W pierwszej chwili jak wyszedłem z kina moja ocena dla kolejnej części Bonda była bardzo negatywna. Ale tak po dłuższym zastanowieniu nie mogę krytykować ani Craiga, ani twórców filmu. Produkcja na tą skalę nie może znajdować odbiorców tylko w widzach (fanach) dawnego Bonda, dlatego wygląda to jak wygląda.
Widz kina "bondowskiego" przyzna mi rację, że Casino Royale, a tym bardziej Quantum of Solace to już nie to samo. James nie ma w sobie tyle sprytu, subtelności i wyrachowania, czego wiele osób oczekiwało. Po pierwszych 15 min ostatniej części zacząłem się zastanawiać czy 007 w ogóle będzie się odzywać i pertraktować z podejrzanymi czy ich tylko zabijać. No nic, nie będę opowiadał filmu, bo może jeszcze ktoś nie oglądał i mnie potem uśmierci jak to przeczyta.
W kilku słowach podsumowania... Autorzy filmu nastawiają się na szeroką publikę do której jest adresowany ten spektakl. Fani Bonda i tak go zobaczą, bo taka ich rola, potem skrytykują, a tak czy siak pojawią się i na następnej części. Widownia młodsza, dla której drzwiami do świata agenta jej królewskiej mości było dopiero Casino Royale będzie miło wspominała seans w kinie. Bond przybiera postać bohatera dzisiejszych czasów, utożsamiana z takimi rolami jak rola Toma Cruisa w MI lub Matta Damona we wszystkich Bournach.
Na koniec chciałem wyrazić wielki szacunek dla Judi Dench (odtwórczyni M). Ona jest nieśmiertelna ;)
Pragnę zauważyć że ową pożądaną przez Ciebie subtelność i zmanierowanie Bond nabędzie w trakcie służby, bo w tej części tak jak w CR znajduje się dopiero na początku swojej kariery jako szpiega...