powtarzające sie problemy z których nie ma wyjścia. Problemy ktore wydawałoby sie rozwiązaliśmy wracają ze zdwojoną siłą. Przeszłosc jest nie do zniesienia, miesza sie z terazniejszościa. Dlatego przyszości nie ma . Jest tylko to co nas dręczy i dręczyć będzie. Ta godzina cierpienia bedzie sie wlec w nieskonczonośc. To co wymeldowywujemy sie czy cierpimy dalej???
Wiem dokładnie, o czym gadasz. "Wszechświatowi nigdy nie brakuje nocy", ja tam przygotowana jestem na długie zmagania i jakoś kulam dalej;) A film rewelacyjny, wciągający, mroczny...
To nie moje słowa, tylko Neila Gaimana, pana, który lubi pisać o sprawach i wydarzeniach z gatunku tych Dziwnych...W dowolnym tłumaczeniu ( znaczy moim;)) oznaczają, że Wszechświat jest miejscem niebezpiecznym i podstępnym, gdzie każdy z nas, nawet jeśli będzie bardzo, bardzo ostrożny, prędzej czy później spotka swój koszmar...tak jak Mike Enslin w pokoju 1408.....
Jak spotkasz kiedyś na swojej drodze problemy natury nerwicowo-depresyjnej, to przyjdź tu jeszcze raz i wtedy coś napisz.
wlochacz zajebiscie rozkminił ten mistrzowski film a ty pieprzysz głupoty...ale jak ma sie iloraz inteleginecji na poziomie swoich tatusiów to sory czego wymagać :)
A cóż on takiego rozkminił? Po prostu powtórzył to co zobaczył. Co tu jest do rozkminiania? Widać że w zyciu nie przeczytałeś Dostojewskiego czy Schulza, a wypowiadasz się na tematy o których nie masz pojęcia.
Film o depresji a nie samobójstwie. Samobójstwo to krótki jednorazowy epizod a tutaj mamy wyjście z pokoju i znów powrót- gdy wszystko się wali na głowę. Dobrze przypomina depresję, która może nawracać. Poza tym w wersji kinowej główny bohater nie przejawia tendencji samobójczych- ucieka od sznura, który wyskakuje mu koło głowy. Zabawne wręcz jest to z jakim spokojem przyjmuje obraz siebie wieszającego się. Taka chłodna obojętność. Nie mamy już tego przerażenia z początku filmu. Jest jak stary wyjadacz, zna się na tym, już to przeżył, nie robi to na nim wrażenia.
generalnie jest taki etap zycia, gdzie mając naście lat, będąc na studiach, czy wczesna dorosłośc jak się słyszy (łatki/stereotypy/skróty myślowe) "samobójstwo" to "musial mieć coś nie tak w głowie", traktuje się to jako "komuś gdzieś tam rzadko gdzieś się dzieje", twój mózg patrzy na teraźniejszość, system w którym funkcjonujesz, grupa ludzi studentów kogoś. Jakiekolwiek myśli, że to moze ciebie kiedyś dotyczyć nawet się nie pojawiają bo to "gdzieś tam komuś, innym", promilowi spoleczenstwa, "świrom". U mnie nie było aż tak z ocenami, ale właśnie to, że nawet o tym nie myslalem, nie mialem po co, temat zakończenia swojego życia nie był czymkolwiek z czym było po co się myślowo konfrontować. I o to jestem dzisiaj tą osobą, której to "gdzieś tam komuś sie dzieje". Droga do myśli samobójczych, a nawet wizualizacji sposobu jest długa, prowadzi przez doświadczenia, rany, blizny, traumy, odrzucenia, rozstania. Po studiach system i system spoleczny studenci/prowadzący/egzaminy/semestry itd. przekształcił się w korporacje/prymitywnych wewnętrznie prezesów/prezesek, gierek w miejscach pracy, dyskryminacji, szybko tempo tempo bat nad głową, toksyczność, kopanie dołków pod innymi. Niestety nie jest to rzadkie zjawisko, że po co tamto rozpamiętywać, bardzo rzadko się zdaża, idziemy do przodu. W większości miejsc pracy gdzie pracowałem mentalność niewiele się różniła. Kosztowala mnie jedna posada w toksycznej korporacji epizod depresji. Każde takie zjawisko to zabranie czegoś czego nie jesteś w stanie już dla siebie odzyskać. Rezygnacja, brak zaufania, niechęć spoufalania się w pracy. Kolejną rzeczą jest (wersja przyspieszona) to, że całe życie w domu różni opiekunowie (nie rodzice) się o mnie szarpali, chłód, krytycyzm, odrzucenie, kary, porównywanie, brak zainteresowania, ośmieszanie, obwinianie itd. po 20 latach czegoś takiego i po jakimś czasie terapi poznalem moją przyszłą/byłą żonę. Było jak było, przeszłość w tym od dziecka zostawiło na mnie blizny i pewne zaburzenia osobowości/lękowe, nie mniej zależało mi i się starałem. Pierwsza rodzinność/bliskość/akceptacja/brak oceniania/ itd. po ponad 2 latach, zaczelo sie psuć i blisko 3 lat od zejścia się powstało rozstanie, ja walczyłem kilkukrotnie o małżeństwo, żona nie. Tego typu odrzucenie było czymś najgorszym dla mnie i