Porównanie te nie jest przypadkowe, albowiem już od pierwszych sekwencji nowy Bond łudząco przypomina "Ultimatum.." Greengrassa.Można właściwie powiedzieć,że najnowsza część jest przeładowana akcją i zadowoli każdego widza poszukującego szybkiej,głośnej rozrywki, ale przez co również zaniedbuję fabularną linię.007 wg prawideł nowoczesnego kina akcji zerwał z mitem, budując nową jakość i podążając za oczekiwaniami dzisiejszego widza, niektórzy marudzą, ale taka reformacja jest dosyć zrozumiała.Dawne nawyki agenta w służbie jej królewskiej mości mogłyby zostać teraz odebrane jako niezamierzona groteska.Sam bohater Flaminga zaś przestał być postacią z seksistowskiej, arcymęskiej bajki a zaczął być facetem z krwi i kości, w świecie politycznego niepokoju.Czy to dobrze, czy źle o tym już zdecyduję każdy odbiorca.Mnie film Forestera nieco zawiódł, pomimo iż nie jestem miłośnikiem dawnych części, to temu obrazowi zdecydowanie zabrakło charakteru,skutecznie zakrytego przez ekranowy szum.Uprzedzam więc aby nie spowdziewać się cudów, osobiście o wiele bardziej wolę "Casino Royale" do którego w przeciwieństwie do "Quantum..." jeszcze wielokrotnie powrócę.Plus za ścieżkę dźwiękową i Amalrica jako Dominica Greene'a.
Po raz kolejny się zgadzamy, Edwardzie:) Dla mnie to też lekki zawód, to nie jest klasa "Casino Royale", chociaż niewiele jest od niego "Quantum of Solace" słabszy, to jednak nie działa tak bardzo. Sekwencje akcji momentami przesadnie efektowne (w scenach, kiedy Bond spadał z samolotu chocby - widoczne było CGI), ale to dobry film, mimo swoich wad. Amalric przypominał mi chwilami kreację Oldmana z "Leona" (te obłąkane oczy!), za to Kurylenko - w przeciwieństwie do Evy Green - nie posiada takiej siły woli i intelektu, za to wygląda ładnie. A Craig? Wg mnie zbyt mało bondowski, a za bardzo wiarygodny, przy czym blisko mu do Bourne'a/Damona, ale dalej od Brosnana i Moore'a. Zdecydowanie też bardziej serio.