Film w rewelacyjnie groteskowy sposób obnaża absurdy systemu prawnego.
Wprawdzie amerykańskiego ale w nasze ramy też się świetnie wpisuje.
Masz rację, co do groteski, przy czym sam mam wrażenie, że twórcy sami nie wiedzieli, czy chcą nakręcić film od początku do końca poważny, czy też - satyrę. Tym samym momenty bardzo poważne łączą się tu z groteską (obecną przede wszystkim w wątku sędziego Rayforda). Osobiście odczuwałem tu coś, co moja polonistka nazywała dysonansem stylistycznym ;) Innymi słowy - trochę mi się to wszystko gryzło ze sobą.
A co jest złego w dysonansie stylistycznym? To takie szkolne myślenie - wszystko musi się wpasować w schemat, bo w przeciwnym razie ocena idzie w dół. A czyż w prawdziwym życiu nie ma dysonansów? Czy nie jest tak, że chwile radości przeplatają się z chwilami powagi (i nie tylko)?
A dla mnie to właśnie było idealne połączenie. Napuszonych filmów sądowych było już mnóstwo. Rozwaliła mnie końcówka przemowy Kirklanda. :D
Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że im poważniejsza i bardziej wygarniturowana instytucja, tym więcej w niej ukrywanej groteski. Rzeźnik wędliniarz to rzeźnik wędliniarz, stolarz to stolarz. Posłowie i sędziowie, kiedy spojrzeć z zewnątrz, są dzieciakami w piaskownicy.
Niczego nie obnaża ten film, który jest ocieplaniem wizerunku adwokatów. To bajka.
Zarówno w Stanach jak i u nas jest tam sam system pseudo sprawiedliwości, który chroni silnych i każe słabych. Jeden wielki bajzel, a adwokatów z takim etosem jak główny bohater po prostu nie ma, także cały ten film trzeba traktować z przymrużeniem oka. Niestety, temat jest zbyt poważny, żeby potraktować go jako właściwie czarną komedie.