Nie mogę pojąć, skąd tyle negatywnych opinii na temat tego filmu. To nie jest poziom efektów specjalnych Jurassic World, ale nie jest źle. Generalnie sam film ma fabułę, mi nie przypomina do końca FPSa. Nigdzie nie powiedziano wprost, że główny bohater cofa się w czasie. Wylądował po prostu na planecie, która "wygląda" jak Ziemia 65 milionów lat temu. Nie każdy dopowie sobie, że pokonał barierę czasową. Wstęp do historii jest krótki, ale wymowny i mi to wystarczyło. To ma być walka z dinozaurami i dzikim światem, a nie wielkowątkowe dzieło. Bardzo podobała mi się gra aktorska małej bohaterki Koy, która była bardzo naturalna i urocza. Sam pomysł na barierę językową pomiędzy głównymi bohaterami to strzał w dziesiątkę. Pokazuje, że nie zawsze w filmach bohaterzy mówią po angielsku ;). Losy córki głównego bohatera są smutne, a wspomnienia o niej nadają sensu wielu sytuacjom. Relacja ojciec-córka nawiązują się między Koą i Milssem stopniowo, naturalnie. Najpierw czuć, że nie ma on ochoty na to, by zastępować sobie nią wspomnienia o córce! Niepotrzebne były mi też dodatkowe postaci, wolałam popatrzeć na genialnie odtworzoną dzikość przyrody. Nie dziwię się, że Milss "ciężko dyszał" i "ciągle widział niebezpieczeństwo", co zarzuca się Driverowi jako przesadną grę aktorską. A co miał zrobić? Uśmiechać się do zwierząt, które stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo? Zarzuca się też temu filmowi, że dlaczego córka Milssa jest ciężko chora, skoro pochodzą z przyszłości. Może dlatego, że taki był zamysł i za 1000 lat będą istnieć choroby :)? Podobnie wskazuje się na rzekome wady o małej ilości nowoczesnej technologii. Ja natomiast uważam, że dotykowy ekran broni, nietypowe "granaty" i podręczny "rozpoznawacz otoczenia", który posiada Milss to wystarczające gadżety. Pamiętajmy, że statek kosmiczny się rozbił i np. tłumacz został uszkodzony, jak zapewne większość technologicznych gadżetów. Z chęcią obejrzałabym ten film ponownie.