"Scenariusz napisano w 3 tygodnie" - to chyba najlepsze podsumowanie poziomu tego, co nakręcono. Plus jeszcze to, że do jednej z najważniejszych ról wzięto aktora - alkoholika, który miał trudności z nauczeniem się swoich kwestii. Po prostu, co mogło pójść nie tak?
Książka przerażająca - jedna z najważniejszych książek XX w, opędzona potwornie nudnym i płaskim jak miska dla psa filmidłem, gdzie brakuje i klimatu, i dramaturgii, i głębokości przekazu. Wiem, że trudno przenieść w format fabularny tę głębię eseistyki na tematy polityczno-filozoficzne, co stanowi z połowę objętości książki - tym bardziej za napisanie scenariusza powinien wziąć się ktoś z naprawdę dużym talentem - ktoś, kto potrafiłby najbardziej skomplikowane przemyślenia zawrzeć, jak u Wilde'a w krótkich sentencjach, wstawionych do dialogów, bo jakoś wzbogacić wątek czysto ludzki, o te pierwiastki polityczno - filozoficzne, uczynić film nie tylko dramatycznym romansidłem, ale i oddać właśnie tę skalę katastrofy cywilizacyjnej, poprzez ukazanie skali upadku wykraczającego poza to, co widz może odebrać zmysłami. Płytkie, nudne i bez żadnego dramatyzmu. Rozumiem też fakt, że po przeczytaniu książki widz będzie miał naprawdę wysokie oczekiwania - i nie bez powodu. Tym bardziej należało zaangażować do projektu najwyższej klasy specjalistów (od autorów scenariusza, po reżysera i aktorów) - tymczasem wygląda to na odwaloną "na sztukę" chałturę.
Od razu kilka zdań na temat metodologii pisania scenariuszy - z punktu widzenia amatora oczywiście, ale przede wszystkim widza - i czytelnika książek.
W przypadku realizacji filmu opartego na książce, pierwszą rozterką scenarzysty/reżysera, jest stopień podobieństwa do oryginału, czyli książki. Niestety, szkołą dominującą, jest tworzenie "wariacji" na temat danej książki. Innymi słowy, scenarzysta/reżyser odczuwają imperatyw kategoryczny "poprawienia" przenoszonego na ekran dzieła. Zapewne ich zdaniem pisarz g... tam wiedział o tym, co tworzył, a oni to zrobią lepiej. Szkoda, że sami nie byli tacy pomysłowi i nie wymyślili wcześniej tego, co autor książki, tylko potem znęcają się nad jego dziełem, nie tylko je kalecząc, ale doprowadzając czasami do karykaturalnej parodii. Moim skromnym zdaniem byłoby niemal 100% dokładne oddanie i wszystkich dialogów, i całej akcji - z uwzględnieniem bardzo szczegółowego oddania nastroju opisywanych przez autora scen. Czyli, jeżeli jakiś bohater, w książce podczas jakiejś rozmowy pił kawę w barze, to nie można tego dialogu przenosić na siłownię, do kolejki w "Biedronce", czy na parkową ławkę. To elementarz - mało tego, należy zamknąć oczy i korzystając z wyobraźni (plus oczywiście opisu samego autora - jeżeli taki w książce był), wyobrazić sobie to miejsce tak, by klimatem jak najbardziej pasowało do sceny. Priorytetem powinno być zawsze kierowanie się opisem autora (i dotyczy to wszystkiego - od wyglądu zewnętrznego i rysu charakterologicznego postaci, aż po miejsca akcji) - może wtedy, wszystkie te ekranizacje dałoby się oglądać. I nie przyjmuję do wiadomości wytłumaczeń, że wtedy to byłoby nudne i przewidywalne dla każdego, kto czytał książkę. Totalna bzdura. Wyobraźnia każdego człowieka jest inna i nawet po przeczytaniu, każdy z nas zamykając oczy inaczej wyobraża sobie i postacie, i elementy akcji - w związku z tym, każdy miałby super zabawę porównując, jak odbiór twórców filmu mieści się w jego wyobrażeniach - im bardziej byłby zbliżony, tym widz miałby większą satysfakcję. Niestety - scenarzystów i reżyserów pożera pycha i megalomania, i koniecznie muszą pokazać pisarzowi, że oni wiedzą lepiej. Powykręcają wygląd i charakterystykę postaci (w książce był kurdupel - choleryk, to w filmie będzie dryblas - flegmatyk, był typ bibliotekarza, to reżyser wstawi wytatuowanego byczka z siłowni, itp, itd), poprzekręcają akcję, scenografię, całkowicie pozmieniają dialogi - wychodzi ni to pies, ni wydra, nie mające z książką już tak naprawdę nic wspólnego.
I niestety, ekranizacja tego monumentalnego dzieła, zawiera w sobie sporą część tych wszystkich błędów - abstrahowanie od oryginału, dodawanie w to miejsce niepotrzebnych własnych "wynalazków", po prostu wychodzi coś, jakby scenarzysta i reżyser próbowali ukryć, że walą jakiś plagiat, więc unikają wszystkiego, co mogłoby naprowadzić odbiorcę na oryginał i zdemaskować ich podróbkę.