Film jest adaptacją powieści Pierre Benoita z 1919 o tym samym tytule. Nie znam literackiego oryginału, więc nie mogę stwierdzić, czy pod względem treści odwzorowanie jest należyte. Jest to epicki film fantasy i co do tego raczej wątpliwości nie ma.
W latach premiery - hit. Superprodukcja kosztującą krocie, które przyniosła producentom jeszcze więcej zysku. Sukces najprawdopodobniej wynikał w głównej mierze z tego, że film pozwalał widzom uciec od powojennego marazmu i nędzy, serwując barwną odskocznię od przygnębiającej rzeczywistości. W oryginalne trwał ponad 3 godziny, wersja odrestaurowana, dostępna dziś, trwa około 2 godziny i 45 minut.
O samym filmie - można wydzielić w nim dwie główne płaszczyzny: pustynię oraz kobiety. Pierwsza stanowi dziś właściwie najlepszą część tego filmu, o czym przekonani byli już krytycy ponad 100 lat temu. To Sahara gra tutaj główną rolę - autentyczne zdjęcia z Algierii, które pochłonąć musiały gros budżetu, piękne ujęcia, wymyślne dekoracje pod komendą malarza Manuela Oraziego - nadal robią dzisiaj wrażenie. Przeczytałem, że w warstwie fabularnej, było to symboliczne przedstawienie dwóch typów kobiet w post-Francji po Pierwszej Wojnie Światowej: demonicznej femme fatal sprowadzającej mężczyzn na złą drogę pod postacią królowy Antinéy (w tej roli blada i nie przekonywująco wypada Stacia Napierkowska), będącej ucieleśnieniem wyemancypowanej, w negatywnym tego słowa znaczeniu, kobiety, oraz jej służki Tanit-Zerga, która stoi po drugiej stronie spektrum i swą postawą symbolizuje oddanie i wierność. Czy dziś taki symbolizm przekonuje? Na to pytanie odpowiedzieć można sobie tylko oglądając to dzieło Feydera.
A jest on poza zdjęciami niewiarygodnie przeciętny. Dużo męczących dłużyzn, fabularny chaos, bardzo niemrawe aktorstwo (jak wspomniałem, narzekano na to ponad 100 lat temu).