Bardzo lubie westerny "klasyczne". Wiekszosc filmow tego gatunku przekazuje jasno i zrozumiale, co jest dobre a co zle. Jakie wartosci potepiac, a jakie nasladowac. Podane zazwyczaj w kiepskiej fabule, ale z wyraznie zaznaczonymi bohaterami, okraszone widokami USA XIX w. Fabuly proste, nieskomplikowane, zakonczone finalowa scena walki ( via "Rio Bravo", "W samo polodnie", "Alamo"). Bohaterowie to ludzie twardzi, dobrzy albo zli (takie jakby archtypy: szlachetny szeryf, sprawiedliwy malomowny jezdziec znikad, zly i pazerny przedsiebiorca kolejowy, biedny uczciwy farmer, indianin - z tym akurat roznie bywa:). Wiekszosc postaci z westernow, dobrych czy zlych, to ludzie odwazni. Nawet, gdy czasem zdazy sie jakis wyjatek od tak nakreslonego wizerunku bohatera, to glebsza analiza postaci potwierdza ten schemat. Czesto ma to miejsce w tak zwanych antywesternach albo westernch Leone.
Film Mangolda niestety nie spodobał mi sie. Glowny bohater okazuje sie slabeuszem, ktory w pewnym momencie postanawia zmienic swoj wizerunek w oczach rodziny, zdobywajac pieniadze i slawe osoby, ktora zaprowadzi Bena Wade'a do pociagu. Przy okazji, gdyby nie splot sytuacji na ktore nie mial wplywu, nie mialby szansy na takowa przemiane. Historia tchorza i przegranca. Czarny charakter, Ben Wade to w tym filmie tak niespojna postac, ze mozna to tlumaczyc jedynie schizofrenia:). Jest nie autentyczny. Koncowa scena jest w/g mnie w zlym smaku. Kto ogladal, wie o co chodzi.
Wydaje mi sie, że gdyby odciac westernowa otoczke, mielibysmy wspolczesny film mowiacy o probie zdobycia autorytetu ojca i meza, przemianie przestepcy, pod wplywem dobra ktore zaobserwowal i obcowal z nim, wychowaniu syna i konfliktu pokolen. Taki mocno klasy B... I to sprawilo, ze filmu nie da sie ogladac bez zniesmaczenia. Po westernie oczekiwalem tego o czym napisalem powyzej. A tutaj kolejna, "nowoczesna" koncepcja, na nakrecenie filmu tego gatunku padla. Szkoda... Zmarnowano ladna scenografie, fajne zdjecia, pasujaca do klimatu muzyke, i nie najgorsza gre aktorow. Poczatek jest calkiem w porzadku, oglada sie w miare milo i sympatycznie. Ladne krajobrazy, miasteczko, bron, stroje itp.:) Schody zaczynaja sie, gdy glowni bohaterowie docieraja do miasteczka, z ktorego odjezdza pociag. Wtedy znamy juz bohaterow, wiemy na co ich stac, jakimi pobudkami sie kieruja. Portret psychologiczny Bena Wade'a sypie sie i nawet Crowe nie jest tego w stanie naprawic gra aktorska. Evans odkrywa swoje pobudki kierujace nim i staje sie zalosny. Kiedy zas nastepuja sceny ze wspomnieniami Evansa i Wade'a, a potem cale zakonczenie, mdle jak budyn na deser w niedziele, film totalnie traci klimat. Szkoda... moglo byc lepiej.