Czy powinno się wykorzystywać znane nazwisko do opowiadania własnych historii (bo nieautoryzowanych i przedstawiających głównego bohatera biografii w co najmniej kłopotliwych sytuacjach bez możliwości ustosunkowania się do nich), budowania własnego nazwiska na nazwisku kogoś innego i zarabiania na tym sporych pieniędzy? Uważam, że nie. Uważam, że takie filmy mają prawo powstawać wyłącznie z inicjatywy bohatera biografii i przy możliwości autoryzacji scenariusza.
A nawet, gdyby ktokolwiek liczył się tu z opinią samej zainteresowanej, to i tak miałbym wątpliwość, jaki w ogóle cel przyświecał reżyserce filmu. Nie rozumiem puenty. Nie widzę puenty. Demencja dopada w końcu każdego i co z tego? Jeżeli jednak istnieje jakieś głębsze uzasadnienie, to będę wdzięczny za rozwianie moich wątpliwości.
puenta jest oczywista. wyrzucenie rzeczy denisa jest kolejna "zelazna decyzją" w jej zyciu. wbrew pozorom, mimo demencji pozostaje ta sama osoba, podejmuje bolesny krok dla dobra - wg niej - wyzszego (w tym przypadku, pozbycie sie halucynacji), tylko ze tym razem, problem dotyka ją osobiście.
Ale czy żelazność tej decyzji nie jest podważona faktem, że podejmowała ją przez osiem lat? Albo że odchodzącego ostatecznie w dal Denisa rozpaczliwie przyzywała z powrotem, do końca nie mogąc się pogodzić z samą sobą? Ma nam to ukazać jej słabość? Jej fałsz, jakiś rodzaj hipokryzji (że decyzje o życiu innych łatwo jej było podjąć, a o własnym - trudno)? Moim zdaniem wiadomo, że ona była i jest tylko człowiekiem. A wyciąganie jej słabości z okresu, kiedy jest już staruszką z demencją, jest nie na miejscu.
A jeśli nawet zapomnimy, że ta "żelazna decyzja" była podejmowana przez osiem lat i mamy - zgodnie z Twoimi słowami - interpretować to jako kolejny pokaz jej wewnętrznej siły, to czemu ma to służyć? "Żelazna dama do końca pozostała sobą"? To raczej banał.
Jeżeli film miał być po prostu biografią - rzetelnym opisem życia znanej osoby, to nacisk nie powinien być położony na okres jej starości, bo o tym okresie oficjalnie nie wiadomo niemal nic i są to wyłącznie fantazje reżyserki (być może poparte jakimiś przeciekami, ale nie poparte autoryzacją samej bohaterki - są to zatem czcze spekulacje). Jeżeli natomiast w zamierzeniu miał to być film psychologiczny i miał analizować w odkrywczy sposób jakiś interesujący aspekt ludzkiego charakteru, to ja po prostu nie rozumiem, jaki to miał być aspekt.
Co reżyser chciała widzom przekazać, upierając się przy położeniu nacisku na okres demencji Żelaznej Damy?
Trudno powiedziec, by dojrzewanie do tej decyzji trwalo 8 lat. Jak Dennis zmarl, byla jeszcze zdrowa.
demencja... ale moze wlasnie potrzeba wiecej sily, zeby podjac tak nielatwa decyzje w takim czasie? chodzi mi o to, ze to niekoniecznie slabosc, ale ze przez te slabosc fizyczna przedziera sie sila, ktora ja charakteryzowala cale zycie.
jesli nazwiesz to banalem - nie zaprzecze, ale jest w tym cos ujmujacego. to bycie wierną sobie jest jednak wg mnie kluczowe (powtarza jej tez to ten doradca, ktory ginie w zamachu).
poza tym, sporo kwestii w tym filmie jest przedstawionych dosc powierzchownie. zaniedbane relacje z dziecmi czy falklandy; o tlumieniu protestow nie ma slowa, tylko w koncowce jest ten przywolywany glos, ze pozwolila umrzec 10 gornikow(?) na glodowce. ciecia w budzecie sa tylko "cieciami", nie ma - waznych przeciez - konkretow.
pokazanie Thatcher z tej perspektywy zrzuca z filmu ciezar zajecia stanowiska w sprawie tej kontrowersyjnej postaci. rezyser z nia sympatyzuje (choc bardziej jako kobieta, taka feministyczna wiez), ale mimo wszystko stara sie byc apolityczna. taka forma na to pozwala. mysle, ze wyszlo przyzwoicie.
a problem "moralnosci", o ktorej piszesz to w ogole odwieczny aspekt kina. toczyla sie tez o tym dyskusja na forum "w ciemnosci", gdzie była mowa, ze jedna z ksiazek (wg autorki posta najblizsza prawdzie) na ktorej został oparty film przedstawia Leopolda Soche w duzo bardziej pozytywnym swietle, anizeli film.
film ten rzeczywiscie jest w pewnym sensie zamachem na sfere intymna M.Thatcher, ale nie ukazuje jej w jakis gorszacy sposob.
