W filmie jest scena, w której Bond trafia do hotelu z panną o nazwisku jak piosenka pewnego znanego zespołu. Każdy wie, co się wydarzy i to rzeczywiście się dzieje: kończą w łóżku. Bond jest jeszcze bardziej pewien, bo ignorując chronologię historii o Bondzie, to wie, że robił to już co najmniej 20 razy. Dlatego mówi coś, co nie ma sensu. Panna odpowiada uśmiechem w stylu "tjaa...". I kończą w łóżku.
To jest klucz do filmu.
Wszystkim, którzy oczekują od "nowego" Bonda, że będzie "starym" Bondem radzę sięgnąć po stare filmy. Jest ich dużo i jest co oglądać.
Niektórzy piszą, że Bond umarł. I to prawda. Już nie spotkamy czarującego lowelasa szpanującego gadżetami, niezależnie od warunków atmosferycznych dbającego o nienaganny wygląd i rzucającego błyskotliwymi uszczypliwościami. Szkoda, bo trudno było go nie kochać.
Chodzi o to, że on sam już się zmęczył. Odszedł na emeryturę. Forster stworzył nową postać przez zaprzeczenie jej pierwowzoru. Daniel Craig przez cały film jest brudny i rozczochrany, raczej nie używa nadmiernie wyrafinowanych gadżetów i może Bond wciąż ma poczucie humoru, to jednak mniej wymuskane, niż poprzednicy. Wciąż dokonuje rzeczy niemożliwych, ale w zupełnie innym stylu, niż poprzedni.
Dlaczego tak jest? Bo stary Bond był dla ludzi, którzy żyli w czasach zimnej wojny, sytuację międzynarodową odczuwali niemal na własnej skórze. Potrzebowali odskoczni od niepokoju oglądając bajkowe filmy o szarmanckim łobuzie rozpracowującym zło tego świata w postaci groteskowych czarnych charakterów i ich dążących do zgładzenia ludzkości organizacji. Forster widzi, że dawanie takiego środka nasennego współczesnemu widzowi byłoby nie w porządku, bo on już śpi. Jednocześnie nie może uczynić z Bonda jakiegoś "uświadamiacza". Więc, neguje to, co już było. Ośmiesza starego lowelasa, który nie pasuje do współczesności i daje do zrozumienia, że postać grana przez Seana Connery i Rogera Moore'a pełniła zupełnie inną rolę (i robiła to świetnie), niż taka jakiej dzisiaj byłaby od niego wymagana.
Amen!
Pozdrowienia dla autora. który jako kolejny z tu wypowiadających się utrafił w sedno ewolucji agenta Jej
Królewskiej Mości.
Brawo!
p.s.
idealnie w Twoją wypowiedź wpisuje się z resztą ostatnia linia dialogowa filmu, (którą powtarzam już w
komentarzach do różnych wątków po raz trzeci, za co serdecznie przepraszam)
"M: I need you back...
JB: I never left."