Film był tak pokazany , że laik nie dowiedziałby się , tak właściwie z niego nic o życiu Margaret.Zauważyłem również , że zamista krytykować film , wiele osób go broni bo zagrała tam Meryl , jako że maja do niej sentyment.Jestem przekonany że gdyby to nie Meryl a jakaś mniej znana , a najlepiej nieznana aktorka zagrała , film zostałby zjechany z góry na dół
Zgadzam się. Film mocno przeciętny, ale to zasługa twórców bo obsada i same fakty historyczne zrobiły swoje. Nie podoba mi się przedstawienie historii na zasadzie retrospekcji widzianej oczami zniedołężniałej Thatcher. To byłby świetny zamysł wieńczący film, ukazujący jej życie bez polityki, walkę z chorobą i zwycięstwo także w starciu z własnymi słabościami..A tak zamiast silnej kobiety mam w głowie obraz staruszki, która miała bujną przeszłość,ale jak dla mnie zbyt słabo tutaj zaakcentowaną. Film raczej dla osób bardzo dobrze znających kontekst historyczny, dla których film może okazać się ciekawy ze względu na nieszablonowy sposób ukazania tematu. JA do takich znawców nie należę i jak dla mnie panuje w nim chaos.
dokladnie. ten film to bylo dla mnie rozczarowanie roku. jest naprawde, i nie mozna sie bac tego powiedziec, slaby... to mial byc film o Margaret Thatcher? Pierwszej kobiecie-premier Anglii? Smiech na sali. Zalość, naprawdę żałość.
Muszę również przyznać, za co pewnie zostanę zlinczowana, że nie rozumiem również całej tej wariacji na punkcie Meryl Streep. Jest dobrą aktorką, nawet bardzo dobrą, ale no kurde bez przesady. Jakos mnie pani Streep irytuje. Miala kilka swietnych rol, nie powiem, ze nie, ale nie czuje obowiazku ubostwiania kazdej jej roli. Gdzie nie zagra to az strach sie wypowiedziec negatywnie, bo crazy fani normalnie zjedza cie zywcem. nie pojmuje jej wielkiego fenomenu. Zagrala Thatcher dobrze, ale geniuszem bym tego na pewno nie nazwala. oscar tez bym na miejscu akademii sobie darowała.
Wiesz, wydaje mi się, że chodzi głównie o wiek. Można by wymienić dosłownie kilka kobiet w Hollywood będących po 45, 50 urodzinach które nie oszpecają się a wręcz przeciwnie - robią atut ze swojego wieku, Streep do tego ma poczucie humoru i dystans do sławy co składa się na to, że ludzie traktują ją jak miłą panią z sąsiedztwa której naturalnie kibicujesz...
Mam takie samo zdanie na temat filmu. Obejrzalam myslac, ze dowiem sie wiele na temat polityki i historii Wielkiej Brytanii oraz samej Margaret, jestem bardzo rozczarowana.
Dokładnie. Gdy tylko usłyszałam, że będzie na HBO, czekałam w napięciu i chyba się przeliczyłam. Wydaje mi się, że chciałam przysłowiowych cudów na kiju. Tymczasem mam sam kij - tylko po to, by zbić i zganić ten film. Jak dla mnie mało o polityce, a za dużo staruszki z omamami. Niestety to film, który można określić tylko jednym słowem - ujdzie.
Myślę, że wątpliwości opisane w tym wątku (mam bardzo podobne) związane są (paradoksalnie) z tytułem. Gdy widzimy na okładce napis "Żelazna dama" mamy określone skojarzenia, związane z dokonaniami pani premier, chcemy zobaczyć tamte czasy, tamte wydarzenia. A tu… staruszka z Alzheimerem i jej wspomnienia.
Czy reżyserka nadała swemu dziełu wymiar ironiczny? To byłoby groteskowe i zakrawało o naigrawanie się z chorej osoby. Dlatego zakładam, że tak nie jest. A może chodzi o to, że nawet w chorobie, pod koniec życia, ona jest „żelazna”? Może. Jednak tytuł odsyła nas do zupełnie innego, niż prezentowany w filmie, zakresu tematycznego. Stąd, być może, nasze wątpliwości.
Zacznę od tego, że jestem fanką Pani Thatcher - jako kobieta jestem dumna z jej osiągnięć i stanowczości. Bardzo chciałam zobaczyć ją w "akcji" - w filmie opisującym jej dokonania. Z początku czekałam aż skończy się wątek starszej Pani a zaczną czasy świetności. Niestety okazało się, że film osnuty jest wokół wspomnień starej Margareth, co wybijało z akcji "wielkiej" Pani Thatcher. Jak tylko akcja się rozkręcała, to zaraz siadała, bo pojawiał się sentymentalny wątek starszej pani.
Z takiej biografii i dziejów historii można było zrobić "wielki" film o wspaniałej "kobiecie stanu", wielkiej polityk, która zmieniła oblicze Wielkiej Brytanii.
Nie wykorzystano potencjału, były w filmie momenty naprawdę genialne do wyciągnięcia, np. oświadczyny i wiele wręcz komediowych scen, ale "nie zagrały:" tak jak mogły.
Inna rzecz, że osoba nie znająca historii nie wiele z filmu wyciągnie, mój mąż który ze mną oglądał film, musiał potem doczytać na Wikipedii.
Inna rzecz, filmy o politykach mężczyznach są wielkie, nie pokazują upadku rodziny - a wielu zaniedbywało rodziny, a powinność męża stanu. Tu wdało się moralizowanie, jak bardzo skrzywdziła rodzinę, dzieci, po co jej ta kariera .... jakby chciano umniejszyć jej dokonaniom - bo jako kobieta nie spełniła się, nie wychowała dobrze dzieci, syn o niej zapomniał ...
Mógł być wielki film, wyszło moralizatorstwo i tani sentymentalizm.
Majsterszt
Nic dodać, nic ująć, mam takie same odczucia do tego filmu.
Tylko dzięki Meryl Streep obejrzałam do końca.
Osobiscie tez mam pewien niedosyt ale... Z drugiej strony wydaje mi sie ciekawe ukazanie w tej perspektywie kobiety, ktora cale zycie holdowala ideom, kierowala sie rozumem i dbala o losy kraju. Znaczace jest pojawianie sie jej meza i to koncowe pytanie z jej strony: czy byles szczesliwy? Thatcher byla kobieta, a jej utarta przez stereotypy drog powinno byc w koncu danie rodzinie szczescia i milosci. Ot takie zyciowe podsunowanie i zestawienie tego co uczynila w polityce a tego co zrobila dla mniejszej spolecznosci czyli wlasnej rodziny