Wszyscy, jak również ja zachwycamy się Danielem Day-Lewisem jako Danielem Plainviewem tego nie brak komentować, a co myślicie o Elim? Tak na prawdę był tym "dobrym" czy faktycznie był "fałszywym prorokiem"? Może ja nie do końca zrozumiałem charakter jego postaci.
No niby robił dobrze, bo wiadomo człowiek istota w większości przypadków słaba psychicznie potrzebuje jakiejś wiary czy coś w tym stylu. Eli dawał to "swoi" braciom" choć, był jakby nie było dosyć konkretnie porobiony i też zachłanny trochę. (materialnie, choć myślał o kościele, to i tak miało to miejsce). To też takie trochę przedstawienie kościoła (religii mniej) w świetlne negatywnym. Sęk również w tym że widz może to na swój własny sposób interpretować. I to nie tylko w tym konkretnym temacie, film naszpikowany jest jeszcze kilkoma takimi zbieżnościami dla "nas" właśnie.
Eli był niedorobionym wałem, który robił co mógł, żeby wydostać się z dziury w której mieszkał. Chciał też zdobyć pieniądze. Na obie rzeczy był za dużą piczą i właśnie w tym celu założył jeden z miliona durnych amerykańskich kościołów dla amerykańskich durni. Na tym zbijał kabze i wpływy. Jeden z głównych wątków w tym filmie to właśnie konfrontacja tych dwóch postaci. Daniel, zimny groszorób vs Eli hochsztapler ( czy jak tam się to pisze ). Eli tak naprawdę był łajnem jakich pełno. Cieszę się, że dziad wyrwał chwasta.