Ach w końcu napiszę własną opinię jako pewną całość. Miałem trochę czasu żeby zastanowić się nad tym filmem od końca grudnia i nasunęły mi się pewne wnioski.
Film jest zdecydowanie... za krótki. Żeby uspokoić przerażone osoby, którym nasunęło się pytanie "co on bredzi?!" spieszę wyjaśnić, że przed filmem czytałem książkę. Dla mnie wersja pisana jest klasą samą w sobie. Niestety wersja wizualizowana nie dała rady pomieścić ogromu narracji zamkniętego w niegrubej książce. David Mitchell nie owija w bawełnę i tam poszczególne akapity potrafią być całymi scenami, które inni autorzy by rozwlekli na kilka stron. Tak samo filmowe sceny czasem pędzą jedna za drugą, nie przedstawiając akcji co u nieobeznanego z dziełem literackim widza może powodować pewne zmieszanie i niesmak. W sumie nie dziwię się temu odczuciu. Jest to swego rodzaju zbiór ilustracji, pewien album przedstawiający wyrywki życia grupy bohaterów. I taki miał być, tylko że go mocno okrojono ze względu na dostępny czas i zapewne na problemy ze zgromadzeniem budżetu. Niemniej jednak cieszę się, że producenci znaleźli sponsorów i doprowadzili projekt do końca!
Z powyższych ograniczeń wynika niestety pewna wada filmu, a mianowicie zła dynamika scen. Mimo, że wiele z nich nawiązuje do siebie nawzajem, to jednak te elementy, które je łączą symboliką lub odniesieniami, nie scalają narracji w całość i powstaje pewien miszmasz. Szybka akcja często jest przepleciona scenami obyczajowymi. Każda historia jest świetna, ale ich mix jest ciężki do przyjęcia, jeśli uwzględnić pewne kanony przyjęte w kinie. Ale może te konwencje trzeba przełamać. :)
Odpowiem teraz na zarzuty wobec filmu. Że nudny? Cóż, nie jest to jakaś strasznie przewrotna historia szpiegowska przeplatana walkami kung fu, pościgami super aut i laserowymi bitwami w kosmosie. Filmy, które usiłują pokazać pewne aspekty życia społecznego raczej idą w stronę spokojniejszej narracji. Że płytki, banalny i mało odkrywczy? Zazwyczaj tak piszą znawcy, którzy chwalą się ile to oni widzieli i czytali oraz, że znają życie na wskroś i w tym filmie nic ich nie zaskoczyło. Jakby to ująć. A czy każdy film musi zaskakiwać? Sądzę że Atlas Chmur nie miał takiego celu. To jest historia splatająca w luźny i zarazem subtelny sposób 6 różnych opowiadań, które nawiązują (uwaga ważne słowo... celowo) do wielu znanych dzieł. One mają właśnie nasuwać to odczucie, że się już to wszystko gdzieś widziało. Ta powtarzalność ma swój cel. Rozumiem, że dla niektórych to może się wydawać płytkie i ograne. Ale pokażcie mi proszę dzieło, które jest absolutną świeżością i którego tematyka nie była poruszana od czasów starożytności ani razu. Film nie miał wydobyć na światło dzienne czegoś co jest ukryte pod skorupą Ziemi od zarania dziejów. Zresztą jak już pisałem jest on mocno pociętą wersją książki i zapewne to dla wielu osób potęguje jeszcze wrażenie infantylnego banalnego przekazu. Tego niestety się nie przeskoczy. Mogę jedynie odesłać do książki, której nie sposób zamknąć w 3 godzinach materiału. Ale też uważam, że nie można napisać, że film nie skłania do myślenia, do przeanalizowania zachowań swoich lub cudzych. Że nie ma w nim niczego ciekawego i odkrywczego. Dla mnie chociażby sama wizja przyszłości jest całkiem interesująca. Oczywiście że już gdzieś to było, ale nadal jest to rarytas zwłaszcza w połączeniu z przeszłością.
Dla czytelników, którzy mieli przyjemność zetknąć się z książką, mam złą wiadomość. Niektóre fragmenty mocno pozmieniano. Zwłaszcza te przyszłościowe. O ile zmiany są uzasadnione koniecznością wepchnięcia fabuły w jeden film, o tyle smuci fakt, że obcięto sporo charakterystycznych scen, kilka istotnych punktów fabularnych i pewną część przemyśleń. Poza tym zmienił się wydźwięk całej historii. Na szczęście zmiany mają swój klimat i trzymają przyzwoity poziom.
Film jako taki rzeczywiście może nie powalić. Nie jest niestety jakimś arcydziełem. Nie dziwię się, że dla części krytyków okazał się największą klapą roku. Ale jeśli przymknąć oko na zmiany, gdy ma się w głowie przesłanie pierwowzoru i ogląda się go jako wizualizację scen z książki to wychodzi obronną ręką. Całość jest całkiem zgrabna, obrazy potrafią zachwycić plastycznością i kolorystyką. Do tego dochodzi bardzo dobra gra aktorska, a zabieg z zastosowaniem danego aktora do kilku ról jest wielce interesujący. Parę razy autorzy filmu zaskoczyli mnie powiązaniami, które wprowadzili widząc analogie w fabule książki. Łączą się tu różne style narracji i gatunki filmowe. Dla mnie to rewelacja.
Proszę nie oglądajcie go gadając ze znajomymi, siorbiąc colę i zagryzając popcornem lub nachosami, bo tak, to tylko się nażrecie i pousypiacie. To nie Gwiezne Wojny, Tytanic czy Gladiator, ani też nie Skazani na Shawshank czy Dwunastu Gniewnych Ludzi. Ale jest ładnie, trochę obyczajowo, trochę futurystycznie i momentami śmiesznie. Do tego kilka starych mądrości w nowej formie. Film szczerze polecam jako chwilę oderwania, nie jako super rozrywkę.