Generalnie na punkcie Craiga i CR zwariowałam. Znam ten film na pamięć. A Quantum rozczarowuje.
Rozumiem zemstę, rozumiem jego rozdarcie, ale przeszkadzało mi że nie kokietował. Ktoś napisze a Fields? Ona pojawiła sie na kilka minut, bond pocałował ją w plecy a potem po prostu umarła. Zero emocji, zero czaru.
Ktos napisze że Camille, ale ona miała swoją vendettę i Bondem jako samcem nie interesowała się zupełnie. A ponieważ jestem babą to chciałam szarmanckiego amanta. Wszakże Bond zawsze taki był.
Rozczarował mnie Matthis. On był zły i taki miał być, a zrobili z niego ofiarę losu, mało tego zrobili z niego emeryta pijącego tanie wino. I nagle przebiegły Matthis stał się, zdziadziałym człowiekiem, którego trza było przytulić, kiedy mu przyszło umrzeć.
I rozczarował mnie Algierski węzeł miłości. Miał być czymś wyjątkowym, a mialam wrażenie że został zakupiony na bazarze. I ta końcowa scena, z pozoru dosłowna scena zemsty, w którą nie sposób było uwierzyć. Była jałowa, nie wzbudziła nic poza irytacją.
Kolejnym ale była sama M. A mianowicie scena w której na oględzinach mieszkania tudzież pokoju hotelowego stała na balkonie. Jak ktoś taki jak M, dopracowany, i "ubezpieczony" może wyjść na balkon, znajdujący się w otoczeniu innych wieżowców, tuz po tym jak dokonano tam zabójstwa, i stać się idealnym celem dla pierwszego lepszego snajpera?
Przyznam że idąc do kina, przekonana byłam że to będzie dobry film, że będzie porównywalny do CR. Nie był.
Mimo to miał kilka zalet, jak zwykle bardzo dobra muzykę (szczególnie pustynia) zabawną Camille i to jej "Get in" :), sceny pościgów, choć chaotyczne, to świetnie przeplecione zarówno ze scena konnych wyścigów, jak i spektaklem dla Quantum, w tym przypadku emocje wywarła przede wszystkim cisza i zwolnione tempo akcji :) Same ujęcia na plus (mężczyzna przy dece do prasowania, czy chudo nogi pies), na plus klimat miejsca (taksówkarz i jego paplanina i knajpa w scenie z Felixem)
Tych którzy się ze mną nie zgodzą pozdrawiam i do dyskusji zapraszam :)
asiam, do konstruktywnej dyskusji zapraszam.... :) Poza tym nie czepiam się szczegółów. Najzwyczajniej na świecie napisałam o tym co mnie najbardziej raziło. Film obejrzałam uwaznie stąd ten post
Nie ma to jak sie odnieść do sensownie przedstawionych argumentów a ograniczyć się to stwierdzenia, że sie nie zna...
A co do autora to filmu nie widziałem. Ale CR i Craig to dla mnie kompletnie zupełnie inna historia. Na Bonda sie nie nadaje.
No genialnie. "Jak masz inne zdanie niż ja, to na pewno się nie znasz." Pffff....
Nie czepial bym sie takich deatali, jak zachowanie M. stojacej na balkonie - to nie dokument o SAS, czy Mi6 - tylko film sensacyjny...
A co do szarmanckosci BONDa - moze ja mam zle wraznie, ale wydaje mi sie, ze w dalszym ciagu Bond jest szarmancki - tyle ze czlowiek pchany pragnieneim zemsty jakos tego pewnienieokazuje. A pozatym kokietowanie kolejnych kobiet w ten sam sposob w kazdym kolejnym filmie bylo by nudne.
Niestety zgoda.
Wielkie oczekiwanie i wielkie rozczarowanie.
Nowy "Bond" nijak ma się do szczytowych osiągnięć kina akcji żywiącego się otaczającą nas rzeczywistości.
Jest wymuszony, zbyt głośny, chaotyczny, papierowy i bez duszy.
Przeciwnik? A był jakiś?
Fabuła? A to była jakaś?
Podobnie z dramaturgią.
