Że szybko to wiadomo, że wybuchowo to wiadomo, że wyskokowo to wiadomo. Tylko dlaczego to wszystko nie wciąga. Dlaczego na poczynania bohaterów patrzyma jak na filmik na Youtube, gdzie pokazują narwańców skaczących po murach. A dlatego, że jest za szybko, za wybuchowo i za wyskokowo. Nie ma czasu na poczucie choćby odrobiny sympatii dla głównych bohaterów i antypatii do "strasznych" bandziorów i jeszcze straszniejszych biurokratów. Nie wciąga więc to bardziej w warstwie fabularnej bardziej niż wspomiany filmik na Youtube. Ale równie szybko mija, nim się zacznie już się kończy. A więc bez straty dla widza.
I jeszcze dwie uwagi. Ach ci rozerotyzowani Francuzi. Nie mogą sobie darować motywu, w którym dziewczyna w krótkiej spódniczce ściąga majtki (kuse) i wpycha je w usta agresywnego amanta (jego szefa trzyma na muszce). Oczywiście robi to w ramach zemsty za "końskie" zaloty, ale od razu ma to wpływa na całą akcję. Bo (męskich) widz oglądając kolejne sceny, nie może odeprzeć natrętnej myśli, że ona nic pod tą krociutka sukienką nie ma. I jak tu się skupić na akcji.
Uwaga druga, która mówi nieco o poziomie filmu. Czemu w końcowych scenach dwóch głównych bohaterów szybszych niż zające i zwiniejszych niż gibon w dżungli bije się z wielkim jak silos na żyto, ale równie nieruchawym bad guyem, zamiast po prostu ominąć go (dla efektu mogli go kilka razy obiec wokoło) i wspiąć się na dach. I żeby chociaz ten wielki tłuścioch zabił któremuś członka rodziny, to rozumiem zemsta. Ale on sobie po prostu stał (rucsznie się sprawiało mu trudność). No i żeby nie gonił ich czas wyznaczany uderzeniami zegara w bombie atomowej...