Mimo panującej ostatnimi czasy tendencji do kręcenia gniota za gniotem, na każdą kolejną produkcję historyczną (a jak się często w praktyce okazuje - pseudohistoryczną) spoglądam z lekką nadzieją, że "a nuż, widelec, może tym razem będzie chociaż przyzwoicie". Niestety, w przypadku "1920 Bitwy Warszawskiej" możemy ów film spokojnie włożyć do jednej szufladki z napisem "niestrawne gnioty, kpiące z historii, miast oddawać jej hołd".
Film obejrzałem już dość dawno, więc nie będę się wdawał w szczegóły - nie pamiętam ich wiele. Skupię się może na tym, co w tym filmie było najgorsze, tym, co sprawia, że jest on tak zły jako próba oddania hołdu naszej historii - i co zresztą powtarza się w różnych innych tego typu "dziełach".
Z drobniejszych rzeczy - bohaterowie są jak zwykle nijacy, rozgrywające się wydarzenia są nijakie (ba, cały film jest nijaki - jeszcze sobie to zagadnienie rozwiniemy), w zasadzie nie wiadomo, do czego to w ogóle prowadzi. To znaczy, niby wiadomo (hint, hint: tytuł filmu), ale wszystko to takie chciejskie i chaotyczne się wydaje.
Właśnie - chaotyczne. Twórcy tego filmu wyraźnie starają się pokazać nam kawałek historii, ale niestety, pojęcia nie mają zielonego, jak to się robi. Nie ma tu żadnego uporządkowanego biegu wydarzeń - zamiast tego jest zlepek całkowicie losowych, nie zawsze w ogóle powiązanych fabularne, scenek, w tym seria małych i niezwiązanych ze sobą potyczek. Żeby było zabawniej, momentami więcej w tym filmie było scen z tańcami i kaberetami, niż z wojną, wokół której cała fabuła winna się obracać - odnoszę wrażenie (czemu dałem wyraz w tytule tego wątku), że film ów powinien być zatytułowany "Kabaret warszawski 1920", a nie "1920 Bitwa Warszawska". Więcej uwagi się tu poświęca totalnym pierdołom, zamiast wydarzeniom historycznym.
Jakbym miał to porównać ze starymi, dobrymi filmami historycznymi made in USA - takimi jak "Tora! Tora! Tora!" czy "Bitwa o Midway"... to mam ochotę się po prostu załamać. Weźmy drugi z wymienionych filmów - tam od początku, w sposób uporządkowany, prezentowano bieg wydarzeń historycznych - rozmowy autentycznych postaci, przygotowania do bitwy, narady sztabowe (przy mapach sztabowych! To bardzo istotne, bo pozwala widzowi UJRZEĆ na własne oczy, jak to wyglądało, gdzie toczyła się bitwa, gdzie były wojska walczących stron!), działania zwiadowcze, wreszcie samą bitwę krok po kroku. Z tego filmu można się całkiem sporo nauczyć o historii. A "1920 Bitwa Warszawska"? Nic nie uczy - to kompletnie chaotyczny zlepek, nieukładający się w nic jasnego i klarownego.
Panie Hoffman - chcesz pan kręcić filmy historyczne, rób to - ale najpierw naucz się, jak to się robi! Bo widać, że pan tego po prostu nie umie! Zamiast pokazywać historię, pokazuje pan pierdoły pokroju tańców Urbańskiej!
Film ratuje nieco szereg drobiazgów - charakteryzacja aktorów jest mimo wszystko bez zarzutu, bitwy pod kątem technicznym wyglądają nieźle (ale i tak są minimalistyczne oraz chaotyczne), spodobało mi się też parę smaczków, pokroju motywu z naszymi łamiącymi szyfry sowietów, albo czołgów FT-17, wspierających naszą piechotę. Tyle tylko, że to wszystko łyżka miodu w beczce dziegciu. Najbardziej mnie w tym filmie drażni - czemu już dałem powyżej wyraz - fakt, że on po prostu nie pokazuje historii. Nic się z niego nie dowiedziałem, bo bez przerwy kica między losowym miejscem na froncie, a teatrem w Warszawie. Serio - co za bałwan w ogóle wymyślił, żeby poświęcać tyle scen cholernym tańcom i kabaretom? Co on sobie wtedy myślał? O ile w ogóle myślał, w co wątpię. Cholerny "Kabaret warszawski 1920".
Masz rację Ja dorzucę do twojej wypowiedzi jeśli można wziętą ni z dupy ni z pietruchy muzykę marszową graną w tle bitew. Dopiero jak w końcowych minutach filmu muzyka ustaje film zmienia się w to co powinien bitwę przypominającą te z szeregowca ryana czy helikoptera w ogniu niestety jak pojawia się kawaleria znowu zaczyna grać ładny marszyk i partoli się wszystko. Hoffman to dziad nie poszedł z duchem czasu. A już od kilkunastu lat wiadomo że podstawą kina wojennego jest zabranie widza jak najbliżej tego co widzą i czują zwykli żołnierze. A muzyki żaden z nich nie słyszy co najwyżej gwizdy kul i dzwonienie w uszach od wybuchów.