Można zacząć od tego, jak Bond się zmienił, jaki jest, co przeżywa i co w filmie jest, a czego już nie ma. Można, tylko po co? Dywagacje na temat tego jak Bond się zmienił prowadzone były już przy premierze Casino Royale i każdy zapewne został przy swoim. Do zmian należało się przystosować przy CR. Kto się nie przystosował, przy premierze Quantum of Solace powinien zostać w domu, bo zmiany idą jeszcze dalej.
Dla jasności, jednak, można jeszcze trochę ten temat pomęczyć i przyjąć, że widzowie w większości chcą oglądać bohatera budzącego i czującego emocje, bohatera silnego charakterologicznie i walczącego w jakiejś sprawie tak bardzo, że poświęca swoje człowieczeństwo. Do tego, cała komiksowa otoczka, która przecież (zgodnie z trendami) nawet w adaptacjach komiksów jest redukowana, wyrażająca się w Bondzie zarówno w gadżeciarstwie jak i pragnących zagłady świata antagonistach, jest tylko ograniczeniem uniemożliwiającym serii bycie czymś więcej niż bajką dla większych dzieci.
Na koniec, ja osobiście, mogę stwierdzić, że ze wszystkim wymienionym powyżej, i tym pominiętym, choć wymienianym wcześniej, się zgadzam, i wręcz jestem całym sobą za tymi zmianami.
A teraz możemy przejść do filmu, który już istnieje i wyjść poza oczekiwane zmiany i uwspółcześnienia. Quantum of Solace z Casino Royale tyleż łączy co dzieli.
Łączy go fabuła, tzn. mamy dalszy ciąg intrygi zapoczątkowanej w CR. Z drugiej strony, jeśli chodzi o złożoność fabuły, złożoność postaci, a nawet logiczność niektórych scen, QoS okazuje się być filmem z innej bajki.
Bond w tym filmie jest naprawdę głęboko naznaczony emocjami, co wyraża się zarówno w jego postępowaniu, jak i nielicznych dialogach tego tematu dotykających. I to jest dużym plusem tego filmu, zgodnym z przyjętą formułą zmian (o ile ktoś na tę formułę się zgodził).
Zwróćmy jeszcze uwagę na postać Greene'a. Gra Mathieu Amalrica dała tej postaci niesamowitości, ale przyglądając się bliżej tej postaci znajdziemy parę "ale". Przede wszystkim "obślizgły typ" roztacza nieprzyjemną aurę, ale, co ciekawe, niektórzy zarzucają mu nijakość. Ja sam mam z tą postacią problem, czy naprawdę jest aż tak intrygująca (w swojej chciwości?) ? Greene rysowany jest jako główny przeciwnik Bonda, podczas gdy dla Bonda jest naprawdę tylko pionkiem, a raczej narzędziem. 007 potrzebuje od niego tylko informacji, i gdyby on ich nie miał, jego niecne zamiary dotyczące boliwijskiej wody, szukający winnych śmierci Vesper Bond miałby w głębokim poważaniu. Ten brak konfliktu jest odczuwalny. Tymczasem postać, o której nawet widz wie, że jest dużo ważniejsza, jest odsunięta na bok, chodzi oczywiście o Mr White'a.
Możemy rozwodzić się nad subtelnościami bohaterów i fabuły, ale nowy Bond został skrojony na kino akcji, i trzeba nie lada wysiłku, żeby go w ten sposób nie odbierać. Co gorsza, moim zdaniem, nie odbieranie go w ten sposób, jeszcze obniża możliwą ocenę - w ogóle jest chyba nie możliwe.
A jako film akcji Bond wypada źle. Być może sceny akcji są w tym filmie pokazane inaczej niż dotychczas, ale nie jest to zmiana na plus. To co w (stałe porównanie) Bourne'ach było nowatorską prezentacją akcji z samego jej środka, tutaj zostało ordynarnie wypchnięte za granice wytrzymałości widza (przynajmniej mnie), a już na pewno poza granice możliwości percepcji (świadczy o tym nie jeden wątek na tym forum i nie jedna opinia w recenzji). Dawniej przyjmowano, że szybki montaż i bliskie ujęcia to sposób na pokazanie akcji tak, żeby właściwie nic widać nie było. Tymczasem w Bondzie wydano 230 mln $ a efekt jest taki, że też nieraz nic nie widać.
