PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=659803}
5,6 85 tys. ocen
5,6 10 1 84875
3,3 35 krytyków
Assassin's Creed
powrót do forum filmu Assassin's Creed

Zacznijmy od tego, że film nie nadaje się do oglądania nie tylko dla laików - tych twórcy zwyczajnie olali - ale i dla fanów, którym dostało się po głowie obuchem. Jednak, żeby przejść od razu do minusów tej produkcji, pomyślmy co w głowie musieli mieć ludzie odpowiedzialni za serię? Żeby zarobić i dać fanom wreszcie to na co tyle czekali? No jak najbardziej, w końcu po to robi się filmy - dla kasy. Więc co zrobili? Zatrudnili ludzi, którzy nie tylko nie mają warsztatu, ale kompletnie nie ogarniają ducha tej historii i całego uniwersum. Ludzie, tacy jak Lesslie, Cooper czy Collage podpisywali się pod totalnym gównem (Makbet, Exodus), aby następnie swoimi nazwiskami promować film, który zapowiadany był - jeszcze długo przed pierwszymi zwiastunami - jako pierwsza udana adaptacja gier. Czy to było aż tak trudne zatrudnić na przykład Coreya Maya, aby nadał kształt całej historii (lub np. trylogii - bo chodzą już pogłoski, że twórcy pokuszą się o dwie kontynuacje), a następnie jakiś zdolny, mniej znany scenarzysta, zrobiłby z tego scenariusz? Nie, oni pojechali po jak najmniejszej linii oporu i zatrudnili beztalencia. Brawo Ubisoft!

1. Bohaterowie nie istnieją i nie żyją przed ekranem, a słaniają się od kąta w kąt, wygłaszając przy tym jakieś niezrozumiałe i niepotrzebne tyrady. Callum Lynch nie ma za grosz charyzmy i nie jest to wina Fassbendera, bo ten jest świetnym aktorem, ale i tak nie sprzyja mu granie w blockbusterach tak często - facet powinien zwolnić tempo, bo wyląduje w tej samej szufladzie co Depp. Sofia Rikkin, to po prostu Cotillard, grająca setny raz to samo, a Irons? Nie wiem jak mógł wciąć w tym udział. Szkoda go, bo jego bohater jedyne co robi, to raz czy dwa mówi coś "arcyważnego", żeby co chwilę gapić się na pajacującego Fassbendera zza szyby. Czy to naprawdę Alan Rikkin? W ogóle skąd pomysł, że CEO Abstergo Industries zostaje prezesem Fundacji Abstergo? Fajnie, że twórcy robią coś nowego (bo z tego co wiem, taka Fundacja w grach, ani komiksach się nie pojawiała), ale dlaczego zdegradowano go z pozycji najpotężniejszego człowieka w firmie do roli osoby, która musi odpowiadać przed jakąś "Starszyzną"? Nie jestem do końca pewny, bo ostatnią częścią w którą grałem było Revelations, ale wydaje mi się, że Rikkin miał nawet tytuł Wielkiego Mistrza, więc po co ta zmiana? Z Rikkina, mając jeszcze Ironsa, można było zrobić świetnego antagonistę w wątku współczesnym, ale nie - najprościej jest go uśmiercić, nie mając za grosz pomysłu na zakończenie.

2. Wątek współczesny miał spory potencjał, gdyby film trwał dłużej - co to za pomysł, że film który ma zmieścić dwa potężnie rozbudowane (zakładając) wątki, powinien trwać nie więcej niż 2 godziny? Rodzinny dramat Calluma Lyncha jest nawet ciekawy, ale nawet tego twórcy nie potrafili wykorzystać. Po pierwsze: dlaczego dopowiedziano niepotrzebnie, że matka Lyncha też należała do zakonu? Czy nie lepiej i ciekawiej byłoby zrobić z matki Lyncha Templariuszkę lub zdrajczynię, a może nawet pozostawić to w gestii widzów, aby sami sobie coś dopowiedzieli? "Zabiłem twoją matkę, żeby nie zabrało ją Abstergo" w odniesieniu do całej, zbyt poważnej i nadętej fabuły (tak, to jest olbrzymia wada tego filmu, że za bardzo spina dupsko przy tak absurdalnej historii) brzmi tak płasko, że naprawdę szkoda gadać. Sprawa druga: jeśli Lynch Sr wcześniej został pojmany przez Abstergo, to czy nie mogli z niego wyciągnąć wspomnień Aguilara? Czy to przez fakt, że oszalał, bo nie chciał się...cholera, nawet nie wiem jak to opisać...poddać regresji? Sprawa trzecia, ku#wa najważniejsza: jaki debil wpadł na pomysł, żeby z Templariuszy zrobić jawną organizację działającą jak gdyby nigdy nic w normalnym życiu? Czy to właśnie nie o to chodziło, że w XX wieku powstało Abstergo Industries, jako ten kolejny już spadkobierca Zakonu, który kontroluje świat zza kurtyny i eliminuje każdego kto się sprzeciwi ich działaniom (w końcu według uniwersum JFK zginął, bo posiadał Fragment Edenu, który chcieli zagarnąć Templariusze)? Twórcy chyba za bardzo odnieśli się do działalności masonerii (ba, mamy nawet Gmach Templariuszy w Londynie, wzorujący się na kształt ichniejszej loży), o której też powstają różne teorie spiskowe. Oni też przecież działają jawnie, w tym sensie, że oficjalnie wiemy czym się zajmują i do czego dążą, a jak jest naprawdę, to już sprawa dla "teoretyków spiskowych". Sprawa czwarta: dlaczego twórcy dają nam do zrozumienia, że celem Templariuszy jest znalezienie jedynego Fragmentu Edenu, zwanego Jabłkiem, skoro wiadomo, że Fragmentów Edenu jest wiele i nie są to tylko Jabłka? Jest ich 7, wliczając w to Jabło Aguilara, ale poza tym np. Miecz, Pastorał czy nawet słynny manuskrypt Voynicha, spisany przez Pierwszą Cywilizację.

