Proponuje, żeby każdy napisał, która piosenka i jej wykonanie najbardziej się wam podobała. Chodzi głównie o aranżację, niektóre były dla mnie naprawdę zaskakujące, zwłaszcza, gdy zna się te utwory i miało się co do nich całkiem inne wyobrażenia.
Dla minie najciekawsze były wykonania - Happiness is a Warm Gun (tak na marginesie, to ten "tańczący" ksiądz był niezły, trochę mnie to rozbawiło, choć piosenka do zabawnych nie należy...)
oraz She's so Heavy (kiedy zobaczyłam tą Statuę Wolności, to, aż mnie ciarki przeszły... ale te zdeptane palmy też były wymowne).
No, bardzo proszę, wyraźcie swoje zdanie :)
Moje ulubione to chyba Come together, All you need is love i Strawberry fields forever ale ogólnie bardzo fajne utwory, szalenie podobał mi się też Jim Sturgess w Revolution.
przepraszam za dwa posty pod rząd ale muszę jeszcze dodać "While my guitar gently weeps"- głos M. Luthera... niesamowity facet
Zdecydowanie "I've just seen a face". Pozytywna, dodaje energii, szybka... po prostu ciasteczko.
"Hej Jude" też daje radę, ale bardziej wokalnie niż samą aranżacją.
I oczywiście smutne "Let it be."
Girl, I'veJust Seen A Face, Let It Be, All My Loving, Strawberry Fields Forever :)
Dear Prudence - kapitalne, bardziej mi się podoba niż oryginał. Poza tym Revolution, All You Need is Love, Across the Universe... jest trochę tego.
Oczywiście I've just seen oraz hapiness(motyw z tanczącym ksiedzem - niezapomniany :D). Obie aranżację zasługują na większą uwagę.
Strawberry Fields Forever to moja ulubiona scena i piosenka...po prostu mega, bardziej mi podchodzi ta wersja niż Beatlesów chyba. Poza tym to I want you (she's so heavy) jest genialne, scena ze Statuą Wolności po prostu mnie rozwaliła. Na trzecim miejscu chyba Don't Let Me Down albo Helter Skelter - głos Sadie <3 .
No cóż, widzę, że opinie są "od ściany do ściany". Co mi szkodzi, wyrażę i swoją. Jako człowiek, który się wychował na Beatlesach, ich twórczość ma w małym palcu (bez fałszywej skromności), a w swoich zainteresowaniach zapędził się później w (pozornie) zupełnie egzotyczne rejony punku i grunge'u, czy w drugą stronę swingu i klasyki, chyba mogę.
Najpierw dwa słowa o samym filmie - nie powalił na kolana, ale całkiem sympatycznie się oglądało, przywołał sympatyczne skojarzenia, odtworzył chyba nie najgorzej klimat lat 60., choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że fabuła była klecona chwilami na siłę pod teksty utworów. No, ale takie prawa musicalu tworzonego metodą "fabuła pod songi".
Teraz o samych piosenkach. Oczywiście nie da się ich ocenić, abstrahując całkowicie od towarzyszącego im obrazu, ale spróbowałem. I, niestety, nie wyszło to współczesnym wersjom na dobre. Inna sprawa, że słyszałem już wiele coverów utworów Beatlesów i o niewielu mógłbym powiedzieć, że przewyższają oryginały. Tak na poczekaniu mógłbym wymienić jedynie "Come together" Aerosmith, "I am the walrus" Carreya i "Dear Prudence" Siouxie (powszechnie chwalone "With a little help from my friends" Cockera nie podoba mi się).
Zacznę od największego zaskoczenia in plus - "Let it be" w wersji gospel! Tak, to mogę śmiało dołączyć do skromnej kolekcji "coverów nie gorszych od beatlesowskich oryginałów". Na drugim miejscu "I've just seen a face" - niby wiele nie odbiega od oryginału, ale zaostrzenie i wyeksponowanie bluegrassowego charakteru jak najbardziej na miejscu. Swoją drogą ciekawe, że piosenka skomponowana w przysłowiowe "pięć minut" jako zapchajdziura na "Help" i niespecjalnie początkowo lubiana przez samych Beatlesów, zyskała z czasem na wartości, a i sam Paul nieraz ją wykonywał na koncertach solowych. Na trzecim miejscu ex aequo "It won't be long" (dobre skojarzenia z żeńskimi grupami wokalnymi z lat 60.) i "Don't let me down" (bardzo porządna wersja... niespecjalnie przeze mnie lubianego utworu).
Dalej leci grupa songów, których aranż niespecjalnie zmieniono, więc przy poprawnym technicznie wykonaniu trudno było cokolwiek schrzanić, ale i wnieść coś nowego. To będą np. "Because", "All my loving", "Strawberry fields forever", "Happiness is a warm gun", "I want you/She's so heavy", "With a little help from my friends". Oczywiście wiele dobrego wnosi zestawienie z towarzyszącym obrazem, szczególnie w "Strawberry fields forever" i "I want you/She's so heavy".
A na koniec największe rozczarowania. Niestety, w kilku utworach próbowano znacząco zmienić aranżację i - moim zdaniem - poniesiono klęskę. Zacznę "od dna", czyli "Being for the benefit of Mr Kite"...co to, *&&$@$%^*, w ogóle było, jakaś nieudolna melodeklamacja na tle niezbornego, słabo słyszalnego podkładu??? Wystarczy, do przewinięcia przy powtórnym oglądaniu.
Dwie kolejne pozycje to - niestety - Bono. Lubię Bono i U2, ale tu ponieśli klęskę na całej linii. Taki surrealistyczny tekst jak w Morsie trzeba zaśpiewać jak wariat (vide: Carrey) albo nie mierzyć się w ogóle z oryginałem. A co do "Lucy...", to może jestem niewolnikiem oryginału, ale nie wyobrażam sobie tego utworu bez wyeksponowanego owego charakterystycznego podkładu, granego w oryginale bodajże na tamburze. OK, niech będzie na czymkolwiek, nawet na pile czy cymbałkach, ale niech stanowi kontrapunkt dla wokalu, bez tego to nie Lucy, przykro mi.
No i Cocker w "Come together" - bez wyrazu... nie wiem, może ja go po prostu nie lubię... Generalnie większość aranżów zmienionych nie podobała mi się - rozwodnione, bez energii i charakteru.
I kilka luźnych uwag na koniec. Co do śpiewu głównych bohaterów - najbardziej na plus - Sturgess. Niby nic specjalnego, ale klimatyczny, lekko nonszalancki, pasuje! Natomiast panna Wood dała radę w "It won't be long", poprawnie odśpiewała Kosa, ale resztę interpretacji najlepiej charakteryzuje jej nazwisko. Dana Fuchs - głos w porządku, "Helter skelter" wykrzyczany dobrze, ale czegoś mi brakowało. Motyw z "A day in the life" na plus, ale to znana wersja Jeffa Becka. Zgrzytliwe wejścia gitary w "Oh, Darling" obiecujące, ale... nic z tego nie wynika. W "Hey Jude" najbardziej podobała mi się koda. A jeśli chodzi o "While my guitar gently weeps", to mam mieszane uczucia i chyba muszę to jeszcze przesłuchać.