jest ponieważ całe życie w odrzuceniu trwałem, a odrzucony zostalem przez osobe która dała mi przeciwność odrzucenia. (niewiedzac czym to jest) brak rodzinnosci, bliskosci był czymś mniej bolesnym jak nigdy sie tego niedoświadczyło, aniżeli móc to po ponad 20 latach otrzymać i ponownie wrócić gdzie sie bylo. Ta mozliwosc doswiadczenia i odżycia mentalnie zeby to wszystko stracic jest czyms o wiele gorszym. Różne inne trudności się nakładają, ale dlatego napisalem, że lata temu temat samobojstwa to jakaś abstrakcja, brak myslenia o tym, po co. Tylko dotyczy to promila, co by niby mialo doprowadzic do tego ze bede jednym z nich? Jakis czas temu byłem najblizej mysli samobojczych kiedykolwiek. Spisalem kiedys (nawet w przypadku naturalnej smierci) list pozegnalny do żony. ciekawe jest to psychicznie, gdyz z jakas siostrą, kuzynką (prowadzace swoje zycie) jako takie mialem relacje, jakis czat sms czasem coś, lecz gdy ma juz dojsc do konca, to nie mialem w glowie wtedy nikogo innego, nawet nie przeszly mi przez myśl, takze mimo roku po rozstaniu, braku pozniejszego kontaktu i jako tako nie myslenia często o żonie, to tylko ona i silnie w tamtym momencie była w głowie. Wyslalem ten list mailem. Nie spodziewalem sie zadnego kontaktu. W zasadzie zadzwonilem (to nie byla odwrotna psychologia) na infolinie kryzysową poznym wieczorem w tamtym epizodzie gdy bylem najblizej samobojstwa. Rozmawialem z kobietą, chcąc obalić jej jakiekolwiek "argumenty" (?) ze samobojstwa nie warto popelniac. Chcialem uslyszec jakieś ogólniki "zycie jest piekne", "inni maja gorzej", "wcale nie jest tak źle itd", nie było aż tak oklepanych tekstów, ale niewiele lepsze sie pojawiły. Użyłem pojęcia, że jak człowiek ma ciężką chorobę fizyczną, która powoduje regularny ból i niewiele pomaga, to jak ktos dokonuje eutanazji to ludzie są w jakiś sposób "częsciowo" zrozumieć. Jeżeli człowiek zyje wieloletnio z chorobami, które też są ciężkie i w zasadzie rzutują na cale życie, to jaka jest różnica pomiędzy bólem fizycznym a bólem psychicznym? Układ nerwowy jest jeden, ból to ból. No ale przecież "wystarczy pobiegac", "inni maja lepiej", "jestes przewrazliwiony", "nie bądź baba", "wymyślasz". Nie dostałem jakichś konkretów podczas tej rozmowy, powiedzialem jej to wszystko co opisalem, dodatkowo o ciężkich innych problemach o ktorych nie wspominalem i ... nie ma jakiejś przeciwwagi, była to zdobyta rodzina i zwiazek. Pytania "czy jest pan w stanie zagrozenia, czy wezwac karetke" powiedzialem ze nie. Jakie ma pani argumenty? Przywiążą mnie pasami i beda krzyczec w oczy ze zycie jest piekne? Poszedlem spac po tej rozmowie, niczego się nie targnąłem mimo jakichs mysli samobojczych i jaka by nie bolała. O 2 w nocy lupanie policji do drzwi (zona zignorowala odpowiedz na list ale zglosila to, co chyba bylo bolesniejsze anizeli nie zrobila by nic, bo bardzo sie otworzylem i poruszylem najbardziej wrazliwe swoje odczucia w tamtym liscie, a nie dostalem nawet 3 zdan czy 3 słów na "pozegnanie") no i policji zaprzeczam (zanizajac) potrzebe pomocy, stanowczo odmawiajac, potem karetka tam tez mowie odmawiam i nigdzie nie ide... "wedle ustawy blabla pojade samowolnie albo w kajdankach", w szpitalu na dyżurze powtórka. Jest pare tygodni po tym incydencie, ide na pobyt w szpitalu który sie zajmuje specyficznie tym co mi dolega (nie ogolny), zaplanowalem ze jak po tym pobycie nic sie nie zmieni to... kończe z tym) i w ramach jesze podzielenia sie doswiadczeniem ... nie zawsze, a przynajmniej u mnie nie było głośne mówienie o tym, w krzyku i zrywie, pobudzeniu emocjonalnym. Nie. Ta cała historia co opisalem i o wiele wiecej składa się na racjonalną analizę (jak z tą eutanazją, obserwacją wieloletnią życia) sytuacji, racjonalny poparty argumentami i logiką stan, gdzie jestem cicho nie mam ochoty krzyczeć o tym (tutaj sie poprostu rozpisalem bo wpis tematyczny o samobojstwie), takżę osoby chcące popelnic samobojstwo to niekoniecznie osoby które w waszym otoczeniu zwrócą uwagę i każdy się o tym dowie. Także ... ostatnia szansa z tym pobytem, jak nie to potem "wymeldowanie". Kiedy ból jest tak długotrwały i silny oraz gdy nie ma żadnych "za" tym żeby żyć czy przeciwwagi, to ludzie się na to decydują, przewyższasz instynkt przetrwania "żyć byle dożyć starośći". Tyle. Pozdrawiam