Sean Baker znów zabiera nas w świat prostytutek i gwiazd porno. Po "Red Rocket" i "Mandarynce" przyszedł czas na "Anorę".
Film opowiada historię Ani- striptizerki, która poznaję rosyjskiego bogacza- Ivana/Wanię (Vanię). Skojarzenia z Vivian i Edwardem z "Pretty Woman" nasuwają się same.
Fabuła tylko z pozoru przypomina film Garrego Marshalla sprzed ponad trzech dekad , gdyż poza ogólnym podobieństwem film Bakera nie jest bajką o współczesnym kopciuszku, a do tego w Anorze nie ma ani grama prawdziwej miłości (we wspomnianym filmie z 1990r miłość dało się znaleźć)- przynajmniej takie jest moje zdanie.
Anora mimo oburzenia, kiedy ktoś nazwie ją prostytutką, swoimi decyzjami spełnia jej defenicję. Vania z kolei to typowe bananowe dziecko, nastolatek (i totalny kretyn), który żeni się z osobą z marginesu społecznego tylko po to żeby zdenerwować rodziców- dodajmy rosyjskich oligarchów.
Nie może się to skończyć dobrze dla głównej bohaterki, ale Ani zdaje się tego nie dostrzegać, kiedy rysują się przed nią widoki na dostatnie życie u boku miliardera.
Tu nasuwa się też stare pytanie- :Kto jest większym głupcem: głupiec czy ten który za nim podąża?"
Film ma dwie główne duże części i jedną krótką na sam koniec.
W pierwszej mamy niby love story, a w drugiej brutalne zderzenie z rzeczywistością, podane w bardzo ciekawej formie komedii.
I ta mieszanka działa. Film jest naprawdę zabawny i mimo dość poważnej tematyki jaką porusza, jest się z czego pośmiać.
Aktorsko jest naprawdę dobrze. Każdy aktor odgrywa swoją rolę świetnie, choć bryluje oczywiście Mikey Madison, która zgłasza mocną kandydaturę do Oscara.
Rewelacyjnie wypada też Igor grany przez znanego chyba tylko Rosjanom i fanom tamtejszego kina Yurija Borisova.
Na minus w mojej ocenie idzie montarz pierwszej części filmu. Sceny na początku są jakieś pourywane, trwają bardzo krótko, no źle to się po prostu ogląda.
Przechodząc jednak do 3 części filmu to Sean Baker, który w swoich dziełach próbuje destygmatyzować sex-working, daje nam zakończenie pokazujące ludzką stronę tytułowej bohaterki. Reżyser próbuje przekonać nas, że ta pogubiona, zraniona dziewczyna, w głebi duszy jest taka sama jak my, a zawód jaki wykonuje to po prostu specyficzny rodzaj zwykłej pracy zarobkowej.
Jednak o ile co do tego, że Anora posiada ludzkie uczucia, nie miałem wątpliowości, to film w moim odczuciu nie pokazuje Ani jako kobiety, która swoim zachowaniem budziłaby tylko współczucie. Ono się pojawia, ale nie mogę ukrywać, że Ani sama jest winna swojemu położeniu, a jej motywacja nie stawia jej w lepszym świetle.
Ani to materialistka. Dba tylko o własny status materialny. W odróżnieniu od Vivian z "Pretty Woman" nie przechodzi żadnej przemiany. Film nie pokazuje nam, że ona naprawdę kocha tego głupiego ruskiego dzieciaka. Nie widzimy jej prawdziwych uczuć, a scena zaręczyn jasno pokazuje jej motywacje.
Nie zmienia tego zakończenie (skądinąd nieco niespodziewane), pokazujące ludzkie uczucia Anory, skrywane głęboko w sercu profesjonalnej striptizerki.
Film jest na pewno ciekawy, dobrze zagrany, porusza istotny problem, ale jego aspekt moralizatorski po prostu do mnie nie trafia.
7.5/10