Zgadzam się w 100%. To była raczej wariacja na temat niż ukazanie konkretnych faktów z życia Thatcher.
Wątpliwe moralnie jest wszystko w tym filmie, dziwię się również świetnej aktorce M.Streep że dała się drugi raz temu samemu
reżyserowi wpuścić w maliny, a reżyserowała to osoba która w swojej pracy stworzyła łącznie z tym trzy filmy.
Wszystkie były wielkim niewypałem. Pozdrawiam.
również mam szereg wątpliwości... film niepotrzebny. nie czuję się bogatszy (a tak lubię się czuć po zobaczeniu filmu/spektaklu). oglądanie niedołężnej Thatcher sprawiało mi ból niemalże. Streep zachwyca, ale... czy ta rola była jej potrzebna? no i - jakże ironicznie brzmi tytuł filmu...
Czarno-biały charakter włącza się do dyskusji.
Demencja - wszyscy tu o niej piszą, że nacisk na nią padł w filmie. I tu Was zaskoczę. Ja pamiętam więcej- młodą sklepową, młodą studentkę, narzeczoną, matkę, i kawał scen z okresu aktywnego sprawowania władzy. Moim zdaniem nacisku nie było na pokazanie starej Tatcher, choć sceny te są tak mocne, że pewnie najbardziej zapadają w pamięć. Przykład: znamy sobie jakiegoś aktora, aktorkę, osobę mod wczesnych lat młodości. Starzejemy się wraz z naszymi idolami. U nich widzimy starość, u siebie nie. I dlatego starość tak przeraża. Co chciała przekazać reżyserka - każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Ja zobaczyłem kobietę poświęconą ideałom (nie wnikam, czy słusznym na owe czasy, czy nie), upartą, ale też samotną. Spójrzcie na życiorysy wielkich uczonych, polityków, artystów. Dość często są to ludzie tak oddani działalności swojego życia, że wszystko wokół staje się tłem, lecz przychodzi starość, niedołęstwo i samotność, która zagląda w oczy. Jeśli taki człowiek (to moje zdanie) poświęcił się faktycznie z pożytkiem dla ludzkości kosztem swojego szczęścia, spokoju, normalności - to wielki szacunek. Dzięki taki ludziom świat idzie naprzód. Czy Tatcher taka była? Czy realizowała pożyteczne ideały, czy raczej wyrządziła krzywdę wielu ludziom? Za słabo znam historię, więc nie boję się odpowiedzieć, że nie wiem.
Ja jednak upierałbym się, że nacisk jest położony na czas teraźniejszy (okres starości), ponieważ cała reszta biografii przedstawiona jest w postaci krótkich migawek - przebłysków z pamięci bohaterki. Ale bohaterka, którą my poznajemy, która przemawia do widza, to Thatcher współczesna.
Wydaje mi się natomiast, że masz rację, mówiąc o podkreśleniu samotności Żelaznej Damy, szczególnie na starość. To rzeczywiście jest pewien przekaz (poświęcenie się "dla ludzkości" bez względu na osobiste koszty, jakie się za to płaci). Osoba, która spotykała się z największymi osobistościami, na starość pozostaje przez wszystkich opuszczona, żyje odizolowana od świata i samotna, a za jedyne towarzystwo musi jej wystarczać duch zmarłego męża. Chyba faktycznie taki miał być przekaz w zamyśle reżyserki (jeśli chodzi o ukazanie okresu demencji).
Trochę wyjaśnia też Meryl Streep w wywiadzie, który ostatnio obejrzałem:
http://www.youtube.com/watch?v=Tkhz6te9xfc .
Moje wątpliwości nie w pełni znikają, ale zaczynam rozumieć dobre intencje reżyserki i Meryl Streep.
