Nie ma w nim uroku, który występował w poprzednich częściach Bonda. Astonem jedźi przez 30 sekund i nawet go nie rozdwalił doszczetnie. Fizyka nagięta do maximum. Rozumiem- efekty są wazne- ale manewrowanie 50-cio letanim samolotem jak Smartem jest niepojetne. Dziwna fabuła, muzyka kiepska, jedna wielka reklama, brak zmysłowości. Film kiepski, nie polecam.
Ugh. Rzygać się już chce.
A jakby jeździł Astonem przez 40 minut to byś doznał orgazmy stulecia?
Fizyka nagięta do maximum... polecam obejrzeć stare Bondy, bo chyba dawno ich nie oglądałeś.
Stere Bondy miały klasę, której teraz brakuje. Ten film powinien zostać stworzony dla fanów Bonda, a nie dla całej masy amerykanów jarającej się efektami specjalnymi. Kiedyś efekty specjalne były sztuką, co czyniło film wyjątkowym. A poza tym, nikomu nie narzucam swojego zdania. Mnie się film nie podobał i kropka.
Stere Bondy miały klasę, której teraz brakuje. Ten film powinien zostać stworzony dla fanów Bonda, a nie dla całej masy amerykanów jarającej się efektami specjalnymi. Kiedyś efekty specjalne były sztuką, co czyniło film wyjątkowym. A poza tym, nikomu nie narzucam swojego zdania. Mnie się film nie podobał i kropka.
I masz do tego pełne prawo.
Ale chciałbym przeczytać autentyczną krytykę FILMU, a nie biadolenie setnej osoby a że Astona mało, a że martini, a że gadżety, a że coś tam.
"Quantum of Solace" jest kompletnie wypruty z klimatu Bonda. Daniel Craig sprawia wrażenie za sztywnego do tej roli. Bond zawsze był niby poważny, ale jednak potrafił "rzucić" śmiesznym tekstem co jakiś czas. James Bonda, którego wszyscy znają, stał się teraz człowiekiem, którym targają dylematy natury moralnej, myśli o zemście. Wszystko fajnie, ale nie tego w Bondzie się szuka. To ma być tajny agent, który ma za zadanie pokonać bardzo złego przeciwnika, bo jak tego nie zrobi to będzie niedobrze dla świata. Ja wiem, że to oklepany schemat, ale taki jest Bond! I taki był zawsze, nie widzę sensu, żeby na siłę wprowadzać tu jakąś poplątana osobowość głównego bohatera (np. scena, w której Bond sie upija).
Bardzo złe wrażenie sprawiają sceny akcji. Nakręcone są tak, że ciężko z nich cokolwiek wychwycić, kamera "lata" jak szalona, nieustanne cięcia, można dostać oczopląsu. Myślę, że to nie jest najlepszy sposób na pokazanie dynamiki akcji.
Jeśli chodzi o gadżety. James ma niby jakiś zbajerowany telefon, tego Astona na początku, ale fajnie by było, żeby używał jakiegoś absurdalnie pokręconego sprzętu, który świadczyłby o tym, że Bond to Bond.
Film przez to wszystko uważam za przeciętny. Za mało w nim takiego Bonda, jakiego znamy od czasów Seana Connery.
Zauważmy jednak, że TEN Bond nie ma być brany jako kolejna część długiej serii, tylko jako nowy twór, nowa seria.
Mam początek kariery 007. Jego błędy i mieszanie pracy z emocjami daje nam taki koktajl, że po śmierci Vesper, zamiast racjonalnie zacząć szukać osób odpowiedzialnych za ten stan rzeczy, zabija wszystkich po kolei. W nowej wizji Bonda nie ma on być niezniszczalnym superbohaterem, który za pomocą miecza świetlnego w długopisie, wyrzutni rakiet balistycznych w zegarku i samochodu z takim dopakowaniem, że pozazdrościłby mu sam Batman, pokonuje superzłocznyńcę żądnego władzy, tudzież zniszczenia świata - może taka konwencja była atrakcyjna w latach 70, gdzie karmiono amerykanów wizją zniszczenia świata przez tego złego ze wschodu i szukali nadziei właśnie w tworzeniu takich bohaterów, ale obecnie takie coś nie przejdzie. Ludzie chcą realizmu i niepewności.
Tutaj mamy wszystko niejasne. Nie zna swojego prawdziwego wroga. Ludzie, którzy mogliby go doprowadzić do niego giną, jeden po drugim, a ci którzy wydawali się przyjaciółmi, okazują się być skorumpowanymi skurczybykami, pracującymi dla bliżej niezidentyfikowanego wroga.
Samo psychologiczne podejście do Bonda bardziej mi się podoba, niż stare konwencje.
