Da się obejrzeć, ale to już – niestety – nie jest to samo „American Pie”. Inny scenarzysta, inny reżyser – w ogóle inny film. Twórcy starają się naśladować trzy poprzednie filmy, na przykład już na samym początku pada słowo „fuck”, później pojawiają się niesmaczne żarty, gołe laski, „zakręcone” erotyczne doznania itd., ale to nie ta bajka. Film nie jest superśmieszny, twórcy poszli bardziej w moralitety. Z filmu o „niegrzecznych” nastolatkach i ich imprezach, zrobił się film o „niegrzecznym” nastolatku, przyjaźni i miłości.
Trochę brakuje także starej obsady, przede wszystkim Stiflera. Co prawda sama postać Steve’a pojawia się w jednym momencie, ale zagrał go aktor zupełnie nie pasujący do tej roli – kompletny dupek żołędny! Ze starej obsady zobaczyć można było tylko Eugene’a Levy’ego, ojca Jima (opiekun obozu) oraz „Sherminatora” (pedagog szkolny). Nowa obsada w sumie pasowała do filmu, ale to go nie uratowało.
Ze znanej kinomanom serii filmów dla nastolatków wyrósł film o miłości, ckliwy i przewidywalny – praktycznie już na samym początku przypuszczałem, jak film się skończy. No i nie pomyliłem się. Trochę szkoda, że zrobiono z tego takie ciepłe kluchy, serwując przy okazji tandetne zakończenie...
Uważam, że filmowi można dać szansę, ale radzę nie oczekiwać fajerwerków, a raczej kolejnego filmu o miłości przeznaczonego dla nastolatków, w nieco bardziej „pikantnej” oprawie niż „Szkoła uwodzenia” czy „Szkoła uczuć”. Jeżeli jesteś prawdziwym fanem serii, możesz obejrzeć przygody Stiflera juniora, jeżeli z poprzednich filmów podobał ci się tylko klimat i gagi, powinieneś zastanowić się nad oglądaniem. Reszcie pozostawiam decyzję o obejrzeniu filmu ich sumieniom.