Anonimus

Anonymous
2011
7,1 28 tys. ocen
7,1 10 1 28166
6,0 9 krytyków
Anonimus
powrót do forum filmu Anonimus

Koncepcja filmu; "O Szekspirze inaczej" jest niezwykle interesująca i przyznam szczerze, że czekałam na seans z niecierpliwością i zainteresowaniem.

Dwie bardzo dobre sceny: początkowa, gdzie po krótkim wprowadzeniu wprost z desek teatru widz zostaje przeniesiony do elżbietańskiej Anglii, i pod koniec, gdy Ben Johnson rozmawia z umierającym Edwardem de Vere, a potem, mówi jego żonie, że przyszłe pokolenia będą ich pamiętać „bo mieli zaszczyt żyć w czasach, gdy jej mąż pisał”, spinają jak klamra opowieść o tym, kim tak naprawdę był „Szekspir”-niestety, dużo mniej udaną.

Przeniesieni w klimat Anglii rządzonej przez ostatniego władcę z dynastii Tudorów (co, nawiasem mówiąc, udało się twórcom całkiem dobrze) podążamy tokiem wysuwanych od wieków hipotez, że Anglik pochodzący z maleńkiego Stradford-upon-Avon, o którego formalnej edukacji nie wiemy właściwie nic żadną miarą nie mógł dysponować niezwykle rozległą jak na ówczesne czasy wiedzą, niezbędną, by stworzyć literackie arcydzieła. Zdumiewające jest, co film dobitnie uświadamia, jak niewiele wiemy, o samym Szekspirze-po zagłębieniu się w temat, sięgnięciu po inne źródła istotnie jest on „duchem”-niemal całkowicie schowany za swoimi dziełami.

Szkoda wielka, że reżyser nie poszedł dalej tym tropem czy to stawiając widzowi pytanie, problem, którego rozwiązania nie podaje mu na tacy, a jedynie zostawia do przemyślenia pokazując (było ich kilku) „kandydatów na Szekspira”, czy to zakładając z góry pewną tezę i prezentując de Vere’a (Marlowe’a, Bacona), który jego zdaniem jest poszukiwanym „duchem”, osobą schowaną w mrokach dziejów i w cieniu arcydzieł literackich za nazwiskiem „Szekspir”.

Zamiast tego R. Emmerich woli tworzyć piętrowe intrygi, pokazywać nieprawdopodobne zdarzenia i opowiadać historie tak niestworzone, że osoba posiadająca choć troszkę wiedzy o historii Anglii tego okresu przecierając oczy ze zdumienia ma ochotę zapytać w stylu młodzieży: W-T-F??????????????? Tajemnicza, de facto nieznana nam (!!!) postać wielkiego poety schodzi w pewnym momencie na drugi plan; pojawia się arystokrata zafascynowany i uradowany tym, że lud oglądający kolejne sztuki jego autorstwa czuje je i wierzy w każde słowo padające ze sceny , „naprawdę chce zabić Francuzów”; on sam zaś chce „zmienić świat za pomocą słów”. I to jest dla koncepcji filmu moment przełomowy, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Co mamy dalej? Jak wyżej...polityczne knucia i rzekome romanse z królową (??), królewskie pochodzenie naszego bohatera (?????) i Elżbietę I sypiającą z ich wspólnym synem.

Nasz bohater-ni to Szekspir, znany nam wszystkim twórca arcydzieł literatury światowej, które niby gdzieś tam w filmie się pojawiają, od pewnego momentu coraz mocniej jednak (niestety) sprzężone z wizjami reżysera każącego mu „zmieniać świat za pomocą słów” , (na co zresztą żaden z nich nie ma pomysłu) ni to Edward de Vere, który przybywszy z otchłani dziejów zapewne mocno zdziwiłby się zarówno wariacjami na temat swego życiorysu (a zwłaszcza rzekomych relacji z królową) jak i celom, jakim to wszystko ma służyć (tych zdaje się nie ma)plącze się gdzieś pomiędzy tragedią grecką, twardym pragmatyzmem żony i córki myślących o zamążpójściu tej ostatniej z intensywnością godną Jane Austin, purytanizmem i konserwatyzmem małżonki nie tolerującej, że arystokrata i człowiek pobożny może czas tracić na pisanie sztuk a dramatem, które w zamyśle mają być jak z dzieł Szekspira rodem, gdy na jaw wychodzi królewskie pochodzenie i to jak dalece skrewił sprawy doczesne tworząc wieczną poezję.

