Wybrałem się na ten film dwa dni temu i jestem bardzo zadowolony z wyboru! Ktoś
mógłby powiedzieć, że oglądanie czarno-białego niemego filmu w XXI wieku to
masochizm i wyrzucanie pieniędzy w błoto, ale "Artysta" czaruje widzów już od pierwszych
scen. Jeden warunek - jest to film, który MUSI być oglądany w kinie, a nie na ekranie
komputera, bo wtedy odbiór może być zakłócony.
Mogę się zgodzić, że historia trochę naiwna, ale czy to nie jest odwołanie do naiwnego
kina Hollywood lat 30? Znakomita rola Dujardina jak i aktorów drugoplanowych i pani
Bejo, nawet piesek stanął na wysokości zadania :D Cudna muzyka stanowiąca
jednocześnie tło i jedną z głównych postaci, uśmiech od ucha do ucha przez cały seans,
ale nie brakuje i momentów pełnych napięcia.
Dbałość o szczegóły, scenografię, kostiumy, gesty, mimikę - tego też nie można pominąć
mówiąc o zaletach tego obrazu.
Rozumiem, że wiele osób walczących z natury z pseudoartystami, stylem vintage,
lansiarstwem itp. może z miejsca skreślić ten obraz jako "pseudointeligentny,
pseudoartystyczny, vintage obraz dla lansujących się małolatów" - uważam jednak, że
takie podejście to duża krzywda dla tego obrazu. Bo film czaruje i warto dać się ponieść,
wczuć, wcisnąć w kinowy fotelik i cieszyć obrazem, który angażuje widza.
Polecam zobaczyć i trzymam kciuki za Oscary!
Wydaje mi się, że wszystko zależy od podejścia z jakim się idzie do kina - popieram to co napisałeś - i mam podobne wrażenie. Zapewne gdybym zobaczył w kinie zwiastun tego filmu przed innym seansem od razu bym sobie zakodował - oho, to jeden z filmów na jakie na pewno pieniędzy nie wydam. A tak, idąc na seans nie wiedziałem praktycznie nic - poza skąpym opisem fabuły na Filmwebie.
Efekty dźwiękowe - są oszołamiające - w życiu nie zrobiło na mnie takiego wrażenia zwykłe postawienie szklanki na stole jak w tym filmie. To po prostu absolutnie niezwykłe - i tu będę się zapewne powtarzał z innymi wypowiedziami i recenzjami - że w wieku XXI, kiedy praktycznie wszystko już kiedyś było, a triumfy święci 3D trafiające pod strzechy (w dosłownym tego słowa znaczeniu) można opowiedzieć barwną - choć nakręconą w odcieniach szarości - historię, naiwną ale tak wdzięczną, że trudno przejść koło niej obojętnie. Z jednej strony przewidywalną - taką, którą kiedyś już gdzieś widzieliśmy i słyszeliśmy - a z drugiej zaskakującą i rozemocjonowaną - tak jak napisał przedmówca - od uśmiechu przez śmiech aż po zatrzymanie akcji serca w niemym momencie ukazania się na ekranie napisu "BANG!".
Jeśli chodzi o kreacje aktorskie - absolutne mistrzostwo w operowaniu mimiką i ciałem ukazał Jean Dujardin, jestem nim zafascynowany. Sposób w jaki oddał amerykańskich "bogów" filmu XX wieku, w których kochały się całe pokolenia naszych matek i babć pozwala nam chociaż trochę wyobrazić sobie fenomen kultu ludzi filmu tamtych czasów.
Można by zapewne pisać więcej - w każdym razie ja polecam gorąco. Nieprzekonanych i tak nie przekonam, ale ten kto zdecyduje się na seans będzie co najmniej zaskoczony że arcydzieło można zrobić - używając alegorii do malarstwa - nie tylko paletą drogich farb ale i samym ołówkiem i białą kartką. 10/10
Przede wszystkim film traktuje o magii kina (zwłaszcza początkowe sceny, ale i później jest to istotne) i oglądanie go w sali kinowej pomaga wczuć się w klimat. Za tym idzie muzyka w znakomitej jakości, która w filmie gra ogromną rolę.. Można się poczuć jak małe dziecko, wtulasz się w fotel pośród wielu innych ludzi i oglądacie czarno-biały niemy film zupełnie odrywając się od rzeczywistości, niejako przenosząc się do tych realiów filmowych czyli lat 30 XX w.
Wydaje mi się, że oglądanie Artysty w domu pod kołdrą na ekranie laptopa 15,6' i w słuchawkach na uszach to kompletnie nie to samo, to odbieranie pewnej otoczki, która też robi swoje przy odbiorze tego filmu - jedni jej nie lubią i nie chcą jej dostrzegać w ocenach i oglądaniu, inni wręcz przeciwnie. Ja lubię i każdemu polecam zobaczenie akurat tego obrazu na ekranach kin, każdy inny można zdzierżyć nawet na smartphonie, ale odbiór nie ten sam.
W jednej z kluczowych scen - scenie snu widzisz przedmiot, który normalnie ma wymiary 5x10 cm. I na ekranie komputera, ba, nawet kina domowego, będzie miał on podobne rozmiary. Tu chodzi o tę niesamowitość połączenia pojawienia się dźwięku w niemym filmie i przedmiotu powiększonego do rozmiarów 1x2 metry. Myślę, że to jest clue.
widzisz, to tak jak z wykwintym posiłkiem. można wszamać kraba, kawior, drogie wino, etc. u siebie w kuchni przy stole, ale to nie będzie to samo co uroczysta kolacja w prestiżowej restauracji.
Ja uwielbiam całą otoczkę związaną z pójściem na film do kina: zapadającą na sali ciemność, zwiastuny filmów ( o ile nie są głupie), a nawet niektóre reklamy w wersji XXL, chociaż może to trochę głupio brzmi. Poza tym w kinie można bardziej się skupić niż w domu, gdzie rozprasza cię mnóstwo rzeczy ( chyba, że w kinie masz wyjątkowo niemiłe sąsiedztwo).
To nawet nie ma co porównywać. W kinie jest idealna atmosfera do oglądania filmów. Jeszcze jak się jest samemu, bądź jest tylko parę osób na sali to już w ogóle nic tylko oglądać. Wielki ekran sprawia że człowiek czuje się niemalże jakby był tam po drugiej stronie... aż się zastanawiam czy nie iść do kina na "Artystę".