Nie udawajmy. Ten film jest debilny. Często po prostu głupi, a miejscami nawet obrzydliwy. A jednak, mimo wszystko, udało się braciom Wayans rozśmieszyć mnie do łez. W scenach w sklepie śmiałem się na całego... a zabawnych scen jest w tym filmie więcej. Cóż, jestem pewien, że kilka szarych komórek zmarło mi w mózgu śmiercią tragiczną, jednak "White Chicks" poprawiło mi humor i czasami to wystarczy.
Zgodziłbym się z Tobą, pierwsza połowa filmu (mniej więcej) faktycznie jest tak głupia, że aż zabawna, ale po kilkudziesięciu minutach poczulem zmęczenie i przesyt, ile można? Takie same odvczucia miałem oglądając "Down with Love"; początkowo świetnie, ale w miarę upływu czasu pojawiają się zmęczenie i irytacja. Nie zrównuję tu bynajmniej obu tych obrazów, "Down with Love" to pastisz i groteska, zupełnie inny poziom, ale po prostu moje odczucia podczas oglądania obu tych filmów wygladały niemalże identycznie: równia pochyła, z tą różnicą, że w przypadku "Down with Love" jej koniec znajdował się znacznie wyżej.
Dodatkowym (a może głównym?) błędem Wayansów było to, że jak to w każdej amerykańskiej komedii, i tu nie obyło się bez wątku romantycznego, nieudolnie wpleconego w środku filmu; w rezultacie zastanawiałem się co to jest, groteska, absurd (na co się nastawiałem)czy komedia romantyczna? O ile dwa pierwsze gatunki kocham, to komedii romantycznych przeważnie nie znoszę. W efekcie wyszła tragifarsa kołtuńska. Tyle że kołtunem okazał się być Keenen Ivory Wayans jako reżyser, nie umiejąc wyjść z utartego hollywoodzkiego schematu. Łączenie groteski z komedią romantyczną to igranie z ogniem.