Dla jasności, ja nie jestem fanem kina akcji, można nawet powiedzieć, że przyjmuje je tylko w najwyższej formie. Ale ja się o taki film nie prosiłem. CR, mimo całego inwentarza zmian, takim filmem nie było...
QoS jest mieszanką dramatu (tak!) i kina akcji. Gdyby proporcje były zachowane, wątki dramatyczne być może ratowałyby ten film. Moim zdaniem wymagałoby to jednak większej złożoności fabuły (choć niekoniecznie). Jednak nacisk został postawiony na kino akcji. To może rozgrzeszać dość prostą fabułę i słabe postacie drugoplanowe. Warunkiem są wybitne sceny akcji. Moim zdaniem to jest, niestety, najważniejsze kryterium dla tego filmu. Ja już o scenach akcji napisałem. Na koniec dodam, że podczas ich oglądania moje uczucia wahały się między zmęczeniem (tymi scenami), a znudzeniem.
Nowy Bond nie dlatego jest (względnie) słaby, że się tak zmienił. Jest słaby POMIMO spełnienia nowych, pożądanych warunków.
Quantum of Solace 6/10 (być może kiedyś 7 ;-)
PS
Tekst powstał w odwiedzi na pewien temat. Nie został tam jednak dobrze odebrany, ani godny dyskusji, z powodu, jak sądzę, innego niż autor podejścia do oceny filmu. Nie doczekawszy się jednak odpowiedzi, niesiony samouwielbieniem, pozwoliłem sobie założyć nowy temat, który pewnie i tak utonie w natłoku innych, ale może rzuci się jeszcze w oczy paru zainteresowanym Bondomaniakom, a może nawet kogoś zainspiruje do dyskusji. (tekst jest po drobnych korektach)
Zgadzam sie w 100%. Seria wymagala odswiezenia, a CR to byl w mojej opinii krok w dobra strone. Ale Quantum to juz przesada...
Po pierwsze sposob realizacji ujec scen akcji przypomina teledysk. Ktos chyba uznal, ze scena trwajaca dluzej niz sekunde to potwarz dla widza albo ze widz znudzony scena 3-sekundowa wyjdzie z kina. W efekcie nie widac zupelnie co sie dzieje na ekranie. Czyzby sposob na ukrycie niedociagniec?
Po drugie, o ile sie nie myle, Bond po raz pierwszy w historii nie przedstawia sie "my name is..." i nie zamawia swojego ulubionego drinka. Brak smiesznych gadzetow mozna uznac za plus, ale te dwie drobne musza, MUSZA byc w Bondzie.
Bond umarl... mam nadzieje, ze 3 czesc trylogii bedzie lepsza.
do Autora tematu
Twoje uwagi wydaja mi sie bardzo trafne.
Zwlaszcza te (a rzadko ten temat jest poruszany), ktore dotycza brakow w dramaturgiczno-psychologicznej strukturze filmu, np. tego, ze Bond nie ma tu przeciwnika, ktory moze byc przez niego i przez nas traktowany jako godny tego miana. To fakt, ze nie moze nim byc troche smieszny, a troche obrzydliwy Greene
Piszesz "Tymczasem postać, o której nawet widz wie, że jest dużo ważniejsza, jest odsunięta na bok, chodzi oczywiście o Mr White'a."
Tez tak mysle. White jest odpowiednim przeciwnikiem. Najlepiej to widac w jego pelnej godnosci, sarkastycznej postawie w operze - on nie ucieka jak szczur z tonacego okretu, stac go nawet na dowcipna, pelna pogardy uwage "Tosca nie jest dla wszystkich, jak sadze".
Przypuszczam, ze White moze wrocic w czesci trzeciej trylogii(chyba ze nie zauwazylam jego smierci, co mozliwe przy tym tempie akcji).