Miał być dramat wychodzący poza pergamin, jest poczucie totalnego surrealizmu.
Szekspir (kimkolwiek by nie był) którego duch unosi się w początkowych scenach ulatuje bezpowrotnie ustępując miejsca history-fiction (z mocnym akcentem na fiction) prowadzącej dokładnie do nikąd, logicznej i poskładanej niczym Szalony Kapelusznik z „Alicji w Krainie Czarów”.

A jednak-słabo zarysowana- droga Bena Johnsona od irytacji sygnowania swym nazwiskiem dziełek pisanych pomiędzy tenisem a innymi zajęciami do zrozumienia, że zetknął się z arcydziełami humanizmu ma w sobie pewien potencjał i przekonuje.
Mogło być tak pięknie…

ocenił(a) film na 9
vivi86

Mim zdaniem wszystko zależy od nastawienia- nastawiłeś się na film historyczny. Z tego co wiem, ten w założeniu taki być nie miał. Jeśli odrzucić Twoje (zupełnie subiektywne) nastawienie historyczne, zostanie nam świetna historia, pięknie opowiedziana na wielu płaszczyznach czasu. Stopniowe zgłębianie to gimnastyka dla umysły (coraz mniej tego w filmach), Bohater główny świetnie zagrany, jedynie niedociągnięcia montażowe sprawiają, że czasami obraz nie zachwyca. Nie do końca przekonały mnie też kreacje niektórych postaci (chociażby płaski Ben) i parę innych rzeczy, jednak sama historia i sposób w jaki została przedstawiona, są moim zdaniem wybitne. Gdyby realizacja sięgnęła tego poziomu, mielibyśmy nowego Amadeusza. Powtarzam jednak, że to nie historia a technika zaszkodziły w tym wypadku.
SPOJLER!!!
P.S Na marginesie, zdaje się, że nie zrozumiałeś do końca fabuły, bowiem Królowa nie romansowała z synem jej i Edwarda. Edward był jej pierwszym synem i to on romansował z własną Matką. :) (Chyba, że źle zrozumiałem Twoją wypowiedź, wówczas przepraszam)

ficiu6

Mea culpa:) Pokręciłam

Kręci również R. Emmerich i o to mam do niego pretensje.

Geniusz "Amadeusza", którego zresztą uwielbiam polega na wyjściu od jednego (to istotna liczba) wątku historycznie nieprawdziwego (nie ma żadnych dowodów na rywalizację Mozarta z Salierim) i przejście od fabularyzowanej opowieści na kanwie biografii w kierunku owego "czegoś więcej" co czyni film wybitnym; w przypadku dzieła Formana-geniuszu, przeznaczenia, Boga i Jego decyzji.
Poza tym "Amadeusz" jest piękny; wizualnie, muzycznie i emocjonalnie (w filmie mamy przekrój od farsy po tragedię i wszystko do wszystkiego paduje).

