Mam wrażenie, że film trochę w sposób niezamierzony nabiera ateistycznej wymowy – wydaje się mówić, że wiara w Boga jest ucieczką od brutalnej rzeczywistości, oferuje prostsze i atrakcyjniejsze wytłumaczenie wielu rzeczy ale tak naprawdę polega na oszukiwaniu samego siebie. Czy faktycznie to chciał nam przekazać reżyser ?
Problem polega na tym, że opowieść, która miała być dwuznaczna wcale taka nie jest. Historia, którą usłyszeli Japończycy jest sensowna, logiczna, a do tego widać jaki ból sprawiło Pi opowiedzenie jej co sugeruje, że nie jest to historia zmyślona. W takiej sytuacji wersja z tygrysem staje się jedynie zgrabną bajką, a pytanie „którą historię wolisz ?” każe wybierać pomiędzy prawdą, a fikcją gdzie wybór jest oczywisty.
Gdyby obie wersje były „równorzędne” film nabrałby innego wydźwięku – trudno mi powiedzieć czy to zabieg zamierzony, czy niedopatrzenie.
Dlatego wolę patrzeć na to inaczej: tematem filmu nie jest Bóg, a człowieczeństwo. Żyjemy w dziwnym, nieprzeniknionym i często okrutnym dla nas świecie. Nasze osiągnięcia naukowe są imponujące ale wobec pytań o sens istnienia, cierpienia, życia, czy śmierci dzisiejsza nauka jest tak samo bezsilna jak w czasach starożytnych.
Film pokazuje człowieka poszukującego – trochę rozpaczliwie – odpowiedzi na odwieczne pytania. Myślę, że tych odpowiedzi Pi wcale nie znajduje. Nie ustaje jednak w dążeniu – tak samo jak nie poddał się dryfując samotnie po Pacyfiku. Jeżeli istnieje jakakolwiek iskierka nadziei na to że całe jego życie to coś więcej niż okrutny żart, Pi chwyta się jej i trudno mu się dziwić. I nie wydaje mi się to wcale irracjonalne – po prostu instynkt przetrwania Pi jak i każdego innego człowieka ma wymiar głębszy niż tylko biologiczna troska o ciągłość swojego gatunku. To troska o kondycję wewnętrzną, o przetrwanie ludzkiej duszy – przez wiarę, że ta faktycznie istnieje.