Jak już wspominałem parokrotnie, wprost uwielbiam sytuacje gdy nieznany szerszej publiczności film wypływa na światło dzienne, po seansie zaś okazuje się, iż pociągowa chabeta na którą nie stawiał nikt to tak naprawdę istny czarny koń. Niestety, film „Arbitraż” się do takich dzieł nie zalicza... Chwileczkę, jakby się nie zaliczał, to po kiego grzyba trudziłbym się z tak wyszukanym porównaniem z początku recenzji, ghe, ghe?!? Oczywiście najnowszy film z nieco przyblakłą gwiazdą Hollywood, Richardem Gerem mianowicie, to naprawdę zaskakująco dobrze skonstruowany thriller Jeśli jednak ktoś uważa inaczej, to zaraz zawoła się Zbycha dla którego 2+2=5... i nie będzie dyskusji. To tak a propos tematu koni, wyścigów i nieściągalnych długów, ghe ghe.
Robert Miller (Richard Gere) to zdawałoby się typowy człowiek sukcesu. Wierna żona, jeszcze wierniejsza kochanka, odpowiednia ilość „sałaty” na koncie... Idealny świat businessmana sypie się jednak w momencie, gdy ulega on wypadkowi samochodowemu, w którym ginie Reina (Monica Raymund) z którą łączyły Millera bliższe „stosunki”. Oszołomiony Robert zręcznie zaciera ślady po czym ucieka z miejsca kraksy. By ratować zarówno swoje życie rodzinne jak i kontrakt oczekujący na podpis i potwierdzenie, Miller zaczyna niebezpieczną grę w kotka i myszkę z miejscową policją. W trakcie śledztwa wychodzą jednak na jaw inne grzeszki których dopuścił się milioner. Lawirowanie między kłamstwem i prawdą staję się coraz trudniejszą sztuką...
Od dawien dawna nie było nam dane ujrzeć Richarda Gere'a w tak dobrej roli i w tak znakomitym filmie. „Arbitraż” to zajmująca historia przypominająca lekko „Upadek” (wszystko sypie się jednego dnia niczym domek z kart) wstrząśnięty, nie zmieszany, z rasowym thrillerem. Główny bohater miota się pomiędzy kolejnymi oskarżeniami i podejrzeniami, próbuje ratować resztki swojego majątku, poświęca rodzinę i nadużywa przyjacielskich przysług celem poluzowania pętli zaciskającej się powoli na jego szyi. Szczególnie ciekawie wypada swoista gra pomiędzy Millerem a nieustępliwym detektywem Michaelem Bryerem (Tim Roth), w której Robert łże w żywe oczy podczas rozmowy, Bryer również nie przebiera w środkach mając na celu złapanie w sieć grubej ryby.
Siła i moc „Arbitrażu” tkwi w dobrze rozpisanym scenariuszu obfitującym w niespodzianki i zwroty akcji. W śledztwie co rusz pojawiają się nowe tropy, zaś zarówno Miller jak i funkcjonariusze prawa uciekają się do nieczystych zagrań (zastraszanie świadków, wymuszanie zeznań...) by dopiąć swego. Nieprzewidywalność zdarzeń, brudy z przeszłości bohaterów wyciągane na światło dzienne i desperackie szukanie drogi ucieczki sprawiają, iż film ogląda się z rosnącym zaciekawieniem aż do samego finału, który... zaskakuje, głównie swym minimalizmem.
Nigdy nie byłem szczególnym fanem Gere'a (a zwłaszcza jego ról jako ekranowych twardzielów jak w „Szakalu”), jednak w „Arbitrażu” idealnie ukazuje on szereg emocji targających bohaterem. Wystarczy wziąć pod lupę jego konwersację z córką w parku, podczas której Miller wyjawia powody podjęcia pewnych decyzji...Małe mistrzostwo, zaś tego typu scen jest w w/w obrazie znacznie więcej. To właśnie dzięki kreacji Richarda Gere'a widz z zaciekawieniem i pewną dozą empatii obserwuje losy głównego bohatera, który wszak niejedno ma na sumieniu...