Tymczasem Emmerich wychodzi od wątku historycznie nie-niemożliwego (po wgłębieniu się w temat trudno oprzeć się wrażeniu, że jeżeli istotnie dzieła zaliczane do kanonu literatury światowej wyszły spod pióra W. Szekspira to jest to swego rodzaju cud literacki) i jest to mocne wejście. Niestety, zamiast potem go kontynuować (nie, nie chodzi o historyczność-powszechnie obowiązująca wersja autorstwa "Makbeta" i całej reszty dzieł nadal jest inna niż ta filmowa, a i w przypadku "Amadeusza" oksymoronicznie określanego mianem fabularyzowanej biografii należałoby mocny akcent postawić na słowie "fabularyzowanej") reżyser dryfuje w kierunku nieco pobocznym (spiski) poprzez budzące lekkie zdziwienie aspiracje do ręcznego sterowania nastrojami społecznymi przy pomocy sztuk (nie ta epoka-miały one takie oddziaływanie, ale w oświeceniu, kiedy to Caron de Beaumarchais napisał "Wesele Figara") do totalnie niewiarygodnych romansów królowej, która nieświadomie sypiając z jednym synem płodzi wspólnie z nim kolejnego. Wisienką na torcie złożonym z serii niestworzonych historii jest odkrycie królewskiego pochodzenia Edwarda.

W ten sposób nie mamy ani historyczności (której nie mieliśmy zresztą mieć, choć pozory w tle by nie zaszkodziły; niemniej sama koncepcja filmu; W. Szekspir to pseudonim literacki, za którym kryje się kto inny na dzień dzisiejszy jest niehistoryczna) ani owego "czegoś więcej" skutecznie przygniecionego i rozmienionego na drobne pomiędzy coraz to mniej wiarygodnymi intrygami kręcącymi się wokół władzy i łóżka.

I tym sposobem finalnie otrzymujemy skrzyżowanie tragedii greckiej z latynoską telenowelą w kostiumach z epoki elżbietańskiej.

ocenił(a) film na 9
vivi86

Wybacz, że pisałem do Ciebie w osobie męskiej :)
Zgadzam się co do tego, że film dziełem epokowym nie jest (jak wspomniany Amadeusz), i nie upieram się, przy zdaniu, że był nadzwyczajny. Uważam jednak, że sama idea przedstawienia fabuły na 4 płaszczyznach czasowych jest rewelacyjna, choć oczywiście bardzo trudna w wyrazie- film staje się zagmatwany, skomplikowany i zwyczajnie trudny. Nie udało się to w tym wypadku do końca (Amadeusz miał tylko 2 płaszczyzny a i to w formie klamry). Jednak gdyby skupić się nad tym aspektem historii bardziej, mogłoby wyjść arcydzieło.
W moim odczuciu samo zabarwienie historyczne użyte zostało tutaj dla osadzenia fabuły. Idea przedstawiająca anonimowego wybitnego pisarza i jego historię w bliżej nieokreślonym czasie i miejscu nie byłaby tak atrakcyjna jak ta sama historia z "nałożonym" rysem historycznym i autentycznymi postaciami (przynajmniej z imienia i nazwiska). Myślę, że twórcą chodziło w tym wypadku jedynie o ten aspekt. Nie zdziwił bym się nawet, gdyby okazało się, że pierwotny scenariusz nie miał z Shakespearem nic wspólnego. Sam początek i koniec, który tak Ci przypadł do gustu potwierdza tą tezę- cała historie bowiem jest przedstawiona jako widowisko teatralne, a to co widzi widz, niejako wizualizacją wyobrażeń publiczności w tymże teatrze. To daje w zasadzie wolną rękę w manipulowaniu historią- w końcu nawet same dzieła Shakepeara bazując na historycznych wydarzeniach, pokazywały je z goła inaczej, dramatyczniej i mniej realnie :)
Co do "wisienki", a więc odkrycia królewskiego pochodzenia oraz tego kim jest dla niego Królowa, pomysł bardzo mi się podoba, bo w swojej dramaturgii bardzo nawiązuje do dzieł antycznych na których i S. się opierał. Całość nabiera dzięki temu osobnego dzieła, które mogłoby wyjść z pod pióra Williama, , zgodzisz się chyba ze mną :) Oczywiście wówczas imiona było by inne, czasy również, ale właśnie tak pisał- nawiązując do pewnych wydarzeń.
Reasumując, sam film nie podniósł ciężaru idei. Zabrakło kilku rzeczy. Myślę jednak że sama historia przedstawiona w filmie zasługuje na brawa. Koncepcja przednia, nawiązująca do osoby głównego bohatera nie tylko opowiedzianą historią ale i samą formą i sposobem narracji.
Telenowele Latynoskie zostawmy w spokoju Vivi ;)

ficiu6

To nie do końca tak:)

