Cenię Anga Lee, bo to facet, który nawet takiego "Hulka" potrafił nasycić egzystencjalną duchotą. Bo to rzadki przypadek twórcy "z importu", który w Hollywood nie stracił własnego charakteru pisma i nie zaczął tworzyć nieboskich gniotów, co stało się udziałem tak wielu twórców z Europy, Azji, Ameryki Południowej, kiedy tylko zdążyli oni postawić stopy na terytorium USA. Lee nie dał się wykastrować i wciąż może sobie pozwolić na dużą swobodę twórczą, dzieki czemu wybaczyć jestem mu w stanie nawet słabsze obrazy.
Do seansu "Życia Pi" podchodziłem z dużą dozą nieufności, nie za bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Nie czytałem książki, a same zapewnienia, że jest wyjątkowa, wiele dla mnie nie znaczą: "Zmierzch" podobno też jest wyjątkowy, w opinii wielu. Kampania reklamowa zwiastować mogłaby kolejną "Narnię" czy inne klechdy z szafy. Na szczęście/nieszczęście, film nie okazał się być li tylko łopatologiczną wykładnią katolickiej myśli teologicznej ubraną w infantylne szaty widowiska fantasy dla najmłodszych. Szczęście, bo kolejnego dętego koszmarka pełnego szlachetnych postaci nadstawiających trzeci policzek i rozmawiających ze zwierzętami bym nie zniósł. Nieszczęśliwy ów obrót spraw może się okazać jedynie dla producentów/dystrybutorów, bo niejeden da się z pewnością nabrać na taką promocję i wyjdzie z kina niepocieszony, że nie było elfów, goblinów, ani Pattisona. W "Życiu" zwierzęta nie mówią, choć mogący budzić skojarzenia z farfoclem z książki Lewisa tygrys bengalski, który prezentowany jest na plakatach, ma tu wręcz rangę jednego z dwóch głównych bohaterów.
Gotów na wszystko, nawet powtórkę z "Uwolnić orkę" w 3D, przystąpiłem do seansu i... poczułem się mile zaskoczony. Dwie godziny spędzone z hinduskim chłopcem nie sprawiło, że poczułem nieodpartą chęć wzięcia kąpieli. To sie naprawdę dobrze oglądało, nawet jeśli twórca "Brokeback Mountain" miejscami robi zbyt wyraźne ukłony w stronę przeciętnego widza, któremu najlepiej wszystko podać na talerzu. Strona wizualna - przepiękna, olśniewająca..., irytująca. Porywa paletą barw, cudownymi krajobrazami, ujmuje konotacjami z surrealizmem. Zawodzi, gdy efekty komputerowe uzyte zostają do animowania żywych istot - technologia nie jest jeszcze na tyle zaawansowana, aby CGI mogło być w pełni komapatybilne na ekranie ze światem rzeczywistym. Wie o tym zapewne każdy, kto... ma oczy. Kązdy, z wyjątkiem hollywoodzkich producentów, którzy bezustannie wciskają widowni ten plastikowy syf. Z tym, że przeniesienie tego typu materiału na ekran bez ingerencji technik komputerowych nie byłoby w zasadzie możliwe. Świadom tego, stwierdzam jednocześnie, że ich użycie pozostaje największym mankamentem omawianej pozycji. Całkiem niegłupiej i wciągającej skądinąd.