Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć o co właściwie w tym filmie chodzi bo nie ogarniam jak poszczególne wątki mają się do siebie jako całość no i o co chodziło z tymi gwiazdkami które większość bohaterów nosiło jako zamię.
Znamię w kształcie komety jest, w zależności od tego, jak chcesz ten film czytać:
a. informacją o tym, że to ta sama osoba i jej kolejne życia - interpretacja reinkarnacyjna;
b. znakiem tych, którzy w różnych czasach walczą o wartości, które czynią nas ludźmi - wolność, godność, miłość.
Poczytaj też trochę tutaj:
http://www.filmweb.pl/film/Atlas+chmur-2012-580801/discussion/Pom%C3%B3%C5%BCcie +mi+po%C5%82%C4%85czy%C4%87+fakty.+%3A%29,2103018
Był gdzieś wątek na forum, gdzie ktoś dokładnie rozpisał kolejne przejścia, poszukaj :)
A mi się wydaje, że główną powinnością tego filmu jest nakłonienie do refleksji. Bo nie wiem jak obecnych w tym wątku filmwebowiczów, ale mnie "Atlas Chmur" zadziwił i wywołał istną burzę w głowie.
Interpretacji może być tu mnóstwo (taki już urok filmów Wachowskich). Ale jedno jest pewne - ten film to dzieło naprawdę piękne i bardzo wzruszające. Na żadnym filmie nie miałem tak, że ostatnie 40 minut ściskało mi gardło. Może to dlatego, że zaczynałem kumać o co w tym wszystkim chodzi? A może dlatego, że muzyka tutaj jest cudowna? Nie wiem.
Ogólnie mówiąc 9/10.
O, z pewnością, refleksja jest niezbędna :) Mam wrażenie, że ten film jest tak źle odbierany przez część widowni właśnie dlatego, że zmusza do myślenia, a nie ma tak atrakcyjnej, wystrzałowej formie, jak choćby Matrix (lubię pierwszego Matrixa, dwa następne już mniej).
Muzyka jest genialna! Np. Kawałek zatytułowany "Cavendish in Distress" ma przezabawne elementy klezmerskie, a a utwory "Kesserling" i "Papa Song" mają inną linię melodyczną, ale ten sam rytm... Ciarki chodzą po plecach.
"Atlas Chmur" jednak ma wystrzałową formę, jednak w nieco subtelniejszej obudowie. Poza tym pamiętam z czasów "Matrixa", że ludzie, zwłaszcza młodzi, jarali się raczej muzyką, niż filmem. Tutaj muzyka jest o wiele bardziej wymagająca.
Tak samo jest ze ścieżką dźwiękową do "Requiem dla snu" i "Czarnego Łabędzia". W tym pierwszym muzyka jest bardziej dosadna i powiedziana wprost; w drugim przypadku to już zupełnie inna bajka. Choćby taka miniaturka pt: "Loose Yourself" - piękne dźwięki, które wbiły mnie w fotel dwa lata temu i nadal w tym fotelu trzymają. Myślę, że podobnie będzie - w kontekście "Atlasu Chmur" z utworami "Sonmi-451 Meets Change" albo "Adieu". Na taką muzykę warto czekać nie tylko w filmie, ale w ogóle, bo dźwięki przemawiające do tych głęboko ukrtytych ludzkich cech, które są tłamszone i usuwane w cień, jak dobro, współczucie, poczucie wspólnoty, zasługują na to by były odkrywane i uwieczniane.
Owszem, ale w porównaniu z Matrixem wystrzałów jest zdecydowanie więcej :) I na to tez narzekają liczni młodzi forumowicze, którzy wychodzą z "Atlasu..." rozczarowani, bo oczekiwali strzelanki a la Matriz do sześcianu.