Zabarwienie historyczne jest niezbędne i o to mi chodziło przy okazji "pozorów w tle"; zresztą (niemal) cała magia filmu opiera się właśnie na kandydacie na Szekspira będącym autentyczną postacią historyczną. I to by wystarczyło-prawdziwe postacie w prawdziwej historii+teksty perełek literackich+hipoteza podważana przez licznych lieraturoznawców od której wychodzimy w kierunku, mówiąc banalnie "tego czegoś".

To właśnie zdaje sie być (albo być miało, śmiem twierdzić, że być bezwzględnie powinno) kwintesencją widowiska teatralnego jakie tworzy reżyser, a manipulacją historyczną w dalszym ciągu pozostaje wysunięcie kandydatury de Vere'a czy kogokolwiek innego poza samym W. Szekspierem ze Stradfordu:) I jest to manipulacja, która w tym filmie wystarczyłaby w zupełności, jest ona zresztą niezbędna i wszystko na niej się zasadza, co zresztą pokazuje sam Emmerich tworząc film-spektakl.

Jednak pomiędzy nieprzekręcaniem faktów, w których osadzimy fabułę, a nakręceniem filmu o anonimowym wybitnym pisarzu tworzącym w bliżej nieokreślonym miejscu i czasie jest jeszcze cały kosmos:) Piętrzenie niestworzonych intryg i romansów miało zapewne w zamyśle Emmericha pokazać, że życie naszego kandydata na Szekspira było jak z dramatów wielkiego poety rodem( w filmie: jego samego) . Jednak to ono głównie sprawia, że zatrzymujemy się na poziomie wymyślonych historyjek, odchodzących od pierwotnej i naprawdę mocnej idei filmu docierając na koniec do stwierdzenia, że życie de Vere'a-Szekspira było takie jak jego sztuki. I tu już mamy sufit-nie wychodzimy poza te ramy; zupełnie inaczej niż w Amadeuszu Formana.

Bazując na historii (historyczna postać de Vere'a) reżyser każe mu zarówno wręczyć rękopisy tragedii i komedii Johnsonowi jak i romansować z królową i mieć z nią syna. O ile pierwsze prowadzi do tego, że zirytowany Johnson odkrywa geniusz sztuk (+mamy pole do popisu by sztukami tymi czarować widza) to drugie odcina nas od głównej idei filmu i prowadzi co najwyżej do wniosku, że de Vere miał życie rodem ze swych dramatów i w zasadzie tyle.

i to chyba "kładzie" koncepcję na miarę Amadeusza. I właśnie z tego powodu-"spalenia" koncepcji filmu na wątki poboczne jestem na Emmericha trochę zła.

ocenił(a) film na 9
vivi86

Ok, ale zgadzamy się w najważniejszym- Idea znakomita, wykonanie nie do końca :) Może lepiej gdyby powstała książka..?
Pozdrawiam i dziękuję za konstruktywną dyskusję!

ficiu6

Idea na miarę "Amadeusza" który natychmiast nasunął mi się na myśl jak usłyszałam o filmie i jego założeniach:)

I właśnie dlatego tak boli zejście ze sceny, na której rozgrywa się spektakl Emmericha i pójście w stronę romansików i nieślubnych dzieci-co gorsza w tym kierunku poszła również część widzów; sama miałam okazję słyszeć absolwentów historii (!!!) rozwodzących sie nad tym z kim królowa spała i wychwytujących tabloidowe sensacyjki zamiast skupić się na tym, co wychodzi (mogło wyjść) poza film, a co reżyser nie do końca uchwycił.

Również dziękuję za dyskusję:)