Podobne odczucia miałem po obejrzeniu filmu o Edith Piaf (ale głównie chodzi mi teraz o wcielenie się w postać), gdzie Marion Coitlard zgarnęła Oskara. Także po przeczytaniu biografii Skłodowskiej. Tu temat znacznie bliższy Pani Tatcher. Walka z męskim światem, gdzie kobieta traktowana jest kompletnie przedmiotowo. Nagle osiąga sukces, ale jakim wysiłkiem, jaką wolą przebicia się. Faceci? - wystarczy, że nimi są i mogą robić karierę. Czasy, w których przyszło jej żyć i funkcjonować skazały ją na taki los. Poza tym wracając do pokazania pani premier w okresie współczesnym jest świetnym zabiegiem, bo lubię widzieć życie bohatera w filmie biograficznym w pełni, w wielu jego okresach. Pominięcie tego byłoby dla mnie nieprawdziwym przedstawieniem osoby, próbą wręcz zatajenia choroby, która zmaga M.T. Wizje męża, wspomnień, myśli bohaterki doskonale pokazały chorobę Alzheimera. Doskonała pamięć o czasach dawnych, szczegółów z przeszłości i brak kontaktu lub słaby bardzo z otaczającym światem realnym. Myślę, że to właśnie był sposób na ukazanie choroby w sposób bardzo sprytny. Problem ogólny, który mnie trapi, to cały czas zastanawianie się, czy była to osoba "dobra", czy jednak interesowna, a może raczej bezlitosna, apodyktyczna ponad miarę. Nie wiem, czy oceniałbym dobrze polityka (np. któregoś obecnego w Polsce), który tak drastycznie sprawowałby władzę. No chyba, że stałaby za nim piękna, mądra idea, która po czasie biedy przyniosłaby jednak skutki pozytywne. I tu Tatcher ma punkt. No nic, muszę zgłębić historię tamtego okresu, więcej się dowiedzieć i spróbować na nowo ocenić. A Ty co myślisz na ten temat? Była postacią dobrą, czy raczej nie?
Jeżeli mam być naprawdę szczery, to muszę powiedzieć, że nie mam w tej kwestii żadnych wątpliwości. W moich oczach była bezmyślnym, zadufanym w sobie, pysznym babochłopem. Była do gruntu przesiąknięta najgorszym z możliwych zeł. A mianowicie - nieprzepartą żądzą rządzenia innymi ludźmi. Z chorobliwie przerośniętą ambicją. Z niezachwianą pewnością swych racji i niezachwianą pewnością w ich narzucaniu innym. Dobro ogółu? Co to znaczy? Kto ustala te zasady? Jak można decydować za innych? Jak można mordować ludzi (choćby Falklandy, choćby Irlandia) dla jakiegoś "wyższego dobra" (które zresztą w przypadku Falklandów to po prostu przedłużenie dawnego myślenia o wielkim imperium)?
Ja jestem zwolennikiem pełnej wolności i według mnie sama instytucja państwa jest pozbawiona najmniejszego sensu. Dlatego na tak zaciętej konserwatystce, obrończyni idei silnego państwa nie jestem w stanie zostawić choćby jednej suchej nitki. Jednak kwestie, o których wspomniałem, czyli Irlandia i Falklandy, to już nie tylko kwestia pogwałcenia jednostkowej wolności człowieka do stanowienia o sobie, ale pogwałcenia praw całych ludzkich zbiorowości do stanowienia o sobie. A to już jest czyste barbarzyństwo. I co za tym stoi? Interes pewnego narodu. Dlaczego jednak interes tego narodu ma być przedkładany nad interesami innych? To nie jest kwestia obrony suwerenności. To kwesta jawnej agresji na zewnętrzne terytoria, zwyczajne zapędy imperialistyczne. A one prowadzą do najbardziej bezmyślnych i najbardziej niszczących wszelkie wartości konfliktów, bo zabijających różnorodność kulturową, intelektualną, duchową, a to w moich oczach niszczenie największego piękna naszej planety, jej bogactwa.
PPS I jeszcze coś bardziej aktualnego na ten sam temat, ulubiona piosenkarka Kasi Nosowskiej:
http://www.youtube.com/watch?v=YBtOWXNPQ_w
Ja sądzę, że pokazanie demencji raczej mialo na celu "odpatetycznienie" filmu(które mogło wynikać chociażby z niektórych wypowiedzi MT) i nie zgadzam się z tym, że to byl główny akcent - pokazano raptem 2 dni teraźniejszości jeśli się nie pomylilam(a film czasowo dzieli się po równo ze wspomnieniami). Nie mogę też powiedzieć, że MT jest tak strasznie samotna- przynajmniej obiektywnie- otaczają ją ludzie i nie jest też zapomniana. Tu raczej jej mąż pokazany jest jako jedna z nielicznych osób, która ją rozumiała. Osobiście choć poglądy mam o 180st od niej różne podziwiam kobietę za upór i konsekwencję(takiego kogoś zdecydowanie potrzebuje teraz Grecja)- tu moim zdaniem występuje element samotności(taka nieugiętość zdecydowanie prowadzi do alienacji).