Z tego, co pamiętam, to jarałam się głównie filmem, nie muzyką w "Matrixie". Szczerze mówiąc, wręcz musiałam teraz sprawdzić, jak ta muzyka brzmiała, bo jej nie pamiętałam, mimo Rage Against The Machine czy Roba Zombie :) Myślę, że to kwestia indywidualna - chyba wolę muzykę symfoniczną w filmach. Lubisz Glassa? Mnie bardzo przypadła do gustu jego muzyka z "Iluzjonisty".
"Requiem dla snu" - zgoda - film ma rewelacyjną ścieżkę dźwiękową, to jedna z jego bardzo mocnych stron. "Czarnego łabędzia" nie widziałam i na razie nie mam w planach, głównie dlatego, że widzę ten typ filmów mniej więcej w ten sposób, Być może niesłusznie ;)
http://www.youtube.com/watch?v=x7Au9DKfvRw
Owszem, warto czekać :) Muzyka z "Atlasu" jest niezwykła. Nie ma tam utworu, który by nie poruszał, choćby "Luisa's Birthmark". Przy drugim oglądaniu "Atlasu" wsłucham się, kiedy ten motyw się pojawia, jak i wiele innych :)
Glassa nie znam, ale na pewno poznam (może nawet dzisiaj) i na pewno podzielę się z Tobą wrażeniami. Parodia "Czarnego Łabędzia" świetna, choć humor Carreya jakiś czas temu mi się przejadł, co nie znaczy, że się nie pośmiałem :D
Tak czy inaczej zachęcam do obejrzenia tego prawdziwego Łabędzia, nawet w dalekiej przyszłości.
A wracając do "Atlasu Chmur", jeśli młodzi forumowicze chcą fajerwerki to niech sobie kupią i postrzelają. Ten film nie jest dla młodych, tzn. nie jest dla niedojrzałych wewnętrznie. Albo jeszcze dosadniej - tak jak Media Markt - nie dla idiotów :D
Za Carreyem w ogóle nie przepadam jako aktorem - ale to było śmieszne :)
Glass komponuje sporo do filmów:
http://www.filmweb.pl/person/Philip+Glass-10933
Ale nie tylko. Polecam przejść się do Opery Narodowej, jak będą grali, warto:
http://www.youtube.com/watch?v=UoMeVNzcMms
Co do "Atlasu..." to myślę, ze nie chodzi o wiek ani doświadczenie, ani nawet inteligencję czy otrzaskanie filmowe, a o wrażliwość, poziom rowoju emocjonalnego. Czytam, co ludzie tu piszą i jest jasne, że część osób nie zrozumiała do końca fabuły, a i tak jest zachwycona. I to jest wielkość tego filmu. To my wybieramy, kim chcemy być i jaka rolę odegrać. Myślę, że to najbardziej oburza w tym filmie osoby, które chcą się po prostu ustawić i nie brać odpowiedzialności za nic, bądź przyłączyć się do grupy aktualnie silniejszych. Jedno i drugie jest prawdą, to my wybieramy i tworzymy ten świat. Jedno i drugie jest prawdą:
"Pogarda Ludzkie Serce ma,
Zazdrość ma Ludzką Twarz,
Przemoc - Człowieka Boski kształt,
Intryga - Ludzki Płaszcz.
A Ludzki Płaszcz - to strój z Żelaza kuty,
A Ludzki Kształt - to kuźnia Krwawa żarem,
A Ludzka Twarz - zapiekłe Palenisko,
A Ludzkie Serce - nienażarta Gardziel".
"Dobroć ma bowiem ludzkie serce
Litość- ludzkie wejrzenie
Miłość- człowieka postaś boską
Pokój- jego odzienie.
[...]
Człowieka zatem i kształt jego boski
Kochajcie w żydzie, turku, poganinie,
Bo gdzie siedziba Łaski i Miłości,
Tam i Bóg mieszka: tam Jego świątynie".
