Co my tu mamy? Pierwsze pół godziny to atakowanie kliszami typu „ty, ale zróbmy tak, żeby było tak tylko magicznie jak się da i weź daj jeszcze latające wyspy i pstrokate kolory”. Montaż rodem z Tik Toka, od którego można dostać epilepsji i kilkukrotnie (!) powtarzane żarty z ptasich odchodów (to chyba tylko Kozakiewicz by się uśmiał). Ekspozycja dziecięcej załogi ogranicza się do jednego zdania i już wiemy, że ten jest wesołek, a ten smutasek. Ada nawiązuje przyjaźń z naburmuszonym Albertem vel Darią Zawiałow, która jest tak dalece i głęboko zarysowana, że nie odczuwamy absolutnie żadnych emocji, gdy Albert vel Jack Dawson tonie w odmętach zmarznięty na kamień (Jack… Jack!).
Kleksa w filmie nie ma. Gość nie ma krzty charyzmy, został stereotypowo „zdziwaczony” do granic możliwości, w dodatku nie odgrywa żadnej roli w „pokonaniu” watahy, bo ciamajda nie potrafił nawet ukraść pierścienia i przez cały finał jest uwięziony i przestraszony – okazuje się, że najwięcej sprytu ma nasza rezolutna dwunastolatka, która nie potrzebowała nawet jakiejś lekcji pokory czy swoistego katharsis tylko w mig rozwiązuje problemy, z którymi nie poradził sobie wielce oświecony profesor legenda. Nieźle.
Stenka i cała wataha (vel Dziki Gon – nawet muzyka się zgadza!) raczej bawią niż budzą grozę, a rola Danuty jest karykaturalna – zestawcie sobie ją z np. Cate Blanchett z Thora – niby też kiczowata konwencja sama przez się, ale zrobione z luzem, dystansem, a Stenka? Nie wiem – gra na poważnie? Jeśli tak to wychodzi żałośnie. Gra kampowo? Jeśli tak to nie wyszło, bo wygląda jakby chciała grać na poważnie…
Finałowe przemowy są tak banalne, że aż boli – ok, uznacie, że jest łopatologicznie, bo to dla dzieci i spoko – teksty rodem z piosenek Dody o tym, że świat nie jest zły może i wystarczą dla kilkulatków, ale ja preferuję przekaz uniwersalny, gdzie odnajdą się i dorośli, a to można było zrobić w bajeczkach typu np. Kraina Lodu.
No i na koniec – ładujemy pełno modnej teraz ideologii o tym, że „możesz być kim tylko chcesz” – dzięki temu chłopczyk na wózku na pewno zostanie najlepszym rugbystą w historii, a dziewczyna zacznie rozmawiać ze zwierzętami (na dłuższą metę to szkodliwe, bo dziecko dorośnie i rozczarowanie jest boleśniejsze) – zabrakło tylko niewidomego, któremu zamarzyło się zostać pilotem odrzutowca i Kleksa, która pełnym patosu głosem rzuciłbym „nic nie stoi na przeszkodzie, abyś spełnił swoje marzenia”. No ale do czego zmierzam? Ostatecznie jednak bohaterką ratującą świat (a nawet inne światy) jest wybrańczyni, z zawodu córka kogoś tam wielkiego, która swoją pozycję i moc nie zawdzięcza właśnie NIE ciężkiej pracy itp. tylko dostała ją „z nieba” – jest wybrana i tyle. Od tego też się chyba odstępuje, ale jak widać… nie.
Filmu nie widziałem, ale swoimi uwagami ameryki nie odkrywasz. Dziwi mnie bardzo, że widzowie spodziewali się wiernej ekranizacji z wartościowym przesłaniem po twórcy których w poprzednich swoich obrazach gloryfikował żywot przestępców i gangsterów. Przecież to było oczywiste, że w takim mainstreamowym filmie jakim jest Akademia będzie roiło się od tego współczesnego bełkotu i dziwactw którymi jesteśmy zewsząd bombardowani. Spodziewałeś się promocji tradycyjnych wartości w katolickim duchu? Trzeba jednak przyznać, że twórcy świadomie lub nie, przemycili młodym brutalną prawdę o świecie w którym żyjemy. Otóż słabszym jednostkom od małego sprzedaje się bzdury że ich los lezy w ich rękach, podczas gdy zwycięzcami są ci którzy maja po prostu więcej szczęścia, sprytu, talentu. Smutne ale prawdziwe.
Ale mnie rzekomy brak trzymania się wiernie pierwowzoru nie przeszkadza, nie napisałem o tym słowa ;) I nie, nie spodziewałem się wartości w duchu katolickim, niby czemuż to? xD