jak widać dziedzictwo Brzechwy sprzedane przez spadkobierców bez chwili namysłu. Nowa adaptacja ma sens, bo umówmy się, do starej wersji mogą mieć sentyment ludzie z poprzedniego pokolenia, ale obiektywnie ten film już w dniu premiery był budżetowy i robiony nieco tandetnie, jak na tamte czasy. Ratował go świetny Fronczewski i niepokojąco wpadające w ucho piosenki, które zostawały w głowie na lata.
Ale Pan Kleks powstał w czasie drugiej wojny i gdyby tym tropem podążyć, to mógłby powstać bardzo ciekawy i uniwersalny film, który może obejrzałby się na świecie. Wiecie, zacząć od drugiej wojny i pokazać, jak główny bohater przenosi się do magicznego i bezpiecznego świata. Opowiedzieć o tym temacie. A do tego stary pałac, metalowe łóżka, klasyczne stroje z epoki - byłby klimat może jak z 'Opowieści z Narnii'.
Tymczasem w swoje ręce wziął ten film reżyser, który robi raczej przaśne kino, a za osiągnięcie uważa naszpikowanie filmu 50 piosenkami zamiast muzyki filmowej. I tenże reżyser zdecydował się oczywiście uwspółcześnić historię, bo tak prościej i taniej, tylko mam wrażenie, że to odbierze trochę bajkowość. A zmiany głównego bohatera nie rozumiem kompletnie i dziwię się, jak spadkobiercy mogli na to pozwolić. To tak jakby zmienić Harry'ego Pottera na na dziewczynę, bo czemu by nie.