Jeżeli natomiast chodzi o to czy film był potrzebny- zdecydowanie tak- jestem z pokolenia, które MT zna tylko z nazwiska(niektórzy co najwyżej kojarzą, że to była premier WB )generalnie jest bardziej postacią z podręczników. Myślę, że to jest takie ogólne zarysowanie jej osoby, poglądów, wyjaśnienie przydomka- kogoś może to zainteresuje bardziej i poczyta jej pamiętniki a jeśli nie to i tak czegoś się dowie- nie sądzę, żeby ktokolwiek bezkrytycznie podchodził do prawdziwości oraz obiektywizmu filmu- w końcu to FILM.
A co do : "Ja jestem zwolennikiem pełnej wolności i według mnie sama instytucja państwa jest pozbawiona najmniejszego sensu."- to zazdroszczę ogromnej wiary w ludzi ( a właściwie to w ich człowieczeństwo).
To, że komuś nie ufam, nie oznacza jeszcze, że mam najpierw go ubezwłasnowolnić, a dopiero potem zapytać, jakie ma zamiary. A właściwie to nawet nie pytać, tylko wciąż uprzedzać każdy jego kolejny ruch.
Wierzę, że ten sam cel - własne bezpieczeństwo, jeśli o to Ci chodziło, da się osiągnąć innymi metodami. Na przykład poprzez edukację (rozmowę), ale edukację prawdziwą 1:1, a nie 1:40 - tę znaną nam z autopsji i narzuconą przez jakichś nie całkiem rozgarniętych troglodytów (żeby uprzedzić ewentualną wątpliwość, jak to zrobić, odpowiem - całkiem prosto: jeden uczy jednego, potem tych dwóch uczy dwóch nowych, potem 4 - 4, itd., a taki system jest zresztą o niebo bardziej efektywny, bo ma prędkość wykładniczą, w porównaniu do liniowej obowiązującego dziś w edukacji Systemu Komeniusza).
Nie wydaje mi się, że państwo SAMO W SOBIE oznacza niewolę, a zabezpieczeniem dla wielu jest napewno- pomyśl na przyklad o rodzicu który zostawia swoje dzieci i nie chce ich utrzymywać- co by się z nimi działo gdyby nie państwo i prawo (obowiązek alimentacyjny).
Piramidowa edukacja- pomysł szczytny aczkolwiek mało realny- człowiek musi chcieć się nauczyć, chvcieć zrozumieć- a zazwyczaj chce gdy pojawia się wizja korzyści (normalny instynkt samozachowawczy). Obeserwując ludzi mogę śmialo powiedzieć, że gdyby nie narzucono im norm- typu religia albo prawo to by się powyżerali.
> co by się z nimi działo gdyby nie państwo i prawo
W moim świecie zostałoby w takim wypadku przygarnięte przez rodzinę, która nie ma dzieci. Adopcja jest bardzo częstym zjawiskiem również wśród zwierząt. Warto jednak podkreślić, że to raczej w przypadku śmierci. Nie słyszałem o tym, żeby zwierzęta porzucały swoje dzieci (pomijając takie patologiczne przypadki jak kukułki). I to o czymś świadczy. I czegoś by się człowiek też mógł od zwierząt nauczyć.
> człowiek musi chcieć się nauczyć, chcieć zrozumieć
Każde dziecko chce się uczyć. Każde dziecko jest ciekawe świata. Jest niezwykle naturalne zjawisko - to po prostu jeden z pierwotnych, zwierzęcych instynkt. Jeden z tych, które człowiek próbuje unicestwić swoimi bzdurnymi szkołami, które zniechęcają do nauki, które z rzeczy najnaturalniejszej i najciekawszej w świecie robią jakiś rodzaj kary, na który skazuje się dzieci. W szkole nie ma najmniejszego znaczenia naturalna ciekawość świata, głód poznania każdego dziecka, ma znaczenie wyłącznie to, żeby siedziało równo w rządku, nie odzywało się nie pytane i grzecznie skrobało w kajeciku co pani nauczycielka (czy potem tak zwana pani profesor) dyktuje. Bez słuchania, bez zrozumienia, bez sensu. Byle było w kajeciku w linię, czarnym atramentem i z pięknym marginesem. Sama myśl o tym powoduje u mnie odruch wymiotny.
