dziki okaz kinematograficznego pogranicza bardzo rzadki w przyrodzie - film na temat którego nie mam zupełnie niczego do powiedzenia..
żeby się nim przejąć należy dysponować jakimś specjalnym wewnętrznym kompasem najprawdopodobniej, którego przed pokazem niestety nie zakupiłem.
totalnie dobre sceny - naprawdę, odważne, kopnięte, wariackie, extremalnie wręcz rozcronenbergowane - których jest ze trzy, napoprzetykane są totalnie topornymi - tanimi, wtórnymi, bezmyślnymi, boleśnie zadyrdymałostkowionymi - których jest dwadzieścia trzy.
a przy tym: żadna z nich nie działa; twórczyni podrasowuje piosenkami, żeby podratować, mnoży nakładki, pętle, czasowe, przestrzenne, brnie w przesadę, brodzi w zbytek, nurza w bizarności; doprowadza exces na skraj przepaści, do komixowego wręcz przeszarżowania, co z kolei wywołuje efekt odwrotny, najbardziej najgorszy - efekt zamierzonej wielkości popadającej w niezamierzoną śmieszność.
widać totalną bezradność, niezdatność pochwycenia pełni doświadczenia, kiedy narracja wizualna zmuszona jest ustąpić miejsca pod naporem słowa.
na przykład: powolne obumieranie, stopniowe kamienienie, utwardzanie w bezruchu powłoki cielesnej jest autentycznie piękne; cóż z tego jednak, kiedy następujące w kontrze, do bólu banalne granie na jednej strunie uporczywego odmawiania wymarcia osobie uzależnionej, rychło zamienia całe doświadczenie we własną autoparodię.
autorka niepotrzebnie się zapuszcza tam gdzie nie powinna, próbuje wyjaśniać, wikła w psychologię, miast pozwolić oczom chłonąć wyłącznie wrażenia. tam, gdzie chciałoby się tylko patrzeć - ona każe myśleć. nieładnie, niefajnie, nieprzyzwoicie. sugestywne wizje, sprowadzone do banału, tracą nasycenie; bledną i gasną pod ciężarem intencji, gubią moc przekazu.
co mogło pójść źle, poszło źle, a co nie mogło pójść, też, albo poleciało, w pył i powietrze, rzucone na żer czerwonego wiatru - i tak klątwa trzeciego filmu w tę produkcję skierowana osiąga swoje natężenie extremum.