PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=349210}

007 Quantum of Solace

Quantum of Solace
2008
6,7 166 tys. ocen
6,7 10 1 165578
5,7 58 krytyków
007 Quantum of Solace
powrót do forum filmu 007 Quantum of Solace

Niemal cały potencjał "Casino Royale" jako przewrotnego re-launchu perypetii Bonda, tą odsłoną został pogrzebany. Tutaj nie liczą się już błyskotliwość czy emocje. To po prostu niewystający z szeregu sensacyjniak, przy którym widz ma zjeść swoją miskę popcornu. "Quantum of Solace" trwa ledwie 106 minut (o 38 mniej od "CS"), a większość tego czasu wypełnia akcja przemontowana z szybkością teledysku (otwierający scenę pościg to ścisłe TOP 5 najgorzej zmontowanych sekwencji ostatnich lat). Auta spadają z urwisk, samoloty rozbijają się o skały, budynki wybuchają, a gdzieś pośród tego bałaganu Bond pozbawia życia kolejnych przeciwników. Niby więc wszystko jest na swoim miejscu, ale postępujące po sobie sekwencje są tak machinalne, a przeciwnicy tak bojaźliwi, że trudno o jakiekolwiek napięcie. Po drodze gdzieś gubi się też fabuła, na którą twórcy nie mieli zresztą żadnego pomysłu, więc zepchnęli ją na dalszy plan i tylko od czasu do czasu pozwolili pojawiać się na ekranie.

A ta gdy już jest, to lepiej żeby jej nie było. Rozczarowuje rozwinięcie wątków z "Casino Royale", które tutaj ograniczają się już tylko do powtórki z "Licencji na zabijanie" i modnego ostatnio ujęcia głównego bohatera jako postaci niejednoznacznej i mimowolnie poddającej się własnym demonom. Niestety balansowanie Bonda na granicy nie jest zbyt przekonujące, a chwilami wręcz przerysowane, jak w scenie zrzucenia osiłka z dachu, bo ten nie chciał powiedzieć dla kogo pracuje. A już prawdziwy rarytas stanowią sekwencje ukazujące 007 w wytłumionych zwolnieniach, których nie powstydziłby się poeta kiczu, John Woo. Scenarzyści nie wykazują się zresztą konsekwencją. Z jednej strony dbają o nowoczesne ujęcie kultowego bohatera, z drugiej wrzucają go w wir archaicznych schematów rodem z lat 80-tych. Miast nowoczesnej intrygi, oferują kolejny nudny komiksowy syndykat, który uparł się, by zrobić światu kuku. Średnie wrażenie robią także bondowskie dziewczyny, których liczba mnoga jest już powrotem do standardu serii - jedna urodziwa i niedostępna, druga niewinna i urocza. Wygląda to zresztą na dość ewidentny ukłon w stronę wielbicieli starego Bonda, który - jak miałem nadzieję - odszedł już na zawsze.