> gdyby nie narzucono im norm - typu religia albo prawo to by się powyżerali
Ja jednak uważam, że obie te rzeczy da się zastąpić właściwą edukacją. Jestem głęboko przekonany, że ludzie wykształceni (ale nie wyłącznie naukowo-technicznie, jak robi się to obecnie, tylko również kulturalnie, etycznie, filozoficznie) nie mają potrzeby ganiania z siekierami i wydawania z siebie okrzyków "Legia Pany, Widzew Chamy!".
"W moim świecie zostałoby w takim wypadku przygarnięte przez rodzinę, która nie ma dzieci."
A co z drugim rodzicem- zabrano by mu dzieci?
" Każde dziecko jest ciekawe świata."
Po czym go poznaje i wie, że wcale nie jest tak różowo jak w bajkach. Swoją drogą nie mogę stwierdzić, że ludzie którzy mają ogromną wiedzę to anioły w ludzkiej skórze.
"Ja jednak uważam, że obie te rzeczy da się zastąpić właściwą edukacją."
Co jest narzucaniem kolejnych norm- społecznych.
"również kulturalnie, etycznie, filozoficznie" opisałeś dok,ładnie program nauczania możnych oświecenia, którzy jednak wojny prowadzili.
> A co z drugim rodzicem- zabrano by mu dzieci?
Zrozumiałem, że chodzi o stratę obu rodziców. W przypadku, gdy jeden zostaje, to on się opiekuje dzieckiem. Naturalne jest, że w takim wypadku znajduje sobie nowego partnera i wspólnie z nim utrzymuje dziecko.
> nie mogę stwierdzić, że ludzie którzy mają ogromną wiedzę to anioły w ludzkiej skórze
A moim zdaniem wszelkie zło wynika wyłącznie z niewiedzy. Jestem w tym poglądzie w pełni zgodny z Sokratesem, dlatego nie będę wymyślał własnej argumentacji.
> Co jest narzucaniem kolejnych norm- społecznych.
Nie. Edukacja nie powinna być obowiązkowa, tylko dobrowolna. Jednak po pierwsze naturalny jest ludzki pęd do wiedzy, chęć zrozumienia otaczającego świata, a po drugie wiedza może dawać wymierne profity i być źródłem utrzymania. Natomiast brak wiedzy skazuje człowieka na życie na marginesie cywilizacyjnym, w nieludzkich warunkach.
> opisałeś dokładnie program nauczania możnych oświecenia, którzy jednak wojny prowadzili
Nie podałem żadnego programu nauczania i nie znam ich programu. A jeśli nawet założyć, że mieli właściwy program, to Ci, którzy prowadzili wojny, widocznie nie odrabiali lekcji. Bo na przykład taki Isaac Newton odrabiał i dlatego miał ważniejsze sprawy na głowie od jakichś idiotycznych wojen.
"Naturalne jest, że w takim wypadku znajduje sobie nowego partnera i wspólnie z nim utrzymuje dziecko."
niekoniecznie- uraz- trauma- niechęc do związków
Nie mówię, że specjalnie opisaleś oświeceniowy model kształcenia- piszę tylko, że to już było a na świecie nie zapanował raj. Chociaż moja sąsiadka wieszczy, że to niedługo się stanie :)
"wszelkie zło wynika wyłącznie z niewiedzy"
nigdy przenigdy się z tym nie zgodzę niezależnie od tego jaki wielki tak powiedzial- nikt nie jest nieomylny ani Sokrates ani tym Ty ani ja :d zreszta tu tez moge go zacytowac: "Błąd jest przywilejem filozofów, tylko głupcy nie mylą się nigdy."
I chyba na tym trzeba zakończyć tą dyskusję bo ja będę wysuwać swoje argumenty Ty swoje i i tak nie zgodzimy się w niczym. Ja uważam, że człowiek najpierw musi mieć zaspokojone podstawowe potrzeby, żeby do głosu nie doszła natura, Ty ,ze musi więcej wiedzieć a znam też osobę która uważa, że zlo wynika z chorób psychicznych. A idealizmu naprawdę zazdroszczę i nie piszę tego protekcjonalnie. Pozdrawiam.
Zacząłem jako anarchista, a skończyłem jako idealista, trochę obciach...
