, nie takie bylo zalozenie". problem w tym ze bylo dokladnie takie.
- po raz pierwszy nie przypadl mi do gustu dynamiczny montaz Aronofskiego - w scenach historycznych kompletnie odpada. poza tym ciagle mialem wrazenie ze kamera specjalnie byla ustawiona w odleglosci kilku cm od twarzy aktorow zeby nie pokazac co bylo w tle.
- bylem ostatnio na festiwalu krotkometrazowych filmow niezaleznych - puscili nam ok 40 krotkich, niesamowicie traumatycznych filmow. ostatni nazywal sie "w ciemnosci". cala sala ogladala jak bohatera ganiaja mroczne zmory, a czyjs ponury, zachrypniety glos co chwile powtarza te same słowa: "w ciemnosci". w pewnym momencie ktos nie wytrzymal i zaczal sie smiac. po chwili juz cala sala tarzala sie po ziemi, az do zakonczenia filmu, ktory wcale nie mial byc smieszny. gdybysmy obejrzeli go na poczatku pokazow zapewne wywarlby na nas jakies zamierzone wrazenie - ale te sama traume widzielismy juz kilkadziesiat razy. miejscami dostrzegam to samo we "zrodle", szczegolnie gdy slyszalem "together we will live forever" - haslo tak banalne i wrecz idiotyczne, przypomnialo mi sie "w ciemnosci" i rozesmialem sie w glos.
- muzyka - bardzo dobra ale calkowicie nieproporcjonalna. jest praktycznie w kazdej scenie, w kazdym ujeciu. a nie jest tak genialan jak ta z "requiem" wiec po jakims czasie tez nudzi
Film jest slaby. Mimo wszystko to Aronofsky i serdecznie go polecam;) skoro wzbudza tyle dyskusji i kontrowersji to warto zobaczyc. Reżyser mlody i uzdolniony - może sie jeszcze poprawi. Moja rada - odrzucic wszelkie komercyjne tematy i wyjsc z kamera ze studia. Przydaloby sie tez troche proporcji we wszystkim.
Pozdro;)
no tak, a ja byki literowkowe popelniam i jeszcze sie czepiam :-) oczywiscie chodzilo o WENECJE; a tak w ogole to zgadzam sie w pelni z Twoja wypowiedzia, szczegolnie w kwestii sztucznosci tego filmu, bo tego nikt wczesniej nie podnosil, a i ja sie na tym jakos nie zastanawialem; ale masz racje - ten film jest sztuczny i to nie tylko dlatego, ze krecony w studio, ale i dlatego, ze na swoj sposob wykalkulowany co zamierzonego wplywu na odbiorce. za bardzo wykalkulowany w moim przekonaniu.
Pozdrowki.
a w cannes nie...? chyba tez... sam juz nie wiem. w kazdym razie dzieki za poprawke;]
Wszystkich to spotyka (tzn. przekombinowanie), wcześniej Richiego, teraz Aranofskiego :) Kto następny? Oby nie Tarantino :|
Nie zgadzam sie z ta opinia. Oczywiscie kazdy ma prawo do swojego zdania i nikomu owego prawa odbierac nie zamierzam, ale przy okazji chcialabym wyglosic swoja opinie.
Film bardzo mnie poruszyl, zapewne dlatego, ze dotyczyl spraw bardzo mi bliskich, zeby nie powiedziec najblizszych.
Wlasciwie problem umierania jest czyms ponadczasowym i dotyczy nas wszystkich, nie da sie ukryc.
Ale jako ktos, kto stracil najwazniejsza osobe swojego zycia moge smialo powiedziec, ze rozumiem glownego bohatera, zeby nie powiedziec, ze sie z nim utozsamiam, dlatego ten film tak gleboko mnie poruszyl.
Pokazuje cosz co moze niektorym spowszednialo. Pokazuje cos czego moze nie chcemy ogladac.
Ale godzenie sie z odchodzeniem jest zawsze czyms ciezkim, w czym zostajemy sami.
Coz, moze jestem pretensjonalna, skoro ten film tak bardzo mi sie podobal.
PS. Chyba to, ze muzyka jest genialna nie pozostawia watpliwosci?
muzyka nie jest genialna, moja motywacja znajduje sie w temacie Muzyka.
Nie bede sie powtarzal.
Pozdrawiam,
nox
Alez nie jestes pretensjonalna, ze ten film Ci sie spodobal!! Kazdy odbiera dziela sztuki indywidualnie i na tym polega jej piekno. Ja nie wyglaszalem swojej opinii z pozycji uniwersalnej prawdy. Ty tak samo. Z drugiej strony opinie musza byc subiektywne, a nie wygladzone. Tu nie moze byc silenia sie na obiektywizm. To nie zaden news.
Kluczowe jest jednak to, ze u Aronofsky'ego pretensjonalna nie byla dla mnie tematyka, ale sposob jej pokazania. O wiele bardziej wole takie filmy jak "Pokoj syna", "Wszystko o mojej matce" czy tez "Nie ma zimy bez ognia", nie mowiac juz o "Kto sie boi Virginii Woolf", gdzie przeciez w tle tez jest watek odejscia blikiej osoby. Kazdy z tych filmow jest inny, ale zaden nie przekroczyl granicy, ktora dla mnie z Zrodle przekroczona zostala.
Pozdrawiam cieplo, tym bardziej, ze aura raczej chlodnawa.
coz, tez prawda, ze jest wiele sposobow na pokazanie podobnych tematycznie spraw
do mnie akurat przemowil ten, tym bardziej, ze trzeba bylo niezle sie nagimnastykowac zeby wymyslic niektore plaszczyzny tej historii.
pozdrawiam rowniez (:
Archi,
może z tą starożytną filozofią przesadziłam, bo znawcą też nie jestem, ale ilekroć czytałam coś w niej o przmijaniu, życiu po śmierci itde, to jednak żaden (z czytanych przeze mnie) miłością w wymiarze dwojga ludzi, jakoś się szczególnie nie przejmował.
Wiem, że to brzmi cynicznie zwłaszcza dla ludzi jeszcze nie "rozmnożonych" ;), ale jest to sprawa tak ulotna i chwiejna, choc urocza, że doprawdy trudno się tego ulotnego tematu trzymać przez wieczność. To takie jednak hmm chyba naiwne w wypadku sensownego faceta, grubo po 30-tce.
Taki skrót myślowy, pewnie wyda się cyniczny, zbyt niespójny, ale dotyczący przeiwjającego się motywu z "razem będziemy żyć wiecznie".
Ale spoko, masz prawo wierzyć w wieczną miłość do partnera. Gratuluję wybrance, oby tylko ona miała podobne zdanie. Bo inaczej za jakiś czas, Ty zmienisz zdanie.
pozdrawiam i szczerze życzę wielkiej miłości oraz wytrwałaości ;)