3. Wątku historycznego nawet nie warto komentować, bo to jest parodia i potwarz dla fanów serii. Kilka sekwencji na krzyż, które nie tworzą ciekawej historii. Poznajemy Aguilara, fajnie, ale poza tym, że wiemy jak się nazywa, coś jeszcze wiemy? Co prawda o przeszłości Altaira w pierwszej części też nie wiemy wiele, ale jest to JAKAŚ postać - ciekawa, która zmienia się na przestrzeni historii z krnąbrnego i aroganckiego młodego Asasyna w odpowiedzialnego i doświadczonego zabójcę. Cały sens wątku historycznego to nie tylko wciągająca historia z perspektywy członka starożytnego i tajnego zakonu, ale także umiejętne wplecenie do tej historii postaci z epoki. I owszem, mamy tutaj Kolumba, Torquemadę, ale co oni znaczą? Jest tyle możliwości, które twórcy na wyciągnięcie ręki dostali od uniwersum, ale i od historii (bo jakże ona bogata), że to aż wstyd jak można było to spartolić. Gdyby w Ubisofcie pracował jaki pomysłowy i kreatywny Polak, powinien twórcom podsunąć "Ciemności kryją ziemię" Andrzejewskiego, w której Torquemadą pod koniec swojego życia targają różne wątpliwości dotyczące obranej przed laty drogi inkwizytora. I tutaj na pierwszy plan wysunąłby się inspirowany Diego de Manente jakiś młody Asasyn, który zdradził bractwo i przystał do Templariuszy. Po śmierci Torquemady, którego sam zabija (bo nie może pogodzić się z wątpliwościami swojego mentora), kradnie Jabłko (które Torquemada zdobył w jakiś sposób) i staje się głównym antagonistą w filmie. Ale to już historia na epickie dzieło, na pewno nie trwające 116 minut! Poza tym, gdyby twórcy mieli też trochę oleju w głowie i gdyby chcieli połechtać trochę poczucie godności fanów AC, przemyciliby do historii postać np. Rodrigo Borgii (HISZPANA!), który właśnie w 1492 roku zostaje papieżem i to on jest tym głównym złym (w końcu został Wielkim Mistrzem na długo przed 1492 rokiem), który manipuluje wielkim inkwizytorem. Mógłby to być występ jedynie epizodyczny z Manuelem Tadrosem, podkładającym głos pod growego Borgię. Pomysłów było tyle, że zwykły 13-letni fan AC zrobiłby to lepiej. Chciałem też napisać, że plusem jest fakt, iż twórcy pokusili się o pełen profesjonalizm w tym sensie, że Hiszpanie mówią po hiszpańsku, ale przecież już w pierwszej części wyjaśniono nam dlaczego Arabowie i Francuzi w Animusie mówią po angielsku. Dla laików może jest to plus, ale na pewno nie dla ludzi znającymi to uniwersum.

4. Film leży także w kategoriach technicznych, bo o ile można mieć pewne zastrzeżenia do zdjęć, które są niekiedy przefiltrowane aż za bardzo, to jakoś da się to znieść, ale trudno znieść ten rwany montaż, masakrujący całkowicie sceny akcji, niczym te z Quantum of Solace czy trylogii Uprowadzonej. Prezentują się bardzo niewyraźnie. Warto też wspomnieć o całkowicie durnym pomyśle miksowania scen akcji z wątku historycznego z tymi, kiedy Cal bije się z powietrzem podłączony do Animusa. Swoją drogą byłbym zapomniał o samym pomyśle Animusa jako wielkiego ramienia, co nie wydaje mi się aż tak złe, jak niektórzy pisali - przynajmniej wytłumaczalne staje się to, jak szybko Cal nabywa te wszystkie umiejętności. Słabo wypada także CGI, chociaż miało być go bardzo mało - wolałbym więcej CGI, ale na najwyższym poziomie, niż mniej, ale tak paskudne. I wreszcie muzyka - strasznie boli, kiedy porównuje to co stworzył Jed Kurzel z maestrią Kyda, którego muzyka była fundamentem całego growego klimatu. To jest coś, bez czego trudno byłoby sobie wyobrazić pierwsze części AC - "Ezio's Family", "Trouble in Jerusalem", czy nawet tak klimatyczne utwory jak "Acre Underworld" i "Approaching Target". A w filmie? Takie to niespójne i nie zapowiadające w pamięć, że w żaden sposób nie może się równać nawet ze ścieżką dźwiękową Revelations, w której mimo wszystko czuć było już trochę inny wpływ (może to Balfe), ale i tak - jak na gry - stała na wysokim poziomie i miała kilka dobrych kawałków.

Czy są jakieś pozytywy tej produkcji? Na pewno takie, że twórcy teraz dwa razy pomyślą, jeśli będą chcieli tworzyć adaptację gry. Ale może być zupełnie inaczej - porażka artystyczna tego filmu może zamknąć drogę innym twórcom, mającym więcej pomysłów na adaptacje gier od nudziarzy pokroju Kurzela i spółki. A tak na poważnie, to fajnie prezentuje się strój Aguilara i w ogóle wszystkie kostiumy. Tylko dlaczego nie wszyscy wykazali się takim profesjonalizmem, jak Sammy Sheldon?

ocenił(a) film na 5
Banana_Power

Szkoda bo tez czekałem na ten film,no nic zobaczę ale już w wydaniu dvd.

Banana_Power

wiedzialem, ze to będzie gniot od momentu poznania reżysera. #feelsbadman