Generalnie takie filmy klasyfikuję jako "tak głupie, że aż fajne", ale w
"2012" autorzy przeszli sami siebie (byłam na premierze o północy). Wyszedł
im best of kina katastroficznego - czyli zlepek wszystkiego co już było z
pompatycznym przemówieniem prezydenta US do narodu oczywiście (tym razem
bez God bless America tylko God bless cały świat :) ale to akurat było do
przewidzenie. A co do efektów specjalnych, to i owszem są naprawdę
imponujące. Jest ich jednak za dużo w jednym momencie, co sprawia, że
trudno jest się nimi delektować. Tu się cały czas coś się wali, pali,
trzęsie, wybuch, zalewa, a głównych bohater (+ dzieci, była żona i facet
byłej żony) wychodzi z opresji zawsze triumfująco... Momentami ludzie w
kinie wybuchali gromkim śmiechem :)