Kiedy szukam logicznego wytlumaczenia dla tego, ze film ten galopuje od jednej szybkiej, chaotycznej akcji do drugiej - w taki sposob jakby prawie nie mial czegos, co sie zwie fabula, nie mowiac o stopniowaniu napiecia zmierzajcego do jakiejs kulminacji - przychodzi mi na mysl, ze moglaby to byc metafora psychicznego stanu bohatera: Bond nie ma tak naprawde zadnego planu, zadnej kontroli (choc udaje,ze ja ma), potrafi tylko gwaltownie przemieszczac sie z miejsca na miejsce i chaotycznie zabijac. Sam oczywiscie temu zaprzecza - zarowno przed M., jak i samym soba. Kontrola wraca mu w pod koniec, co mialo oczywiscie psychologiczne uzasadnienie.
Byc moze ide z tym pomyslem o wiele za daleko (to tylko tak proba usprawiedliwienia rezysera), ale jednak nie da sie ukryc, ze film jest pelen innych metafor, ktore mialy wzbogacic psychologiczna wartstwe filmu (Tosca - opera o bolu zdrady i zemscie), pustynia jako miejsce wypalenia wewnetrznego, martwoty i pustki, ale i oczyszczenia psychicznego, nadziei na nowy poczatek).
W moim odczuciu te metafory byly jednak bardzo naciagane- nie wrosly w tkanke filmu. A juz rownolegly montaz sceny zamchu na M. i ucieczki Bonda na zmiane ze scenami konnych wyscigow - choc wizulnie porywajce, wydaly mi sie glupia sztuka dla sztuki.
Slowem - przerost formy nad trescia, tj. brak prawdziwa glebii. Innymi slowy: QofS jako dramat zawodzi.
Zawodzi chyba tez jako kino akcji, choc o tym wypowiadam si z znacznie mniejsza doza pewnosci, bo za malo filmow sensacyjnych obejrzalm w zyciu z nalezyta uwaga.
Wydaje mi sie, ze bledem bylo zatrudnienie rezysera, ktory nie zrobil nigdy sensacyjnego filmu i wydawalo mu sie, ze mozna to nadrobic kamera z reki i montazem.
Dodam jeszcze, ze uwazam, ze Craig zagral naprawde dobrze - o ile mial co zagrac (braki w scenariuszu).
A ja się nie zgadzam...
To znaczy fakt, że JB się zmienił. I może właśnie tu jest problem.
Nie każdemu kto lubił starego JB musi się spodobać nowy.
Ja starą serią byłem znudzony. CR przywróciło dla mnie świerzość temu tematowi i nadało nową jakość. Mi osobiście bardziej przypadła do gustu.
Jako film akcji QoS oceniam bardzo wysoko. I właśnie te nowatorskie ujęcie bardzo mnie urzekły. Podejrzewam, że reżyser chciał osiągnąć coś w rodzaju efektu podobnego do gier FPP - gdzie wczuwamy się w rolę pierwszoplanowego bohatera. To dlatego nie zawsze "wszystko" widać.
Wisząc na linie przyczepionej do nogi nie masz widoku na całą scenę. Widzisz raczej szybko i chaotycznie przesuwające się obrazy.
Ten sposób ujęcia sprawia, że widzisz akcję nie tylko z boku ale też "od środka". Oczywiście można dyskutować zarówno o słuszności samej idei jak i o realizacji.Do mnie osobiście to przemawia. Bardzo mi się to podejście spodobało.
Jeżeli chodzi o gatunek - dla mnie QoS miało być kinem akcji i myślę, że wymagania co do tego rodzaju filmów spełniło. Sam autor wątku pisze o wybitnych scenach akcji.
Słabe postacie drugoplanowe i brak godnego przeciwnika - z tym się w sumie się zgadzam :) Ale... chyba taka po prostu była koncepcja tej części.
Może gdyby była inna to film byłby jeszcze lepszy.
Quantum of Solace 9/10 - za spełnienie moich oczekiwań co do gatunku.
Dostałem właśnie to po co do kina przyszedłem.
Pozdr