Kino sensacyjne, które chce nam pokazać, że Francja to nie tylko żaby, wieża Eiffla i francuskie pocałunki, ale także mafiosi, haracze, dziwki i ogólnie jeden wielki burdel.
Schoendoerffer urządza więc widzom jeden wielki spektakl przemocy – a to chłopaki podziurawią kogoś shotgunem, a to wyjmą karabin maszynowy; w inny dzień (to chyba jakiś „Międzynarodowy Dzień Bez Spluwy") pobawią się wiertarką przewiercając komuś kolano, później zabawiając się jego okiem obcęgami; od święta (tu z kolei chyba „Międzynarodowy Dzień Seksualnego Wynaturzenia”) ktoś ostro zabawi się z prostytutką w toalecie, bądź wróci do domu i zgwałci swą żonę.
Gdzie w tym wszystkim jakikolwiek sens? Na to pytanie nie potrafię znaleźć odpowiedzi. Już kilkuminutowe etiudy potrafią być bogatsze w fabułę. Nie mówiąc o jakimkolwiek sensie kreowanej opowieści…
Moja ocena - 1/10