Może i Bond zawsze był uwodzicielskim, niezniszczalnym agentem, który korzystał z przepakowanego na maksa sprzętu, zawsze jeździł Astonem i pił martini - chociaż drink, który w "Casino Royale" nazwał Vesper, TO jest właśnie martini - ale czas na zmiany. Przyszedł czas na zmiany. Bond nie mógł być wiecznie taki sam i jak na moje, zmiany wyszły na dobre, bo z maszyny stał się osobą, którą można zranić, która popełnia błędy, ponosi konsekwencje i potrafi kierować się emocjami (czasem nawet za bardzo).
A ci, którzy biadolą na to, że Bond się skończył, że Bond bez gadżetów, Astona, nie zamawiający wprost martini i grany przez Craiga to nie jest ten "prawdziwy" Bond, niech sobie biadolą, ale niech przedstawią jakieś konkretne argumenty, aniżeli "Bo poprzednie części były lepsze".
A ogólnie o filmie, to dla mnie był gorszy od "Casino Royale". Sceny akcji chaotycznie zmontowane i brak konkretnych odpowiedzi na pytania z poprzedniej części. Ba! Pozostawia jeszcze więcej pytań. Ale biorąc pod uwagę, że ma być ponoć jeszcze jedna część, to śmiem twierdzić, że jako element scalający całą "nową" serię, jest bardzo dobrym tworem, chociaż do ideału mu wiele brakuje.
a srał to wszystko bocian skoro jest tak to amatorsko zrobione. Nic nie ma do Forstera, ale nie on zostanie przy tych swoimi popierdywaniach ala Marzyciel. uważam sceny akcji za jakąś kpinę. Na ekranie kina nic nie widac co się dzieje. Ani przy pościgu Astona, ani motorówy, ani walk, niczego. A sama fabuła jest cepowata na zasadzie, jeden prowadzi do drugiego. Ehhh żenuiiixxx. Brakuje polotu z casino, brakuje tej techniki z Bourne'a. Wyszła kupa amatora. Forster jak i Nolan z Beginsem troche w kwestii samej akcjii się nie popisali, udawadniając, że są słabi w tych w kwestiach. Choć postęp reżyserii scen szybkich u Nolana widać już w Dark Knight.
Nowy Bond jestem na nie.
"uważam sceny akcji za jakąś kpinę. Na ekranie kina nic nie widac co się dzieje. Ani przy pościgu Astona, ani motorówy, ani walk, niczego. A sama fabuła jest cepowata na zasadzie, jeden prowadzi do drugiego."
Zgadzam się i powiem, że to nie wina Craiga. Nie pasuje mi co prawda do roli ale Casino Royale było świetne, a on zagrał tam rewelacyjnie.
Zabrakło mi: ciekawej fabuły z jakimś porządnym wrogiem jak Le Chiffre,
akcja może być, tylko strasznie machali kamerą, krótkie cięcia, nic nie widać, nie można się połapać jak to leci,
Olga Kurylenko - choć ładna - to zagrała kiepsko, mina cały czas ta sama, zero gry aktorskiej. Tęsknię tu za Evą Green w roli Vesper. Ogólnie film na 7/10. Ogólnie dość dobrze żeby nie zepsuli scen akcji słabym montażem.
I scena samolotowa - OUT!
"James Bonda, którego wszyscy znają, stał się teraz człowiekiem, którym targają dylematy natury moralnej, myśli o zemście"
Nie stał się! To powrót do jego początku. On dopiero będzie "mr. Perfect" takiego jakim go wszyscy znamy.
Według mnie ta trylogia z Craigiem to miły odskocznik od trochę bądź co bądź Bonda- ideału.
Askergoth ja to wszystko rozumiem i zdaję sobie sprawę z tego, jakie są założenia twórców filmu. Tylko, że ta nowa formuła sprawia, że Bond nie jest już Bondem, agentem, którego znamy. Ty uważasz, że to dobrze. Spoko, masz do tego prawo. Mi to nie odpowiada. I jeśli mi sie ten nowy Bond nie podobał i mówię dlaczego, to to nie jest biadolenie tylko przedstawienie argumentów.
Tak swoją drogą to nie macie wrażenia, że za jakiś czas twórcy Bonda wrócą do starych schematów i wtedy wszyscy nagle zakrzykną, że rewelacja, Bond wrócił? I na nowo wywiąże się dyskusja, który formuła filmów o Bondzie jest lepsza.
Bleeee. Jednego Bourne już mamy, który potrafi zabić zapałką. Po co nam drugi? Bond powinien mieć klasę, a trochę ją w tej części pogubił. Skoro nie chcą używać starych dobrych tekstów to niech stworzą nowe, które staną się legendarne.
Za dużo mordobicia, a za mało szpanu. Czułem się w kinie jakbym poszedł na film akcji z Vin'em Diselem... xD