Nazywam się Błąd. James Błąd. Znany też jako 007. Nie 006 czy 008, ale 007. I nie chodzi o mój IQ. Jestem agentem. Żyję już z 80 lat, ale wciąż wyglądam na późną 30stkę. Tak działa Hollywood. Mam też AIDS, ale jestem taki twardy, że nawet po mnie nie widać.
Ostatnia moja przygoda nosi tytuł "Namiastka ukojenia", a po angielsku "Quantum of Solace". Quantum to kwant, odrobina. Solace to pocieszenie, ukojenie. Pewnie nie brzmiałoby to wystarczająco twardo w Polsce, dlatego zostali przy oryginalnym tytule. Bo ja jestem Brytyjczykiem z krwi i kości. A kości mam twarde. Ostatnio sobie odpoczywam, miałem w końcu tyle przygód przez lata. Masa pięknych kobiet przewinęła mi się przez palce i nie tylko. Tzn., nie, nie mężczyzn do licha, nie o to mi chodzi. Albo kumasz bazę albo nie.
Nowy Błąd wymiata.. nudą. Bład to filmy akcji z mnóstwem pięknych kobiet. Sex idzie tu tak w parze z serią jak sex i horrory. No i mamy dwie piękne kobiety. Jedna z pewnością jest piękna: Ukrainka Olga Kurylenko, która mówi płynnie oprócz swojego narodowego języka również po franscusku i angielsku. I co? I guzik: seksu jest tyle co we wtorkową noc depresyjnego kawalera z krzywym zgryzem. Jest jeden numerek, który się kończy zanim mamy okazję się zorientować, że coś było. Ale za to widzimy kobiece ramię po fakcie. Nawet nie kawałek nóżki. A ja lubię ładne nogi. (No co?). I samo to to już nóż w plecy jeżeli chodzi o Błąda. Za film wzięła się dwójka kolesi, którzy pracowali przy Tożsamości Bourne'a. I to widać, film stara się być jak seria o Bournie, tylko że gorzej. W ostatnim James (też) Bourne skakał po dachach i raz wyskoczył z wąskiego okna na przeciwny budynek. Tutaj nasz Błąd nie tylko to powtarza, on to robi ze trzy razy! Tak. Tak jakby skakanie przez wąskie okna do następnego budynku było łatwe i ich w tym ćwiczyli pierwszego dnia w Akademii Błąda.
Fabuła razi jak majonez na dżemie truskawkowym a ujęcia są żywce wyjęte znowu z Tożsamości. Taki sam sposób kadrowania. Np. na początku Błąd szybko ucieka w samochodzie we Włoszech, wjeżdża na budowę po drodze zrzucając jakiś inny wóz w dół. Robi koło i mija ten sam wóz, który wciąż spada, a on zdążył tak szybko skręcić w dół. To trzeba zobaczyć (żart). Przeciwko tej scenie nic nie mam, ale pokazana jest nijak.
No i Błąd bez gadgetów to też kicha. Przydałyby mu się kolce, co wypadają z tułu jak Batmanowi, żeby załatwić pościg. Gadgetów nie ma, Pierca Brosnana nie ma, ale wszędzie mnóstwo nowoczesnej technologii. M. ma wyczesany gabinet z trójwymiarowym hologramem (jak to nazwać), zamiast tradycyjnie laptopa. Jako że film wyprodukował gigant Sony gdzie nie spojżeć pojawia się napis VAIO. No, raz tylko widziałem szczerze, ale się uśmiałem. W duchu. Tak więc Błąd ma cudny telefon-przekaźnik-aparat, którym w nocy podczas koncertu w czarodziejski sposób robi zdjęcia ludziom oddalonym od niego o 50 czy 100 metrów i pstrykając fotki tylko karku wyjebany program od razu ustala tożsamość tych, którym zdjęcia robił. Wiem, że o to niby chodzi, że nowoczesna technologia.. bleugh! Rzygi. W gadgety Seana Connerego jakoś prościej mi uwierzyć.
Początek jak zawsze szybki, a potem robi się coraz nudniej. O fabule nie będę pisał, bo według mnie, nie ma żadnej. I jeszcze jedno. Błąd z Olgą lecą na spacer. Chcą zobaczyć skałki. Dobra? Na piaszczystym lądowisku w jakimś dziwnym miejscu jest wielki samolot i mały samolocik. Błąd wybiera większy. Po kiego? Gdyby ktoś ich zaatakował, nie daj boże, łatwiej byłoby się wymigać małym, zwinniejszym. Ale NIE. Wielkim klocem sobie lecą, oglądają skałki i kiedy robi się między nimi romantycznie NAGLE ktoś ich atakuje. Śmigłowiec (zdaje się, że widziałem tam śmigłowca), jakiś inny, MAŁY, SZYBKI i ZWINNY samolocik i coś tam jeszcze (albo i nie, tak to szybko z głowy wypada) atakują. Nie będę opisywał co się dzieje dalej, żeby nie zepsuć frajdy, której nie ma, ale pragnę zadać jedno retoryczne niekoniecznie pytanie: Czy nie prościej byłoby po prostu poczekać, aż Błąd wyląduje i wtedy się z nim rozprawić??? Może ktoś po prostu nie mógł się doczekać albo bali się, że nie zaczają gdzie będzie lądował.
RE:asumując: lubię dobre filmy akcji. Lubię po seansie wyjść z kina i nie wiedzieć, gdzie jestem. Uwielbiam. Błąd nie był dobrym filmem akcji, a po seansie wiedziałem gdzie jestem. Postacie były płytkie, gadały jak z filmu (nikt tak w rzeczywistości do siebie nie gada monosylabami, nawet agenci). W jednej scenie aż błagałem, żeby Błąd rzucił choć:
Błąd:
Ale bym so zjadł hamburgera, zdycham z głodu.
Olga (patrząc uwodzicielsko):
A może hotdoga? Nie ma to jak dobra, gorąca parówka.
Ludzie, nie idźcie na ten film. Obejrzyjcie lepiej na Wyspę Nim - może i dla dzieci, ale film jest ciekawy, płynny, wszystko się w nim trzyma kupy i z chęcią obejrzę go sobie jeszcze raz. Dwóch ostatnich Błądów już nie.