O ile pierwsza część, "Asteriks i Obeliks kontra Cezar" była adaptacją dla samej adaptacji, o tyle tym razem twórcy poszli dalej. Oryginalny komiks był świetny i dla dzieci i dla dorosłych, ponieważ autorzy nie tyle opowiadali bajeczkę, ale bawili się również ikonami ówczesnej kultury. Po blisko 40 latach, filmowcy chcieli stworzyć coś podobnego.
Fabuła jest wierną ekranizacją jednego z pierwszych komiksów: nasi Galowie wyruszają do Egiptu, by pomóc tamtejszemu architektowi zbudować w 3 miesiące pałac, będący przedmiotem zakładu między Cezarem a Kleopatrą. Jednak, podobnie jak w "Shreku" (oba filmu miały tego samego polskiego tekściarza, dla mnie objawienie polskiego przemysłu filmowego - Bartosza Wierzbiętę), najlepsze są tu rozmaite odniesienia do naszych czasów. Bohaterowie przebijają się przez straszny tłum, a Asteriks mówi: "Podobno Słowianie mają podobne targi na stadionach. Można tam kupić wszystko. Naprawdę wszystko." Nie wiem, jak to zostało przyjęte w odległych od stolicy regionach, ale w Warszawie, z jej legendarnym Stadionem Dziesięciolecia, to wystarczy, by wprawić publikę w ekstazę. Frontalny atak przepuszczono też na wiecznie tracącą zasięg sieć komórkową Idea. Podobno sprawą wkrótce zajmie się sąd. Ale niezależnie od wyroku, ludzie będą wiedzieć swoje. Przecież Asteriks nie opublikuje sprostowania.
Bardzo ciekawie wygląda również zabawa muzyką. Bardzo polubiłem scenę, gdy robotnicy po spożyciu słynnego napoju magicznego Panoramiksa przerzucają się kamiennymi blokami jak piłeczkami tenisowym, montaż przechodzi na stylistykę wideoklipu z rozbudowaną sekcją baletową, a w tle słychać hit "I feel good".
To zdecydowanie najciekawszy film dla najmłodszych (i nie tylko) widzów od czasu oscarowego "Shreka". I to już drugi w ciągu ostatniego roku, po "Amelii", świetny film z Francji. A podobno tamtejsze kino przechodzi kryzys. To może i u nas coś by się zaczęło psuć ?