Zasiadałem w kinie do tego filmu z pewnymi obawami, co do reżyserii i charakteru tej produkcji. Wszak Phyllida Lloyd za wybitną reżyserkę raczej nie uchodzi (w mojej opinii). Jak się jednak okazało, obawy były zupełnie bezpodstawne. Żelazną damę ogląda się naprawdę wyśmienicie, scenariusz świetnie wprowadza (mniej zorientowanego) widza w wydarzenia typowo polityczno-biograficzne, żeby po chwili przejść do bardziej osobistych momentów z życia głównej postaci. Film od początku do samego końca jest ciekawy i fascynujący.. Bardzo wielkim plusem jest to, że reżyser nie skupił się głównie na życiu politycznym, i nie zrobił z filmu swoistego dokumentu. Oczywiście wspomnieć należy o wręcz oskarowej grze Meryl.. Wydawało mi się, że po "Szpiegu" z Garym ciężko będzie mnie zaskoczyć któremukolwiek aktorowi, jak się okazuje w wielkiej nieświadomości żyłem...
Zgadzam się z przedmówcą. Moje kilka zdań o filmie:
Trochę melancholijna, ale bardzo ludzka historia M. Thatcher opowiadana z jej prywatnej perspektywy, jako kobiety w podeszłym wieku. Do tego ciekawie pokazane kulisy uprawiania polityki i dużo zdjęć z epoki. Film bez reszty nas wciągnął (a z biografiami różnie to bywa), a w przypadku Meryl Streep, trudno mówić o tym, jak zagrała MT. Bo ona nie grała MT, tylko się nią w zupełności stała. Fantastyczna rola. Ocena filmu: 9/10.