Nie można było chyba sobie wymarzyć lepszego reżyserskiego debiutu niż poprzez stworzenie „Arbitrażu”. Niejaki Nicholas Jarecki nakręcił wcześniej zaledwie jeden film dokumentalny, głownie zaś figurując na listach płac jako producent albo współtwórca. Recenzowany wyżej film zaś to jego pierwsze fabularne dzieło i momentalny strzał w dziesiątkę Hollywoodzkiej tarczy.
Wielka szkoda, iż tak ciekawy film jak „Arbitraż” przeszedł w naszym kraju bez większego echa. Trzymający w napięciu dynamiczny thriller oferuje bowiem mocje godne wzorowych przedstawicieli gatunku. Walka jednostki z siedzącymi na karku stróżami prawa, zacieranie śladów prowadzące do nieprzewidzianych komplikacji, piętrzące się problemy... Seans nie powinien znudzić nawet najoporniejszego widza, zaś godna pochwały kreacja Gere'a nadaje jeszcze wyraźniejszego charakteru wydarzeniom. Dobra, choć lekko niedoceniona perełka w morzu przeciętności.
Ogółem: 8/10
W telegraficznym skrócie: Gere w roli businessmana, którego idealny świat sypie się w jednej chwili; gra w kotka i myszkę z policją kończy się... ciekawie; mocna obsada aktorska z dobrymi rolami w zaskakująco dobrym thrillerze; rzecz również dla antyfanów Gere’a.
Piekny pean na czesc przyzwoitego, moim zdaniem, filmu. Obrazowi Jareckiego blizej jednak do dramatu niz thrillera, gdyz suspens jest zaledwie wyczuwalny.
Film akurat idealnie trafił w moje gusta, gdyż uwielbiam tego typu kino (protagonista bzskutecznie uciekający przed stopniowo zaciskająca się pętlą podejrzeń na jego szyi).
Film balansuje na granicy dramatu i thrillera, aczkolwiek zrozumiem, jeśli ktoś go zakwalifikuje do pierwszego gatunku.
Szczerze pisząc, to na temat filmu nie wiedziałem dosłownie nic. Zobaczyłem Gere'a na okładkce, przeczytałem tytuł i stwierdziłem, iż "Arbitraż" będzie zapewne... romansidłem XD. Cóż, zdziwiłem się, a film mnie zmiażdżył.
Nie wszystkim może podejść minimalistyczne zakończenie - ot, kwestia gustu.
Dzięki za odpowiedź i pozdrawiam ;).
No własnie zakończenie - mówisz , że główny bohater bezskutecznie ucieka przed pętlą .... z zakończenia wręcz może wynikać , że udało mu się - moim zdaniem zakończenie to najgorsza część filmu - nie dlatego , że zły człowiek wygrywa - mimo tego , że widz może mu kibicować , może nawet żywic do bohatera sympatię - ale dlatego , że nie do końca wiadomo jak to się wszystko skończyło - nie dokończona historia tego typu to chyba nie najlepszy pomysł. Świetna gra aktorów , szczególnie Tima Rotha to największy atut filmu , film ogląda się miło , ale brakuje mu czegoś do tego , żeby można było o nim powiedzieć bardzo dobry ..
UWAGA SPOILEREK!!
No i o to właśnie chodziło. Moim zdaniem nie ważne jak się skończył ten film. Tak czy siak Miller miał prze..bane :) Taki człowiek jak on został postawiony przed takim wyborem i to przez własną żonę!! Wyobrazić sobie tylko jego relacje z rodziną w przyszłości :D No i do tego fakt, że tak czy siak został z niczym :)
Takie niedopowiedzenie, które daje dwa bardzo wyraziste i realne wyjścia z sytuacji to bardzo dobra rzecz w filmie moim skromnym zdaniem (stosowane z resztą już nie raz)
Pozdrawiam
oj, oj, taki długi wywód a film niezbyt dokladnie oglądany - w wypadku ginie kochanka Millera Julie, a Reina to dziewczyna Jimmiego i jest na ekranie przez jedną chwilę przy końcu filmu