Mysle, ze na tej łodzi nie bylo ani zwierząt ani kucharza ani nawet marynarza.
Zwroccie, że Pi jest doskonałym "bajko-pisarzem", opowiada barwnie wymyslone historie ze swojego dziecinstwa - o wujku z dziwną klatką, o tym ze nauczyl się na pamięc całej liczby Pi, o tym ze cialo jego matki zostalo zjedzone przez rekiny, o magicznej wyspie na środku oceanu. Wymysla niestworzone rzeczy po to by wypchnac ze swiadomosci traumatyczne wspomnienia. Swoje historie tworzy skladając je z wybranych wycinków rzeczywistosci trochę tak ja my tworzymy nasze sny. A więc pojawiają sie tu zwierzęta, gdyz od zawsze byly elementem jego zycia, mamy świeze wspomnienie o kucharzu, który kłócił się z jego matką, mamy tygysa, z dziecinstwa, który nie czuje niczego poza głodem, mamy buddystę, który się przysiadl do ich stolika.
Mi sie wydaje ze tam na tej lodzi byla po prostu jego rodzina, ojciec, matka i brat. Być może z glodu ojciec oszalał i zabil umierajacego syna, doszlo do rękoczynów, zginęła rowniez matka, na koncu Pi morduje ojca. A żeby przeżyc musiał ich zjeść.
Jest taki moment na końcu, kiedy rozmawia z kanadyjczykiem i pyta go która historie woli, ten odpowiada ze woli tę z tygrysem, wtedy Pi odpowiada - tak samo jest z Bogiem. Dziś mamy tysiące historii o Bogu, ale w gruncie rzeczy wszystkie sa rownie prawdziwe.