Wczoraj byłem w kinie ale muszę ten film obejrzeć koniecznie kiedy umysł jest wypoczęty i więcej jest w stanie zaobserwować czyli w dzień :) Chociaż nie powiem, podobał mi się. Uważam że był jednym z lepszych Bondów ale wiadomo że oczekuje się czegoś więcej za każdym razem. Niestety nie zawsze tak jest a w przypadku takiej serii jaką jest Bond jest to o wiele trudniejsze. Myślę że w pierwszej piątce ma miejsce. To co dla mnie się podobało najmocniej to ujęcie dziewczyny w ropie :) Ten kto widział wie w jakim filmie pokazano tą scenę wcześniej. Było dużo nowych ujęć w walkach, innowacyjne. Mogło się podobać. Przeciwnik Bonda był tylko osobą pociągającą za sznurki a w walce dość kiepski więc tutaj fani filmów karate gdzie główny pojedynek był najważniejszy, musieli obejść się smakiem. Bardziej chodziło o pokonanie całej organizacji czyli mamy wątek z pierwszych serii o Bondzie i o organizacji Spector (Widmo). Myślę że to jest dobry punkt zaczepienia na nową serię o Bondzie. Zrobili to samo z Batmanem. Zaczynają od początku i nie ma co się dziwić. Świat idzie do przodu. Film jest lekki i przyjemny i taki o którym się zapomni po miesiącu, bo przecież Bond nigdy Oscara nie zdobędzie i nie zdobyło jako najlepszy film, więc nie oczekujmy od niego za wiele. Ma zarobić na pokazaniu wszystkiego po trochu i w widowiskowy sposów. Tyle.
Mnie też rozczarował , ale patrzę na to optymistycznie , ponieważ to była jego zemsta. Ten film miał pokazać jak bardzo James kochał Vesper i , ze zadna inna nie jest taka jak ona. Rzeczywiście pokazał to , było dużo akcji, ale wydaje mi sie , ze nastepne części będą bardziej Bondowskie :) Bedzie w nich duzo ekstrawagancji , przepychu i typowego Bonda. Nie moge sie doczekac! I jeszcze mam pytanko. Czy ktoś wie kiedy bedzie III część przygód Bonda? Wiem , ze nie prędko ale czy np. za rok czy 2 lata? Pozdrawiam .
Byłem w kinie dwa dni temu więc ochłonąłem i mogę go poddać 'zimnej krytyce';) Film niestety rozczarowuje i nie chodzi mi tu o detale (jak M na balkonie) bo tego bym się nie czepiał. Cytując gdzieś przeczytany tekst powiem: "składniki są ale kucharza brak". Jest to prawda, szybkie auta, dziewczyny, piękne scenerie, wille, apartamenty nie są wstanie same z siebie wyczarować klimatu tak charakterystycznego dla Bonda: ekstrawagancji, luksusu, szaleństwa z przebłyskami geniuszu.
M najpierw mu nie ufa, potem nagle ufa? Rozumiem, że tutaj dopiero ma się ukształtować wizerunek Bonda jaki znamy lecz powinno to się dziać w filmie, a nie dlatego że M mówi "Ty i ten twój nieodparty czar"!
Było kilka przebłysków ale nie na tyle jasnych by rozświetlić moje raczej mroczne zdanie o tym filmie.
Zgadzam się w 100%. Uwielbiam CR, ogladałam je kilkanaście razy, Craig był w tym filmie świetny i zapowiadał się na genialnego Bonda. Niestety Quantum rozczarowuje od początku do końca. Wszystko jest haotyczne, wymuszone, Craig jest sztuczny i sztywny. Prawdopodobnie miało być to kino ambitniejsze od pozostałych "Bondów", niestety, chyba nie tego oczekiwał widz. Szkoda, że zrezygnowano z charakterystycznych dla Bonda tekstów " My name is....", uważając je za przestarzałe.
Mathhis faktycznie został sprowadzony do roli pierdołowatego agenciny na emeryturze, pijącego tanie wino.
Amerykańscy agenci byli totalnie niewiarygodni, a pomysł z hotelem na środku pustyni też był jakiś dziwaczny. Brakowało prawdziwego czarnego charakteru, a scena z pościgiem samochodowym na początku była mocno wymuszona, jakby nakręcono ją tylko po to żeby Bond mógł poobijać kolejnego Astona Martina. W zasadzie największym plusem filmu była niewątpliwie atrakcyjna Olga Kurylenko, oraz markowe garnitury, w których Daniel Craig prezentował się doskonale. Tyle, że to raczej zbyt mało dla fanów agenta 007.