"15:10 do Yumy", klasyczny western Delmera Davesa, jeden z najbardziej znanych tytułów gatunku, ze świetną rolą Glenna Forda, bardzo mi przypadł do gustu i gdy zobaczyłem, że do kin weszła nowa wersja tego filmu, postanowiłem ją obejrzeć i porównać z pierwowzorem. I choć to porównanie jest trochę na zasadzie porównywania meczów piłkarskich sprzed 50 lat ze współczesnymi, to jednak, mimo wszystko, kilka elementów warto porównać:
1. Klimat - no, tu bym postawił na remis, w obu filmach udało się odtworzyć dość dobrze atmosferę Dzikiego Zachodu, przyzwyczaiłem się co prawda do tej starej, czarno-białej wersji filmu, ale obraz Dzikiego Zachodu wygenerowany przez nowoczesną technikę w remake'u też jest całkiem frapujący. Jedynie wydaje mi się, że jednak muzyka o ciut lepsza była w starej wersji.
2. Akcja - w oryginalnej wersji postawiono raczej na głęboki rys psychologiczny bohaterów, akcji w sensie strzelanin, pościgów itd. nie było zbyt wiele. W nowej wersji filmu stosunek między tymi dwoma elementami jest mniej więcej równoważny. Oczywiście jest to związane z gustem współczesnego widza, któremu jednak co chwila trzeba serwować atrakcje, żeby nie usnął w fotelu. To nie oznacza oczywiście, że zrezygnowano z psychologizmu postaci. Ponadto w nowej wersji dodano trochę wątków, przede wszystkim chodzi tu o rozgrywkę na terenie Apaczów. W nowej wersji oczywiście kontury są dużo ostrzejsze: przemoc jest bardziej brutalna, krwi leje się dużo więcej, bandyci są bardziej zwyrodniali, co jednak sytuuje remake na peryferiach klasycznego westernu (pierwowzór był jednak klasyczny przez duże K).
3. Aktorstwo - tutaj naprawdę wielki pojedynek Glenna Forda z Russellem Crowe. Myślę, że w tym elemencie znów remis. Obaj mają w sobie tę siłę przyciągania, że za każdym razem, gdy się pojawiają na ekranie, aż trudno wzrok oderwać. Obydwaj doskonale oddali całą niejednoznaczność i jakiś łotrzykowski urok Bena Wade'a, z jednej strony cynika i bezwzględnego mordercę, z drugiej sentymentalnego romantyka i sprawiedliwego sędziego. I o ile w pierwotnej wersji Glenn Ford trochę usunął w cień Van Helfina, to jednak Christian Bale wcale nie ustępuje Russellowi. Oprócz w nich w nowej wersji filmu było jeszcze kilka bardzo ciekawych postaci, mam tu na myśli przede wszystkim Charliego Prince'a, doskonale zagranego przez Bena Fostera. Globalnie rzecz ujmując, aktorsko - lekka przewaga remake'u.
4. Zakończenie (mogą być SPOILERY) - i to jest ten element, który zdecydował, że jednak troszkę bardziej podobała mi się oryginalna wersja. Twórcy remake'u jakby trochę sami się pogubili w swoim wyrafinowanym pomyśle na zakończenie filmu i niepotrzebnie, moim zdaniem troszkę zagmatwali sprawę (to jest zresztą maniera współczesnego kina, które często zamiast podać jasno i czytelnie to, co ma do podania, sili się na jakieś skomplikowane łamigłówki; i paradoksalnie, to jednak to w sumie proste zakończenie oryginału jest bardziej otwarte). I sama akcja przejścia od hotelowego pokoju na stację kolejową w oryginale była bardziej pomysłowa i, co mi się szczególnie podobało w pierwowzorze, wszystko zależało bardziej od Dana Evansa, aniżeli od Wade'a, a po co jeszcze wplątywać w to wszystko syna Evansa? Moim zdaniem, zakończenie, choć bardzo efektowne, to troszkę spaprane. Ale, da się przeżyć.
Jednak bardzo się cieszę, że w końcu jakiś western trafił na ekrany kin, bo to piękny gatunek. Mało ostatnio kręci się westernów, więc JEŚLI NIE MA SIĘ TEGO, CO SIĘ LUBI, TO SIĘ LUBI TO, CO SIĘ MA. 8/10
Ja starej wersji nie widziałem. Nowa jest jak dla mnie świetna - 10/10. Nie brakuje w niej niczego, doskonały scenariusz, aktorstwo, muzyka, akcja, i rys psychologiczny bohaterów (jak go nazwałeś).
Z jednym jednak się z Tobą nie zgodzę. Moim zdaniem nie jest to remake, a ponowna ekranizacja opowiadania Elmore'a Leonarda. Nie widziałem starszej wersji, ale czytałem wywiad z Balem, w którym mówi, iż dodano niektóre wątki z tego opowiadania, które w wersji z 57 roku pominięto. Starano się to także ukazać bardziej współcześnie. Możliwe więc, że zakończenie dlatego było inne, bo było wierniejsze książce. James Mangold zrobił więc ponowną ekranizację, a nie remake. Tak samo jak miało to miejsce np. z "Opowieściami z Narnii". Nowa wersja jest kolejną ekranizacją, a nie filmowym remakiem.