Mimo, że nie osiągnęliśmy konsensusu, to dzięki za tę dyskusję, pozdrawiam.
Wątpliwy moralnie? Bo jak narracja jest prowadzona z perspektywy starego człowieka, który ma prawo do choroby jak każdy inny człowiek to wątpliwy moralnie? Mam zupełnie inne zdanie.
Starzenie się Thatcher jest pokazane w filmie z szacunkiem i wrażliwością na emocje osoby, która z perspektywy całego życia i postępującego procesu starzenia się, opowiada nam ważne momenty swojego życia. Co więcej nie ma nic złego w pokazywaniu słabości i choroby jeśli się to robi z szacunkiem dla człowieka. A tak jest w tym filmie. Proces starzenia jest naturalny dla człowieka.
Dlaczego można kręcić filmy o dzieciach, które się ślinią, nastolatkach zachowujących się infantylnie, kryzysach wieku dojrzałego, a starość jest czymś złym? Dotyczy wszystkich niezależnie od tego czy ktoś był Premierem czy pracował całe życie w sklepie spożywczym. Kluczowy jest szacunek do człowieka, a w tym filmie w mojej ocenie - tak właśnie jest.
Co więcej kariera Thatcher pokazana z perspektywy jej "emerytury" zdejmuje patos Żelaznej Damy i ją uczłowiecza - sprawia, że staje się bardziej dostępna dla przeciętnego człowieka.
Wzmacnia ten efekt fantastyczna rola Broadbenta w roli Denisa, który jest dla niej wentylem bezpieczeństwa (świetne ironiczne poczucie humoru, które zmniejsza powagę jej premierskiego życia i pozwala jej być znów zwykłą Margaret) i oazą bezpieczeństwa jednocześnie (wspólne prywatne chwile gdy są razem). Szkoda, że nie jest nominowany do Oscara, bo to genialna rola i genialny aktor.
Wątpliwości moralne wszystkich wątpiących wynikają prawdopodobnie z różnej wrażliwości i różnych definicji tego co rozumiemy jako szacunek wobec choroby.
Ja się cieszę, że tak sfilmowano tę postać, ponieważ to spełnia również bardzo ważną funkcję edukacji społecznej - dla mnie pokazanie choroby to przekaz: "choroba to nic złego, masz prawo dalej żyć tak jak chcesz, możesz i potrafisz, nie ukrywaj choroby, to też jest stan ducha i ciała, który towarzyszy człowiekowi". w mojej ocenie film jest świetny, bo pełen szacunku i wrażliwości wobec tematu i osoby.
UWAGA SPOILER!!! - z resztą czego dowodem jest scena, gdy Thatcher będąc na kontroli u lekarza, pięknie opisuje filozofię swojego życia (myśli - słowo - zachowanie - nawyk - charakter - przeznaczenie) - dla mnie to kluczowa scena tego filmu.
Świetne kino.
''Wątpliwy moralnie? Bo jak narracja jest prowadzona z perspektywy starego człowieka, który ma prawo do choroby jak każdy inny człowiek to wątpliwy moralnie? Mam zupełnie inne zdanie. ''
Fabuła narracji (czyli starość) powinna być jedynie tłem spajającym całą historię, czyli wydarzenia z życia i kariery politycznej Żelaznej Damy. Tu jednak ma wrażenie, że starość demencja nie jest jedynie pretekstem narracji ale głównym wątkiem filmu, a biografia Thatcher retrospekcjami o mniejszym znaczeniu. Wg mnie film powinien być odwrotnie skonstruowany. Gra aktorów świetna, film miał potencjał, a wyszło jak wyszło przez nieudolną reżyserię.
Zgadzam się z Twoją opinią... Dosyć dziwne podejście. Przyczyniajac sie w ogole do obejrzenia tego filmu mialem nadzieje obejrzeć film bardziej biograficzny, a tu odeszło się od tego i przedstawiono więcej życia "niby" współczesnego Bohaterki. Mówię "niby" bo watpliwe sa te historyjki, denerwowalo mnie to budowanie fabuły na skupianiu sie na jej obecnych problemach. Chociaż ostatnia scena pozwoliła znów mieć lepsze zdanie o Bohaterce, niż o starej kobiecie, która zdaje się być częściowo szalona, bo cierpi na alzheimera, to i tak uważam, że za duża część filmu była poświęcona jej obecnej chorobie. A szkoda, bo gdyby sie tego pozbyc, moglby to byc film bardzo dobry. Aktorstwu nie mam nic do zarzucenia.