Wczoraj miałem okazję zobaczyć przedpremierowo Życie Pi w 3D, i niestety czuję jakąś pustkę po tym filmie, bo chyba raczej spodziewałem się więcej. Książka była naprawdę 3x lepsza, ale ten film i tak jest wizualnym arcydziełem, a muzyka chyba najlepszą w tym roku, idealnie pasuje do sytuacji, w której znalazł się Pi.
Mam tylko nadzieję, że to uczucie, to takie samo, jakie dopadło mnie po książce, czyli przygnębienie i ciężar historii, która tak zostaje w pamięci. Ten film to naprawdę dość osobiste przeżycie. Na początku bałem się, że to całe kinowe 3D nie powinno mieć miejsca w takim kameralnym kinie, zmuszającym do refleksji. Jednak przy tym filmie, gdzie wszystko dzieje się na Pacyfiku, pozwala się tylko bardziej zanurzyć w opowiadaną historię.
Wierzę, że jak obejrzę go po raz drugi, to bardziej go docenię, bo miałem raczej za wysokie oczekiwania :P Chciałem, żeby pobił Hobbita, no ale w sumie to zupełnie inne kino, choć obraz równie zniewalający. Jak dla mnie za całą miłość do tej historii 10/10.
Właśnie jestem po obejrzeniu Pi na kompie. Nie czytałam książki, ale to przygnębienie i ciężar historii, o którym piszesz... czuje się zbyt dosadnie. W kinie chyba bym spłynęła po fotelu. Łzy same stoją w oczach, ciężko się opanować. Co do Hobbita o wiele przyjemniej się oglądało.
Podsumowując moje zdanie o Życie Pi: dobry film, ale nie da się przy nim rozluźnić, za to skłania do wewnętrznych przemyśleń.
Trzeba będzie sięgnąć po książkę;)