Zacznijmy może od tego, iż dla 99,9% populacji naszej planety film ten byłby pewnie istną torturą. 99% zaś wyłączyło by go po chwili. Ale nie. Ja muszę oczywiście należeć do 1% ciekawskich.
Film kręcono amatorską kamerą, z pasie pieniądze, przez jakiegoś młodego ambitnego typa, który o filmówce dopiero marzy (taki jest mój domysł). Do produkcji tego czegoś zwerbował znajomych/rodzinę, a więc osoby nie mające zielonego pojęcia o aktorstwie.
Ronald Jerry nie miał więc pieniędzy, ekipy, sprzętu, doświadczenia, ani, niestety, zbyt wiele talentu. Najgorsze jest to, że nawet wyobraźni nie miał wystarczająco.
Miał natomiast wizję, zajawkę, przyjaciół i determinację. No i trochę szczęścia, które stało się jednocześnie naszym pechem - Brain Demage zajęło się dystrybucją jego dzieła, w konsekwencji czego pewnego felernego dnia film z Alaski powędrował na półki sklepowe w Polsce.
Już sam fakt, iż film kręcono na Alasce może wzbudzić zainteresowanie. Niestety, ale pięknych plenerów tego urokliwego miejsca tutaj nie uraczymy. Rzecz dzieje się w małym miasteczku, które równie dobrze mogłoby znajdować się wielu innych miejscach na Ziemi.
Fabuła tego tworu, a raczej ciąg następujących po sobie obrazów przedstawia się następująco: nagłówki gazet - nie wiadomo co się stało z małym miasteczkiem na Alasce, z którego zniknęli ludzie. potem widzimy jak coś (operator kamery? :) )porywa z pokoju jaką małolatę i morduje jej rodziców. Nasze młode dziewczę budzi się w białym pomieszczeniu. Albo raczej a jakiejś nicości (nie ma okien, drzwi ani nic. Niby są tylko ściany, ale jest nieskazitelnie biało i jasno), jest z deczka w dupie (kto by nie był?) pojawia się miska z jakimś zielonym czymś i ona próbuje to jeść. Następnie podziwiamy przygody chłopaka, który budzi się w autobusie i chodzi po opustoszałym miasteczku. Potem z kolei podziwiamy trudne życie naszej nastolatki, zanim trafiła do białego miejsca. A potem znów białe miejsce, chłopak, retrospekcja, białe miejsce, chłopak retrospekcja.
Mniej więcej tak to wygląda.
Muszę przyznać, iż pomimo tragicznej strony technicznej, wszystko to mnie jakoś ciekawiło i intrygowało, nie lubię co prawda aż tak amatorskich produkcji bez budżetu, ale niezależne surrealistyczne wizje bez ładu i składu mi się z reguły podobają (jestem fanem Dantego Tomaselli, podobał mi się też znienawidzony Pop Skull).
Jednak z czasem zacząłem zdawać sobie sprawę, iż coś poszło nie tak. Coś przerażająco źle i to nie tylko w trakcie kręcenia tego dziwactwa, ale już na etapie powstawania wizji w głowie Ronalda.
Film ten bowiem stanowi swoiste połączenie dramatu o ciężkim życiu nastolatki z surrealistycznym horrorem. O ile ta druga cześć wypadła bardzo źle i nudnawo, o tyle pierwsza jest istnym koszmarem. Wyobraźcie sobie kłótnie nastolatki z rodzicami, oraz jej egzystencjalne żale powierzane koleżance, a wszystko to odegrane prze kompletnych amatorów. Tak, ta część to właściwy horror.
Losy chłopaka dało się natomiast jako tako znieść, nawet były ze dwie w miarę udane sceny z lekką nutką suspensu / niepokoju, ale przez większość czasu to tylko typ chodzący po pustym miasteczku. Nuda. Niestety.
W całym tym bajzlu podobał mi się całkiem muzyka, z wyjątkiem słitaśnych ballad akustycznych towarzyszących koszmarnym retrospekcjom z życia naszej małolaty. One czyniły je jeszcze bardziej koszmarnymi. W pozostałych scenach muzyka działała na plus, buła dziwna i intrygująca, pasowała do całości i pomagała przetrwać cały ten cyrk.
Fil trwa ok 75 minut, a i tak wymęczył mnie niemiłosiernie, dość szybko porzuciłem nadzieję, że uświadczę jakiś ciekawych wizji, lub choćby jakiegoś pobieżnego wyjaśnienia całego tego bałaganu. Koszmarne aktorstwo, bezcelowe dziwaczne sceny z minimalistyczną muzyką, dziwne plamy na rękach, i ze dwie czy trzy sceny ataku Czegoś, co zabija swoje ofiary od środka. Muszę przyznać, iż w kontekście całości, sceny te wypadły w miarę przekonująco. W końcu cały film wygląda jak nagranie video z wakacji. A gdybym na takim video zobaczył takie sceny byłby lekko zszokowany :)
Tak więc męczyłem się i męczył, pod koniec uraczyłem jednej fajnej piosenki, przy której pokazano też w miarę ciekawe sceny, nie mające jednak, oczywiście, żądnego sensu.
Nie długo po tym nastąpił koniec. Ulga i jednocześnie jakieś podświadome rozczarowanie. Bo na końcu można se z jednej strony pomyśleć "na reszcie", ale z drugiej - "no i?" . Bo koniec jest raczej ucięty, nie ma za bardzo sensu i nie mówi zupełnie nic.
podsumowując, jest to film kręcony za psie pieniądze przez amatorów, przypuszczalnie nastolatków, z jakimiś artystycznymi pretensjami, bez sensownego scenariusza, ani porywającej wyobraźni. Doznanie iście bolesne, choć widziałem ze dwa razy w życiu rzeczy jeszcze gorsze. Z całego serca odradzam, ale muszę przyznać, iż jeśli znajdę gdzieś kiedy w necie drugi film Ronalda "How to survive" pewnie spróbuję go obejrzeć. Czy ja się nigdy nie nauczę?
Szkoda, że nie przeczytałam tej wypowiedzi przed decyzją obejrzenia tego straszydła. Liczyłam na zły film, ale przynajmniej zabawny i nie aż tak amatorski. Myślałam, że ujrzę niesamowite efekty specjalne, bo na plakacie są kruki i będę miała niezłą bekę. Niestety się zawiodłam. To film zły, ale kompletnie nieciekawy, który nawet nie zasługuje na miano "najgorszego filmu wszech czasów."