Aktualnie panuje takie przekonanie - równie modne, jak w latach 90-tych było bycie empatycznym :P - że ironia, sarkazm i cynizm są probierzem inteligencji. A guzik :)
No dobrze, więc wypośrodkujmy: "Atlas..." jest zarówno dla ludzi nieco bardziej zorientowanych w świecie i otrzaskanych z filmem, ale też dla wrażliwców. Zgoda? Wydaje mi się, że to dość uczciwe podejście i nie wynika to jedynie z konieczności sprawiedliwości, ale raczej ze zdrowego rozsądku. Bo nie sądzę, aby wielbiciel Jackie Chana (kino akcji) odnalazł w "Atlasie..." wartości dla niego odpowiednie. Nie sądzę też, że amatorzy Robinsona Crusoe czy "Błękitnej Laguny" odnależli w tym filmie coś dla siebie (choć i tu i tu jest malownicza wyspa). Nie sądzę też, aby wyznawcy Guy'a Fawkes'a byli zachwyceni, bo żeby odnaleźć rewolucyjno-wyzwoleńczą wymowę "Atlasu..." trzeba się nieco nagłowić, w przeciwieństwie do, znakomitego zresztą, "V jak Vendetta".
Tak czy inaczej, z tą inteligencją masz rację. Dodam jeszcze, że pojęcie inteligencji zostało w ostatnich latach bardzo mocno zmutowane. Poza tym, co napisałaś za inteligencję uważa się szybką ripostę (w ogóle szybkie myślenie, z czym się nie zgadzam) i poczucie humoru... czyli z tego, co rozumiem ucieleśnieniem inteligencji ma byc ten pajacowaty błazen Wojewódzki?
Jackie Chana nie lubię, ale Jeta Lee już tak :P Co do romantyki, to to sporo dziewcząt docenia ten aspekt "Atlasu..." :)
Główne zarzuty, jakie się pojawiają, to że za wiele niepowiązanych historii (brak inteligencji i/lub sztuki filmowej jako takiej) albo też to - i takich jest o wiele więcej - że film jest apoteozą lewackości, rewolucji, political correctness, promocją homoseksualizmu etc. lub że jest naiwny, bo zajmuje się jakimiś przestarzałymi wartościami (brak wrażliwości, także społecznej + filozofia Kalego opakowana w jedną z wersji "there is a natural order to this world").
Co do mylenia inteligencji z cynizmem, to nawet nie kwestia poczucia humoru - nota bene Wojewódzki nie poznałby go nawet gdyby stało obok - tylko trendu pokoleniowego, które to za inteligencję uznaje mieszankę złożoną z buty, sprytu, malkontenctwa i braku dobrego wychowania.
I miało. Nieuważnie oglądałeś, skoro tego nie zauważyłeś, a konsekwencją jest niezrozumienie tego filmu.
BTW odkąd istnieje sztuka opowiadania istnieje tez 7 podstawowych konwencji fabularnych. Argument "to już było" jest w tym kontekście zabawny, bo wszystko już było :P Jednak bohater o tysiącu twarzy ma za każdym razem inne oblicze, a jego opowieść się zmienia, mimo że jest wciąż ta sama, bo my - ludzie, ludzkość się zmienia.
Jeśli się czyta tylko Bułhakowa, to on się wydaje nowatorski, ale jak się sięgnie po Dostojewskiego i Turgieniewa, to widać, że wcale nie tak bardzo. Czy Bułhakow jest banalny? Nie. Nasz cywilizacja naprodukowała tyle treści, że w pewnym sensie wszyscy stoimy na grzbietach olbrzymów z przeszłości.
Mitchell jest rewelacyjny. Chwała Wachowskim i Tykwerowi, że udało im się ująć tak wiele z książki - i za te wszystkie cudne wstawki jak choćby numery seryjne Sonmi i Yoony - trzy nawiązania w jednym, Soylent Green u Cavendisha czy Castanedę u Isaaca Sachsa :D
Co do twojej interpretacji znaczenia czy pochodzenia tego znamienia jest bardzo indywidualna.
Jego znaczenie jest nie do końca jasne i w żaden sposób nie wytłumaczone.
Ma je Berry w swoim XX wiecznym wcieleniu,chociaż nie wiele wiemy o wcześniejszych.
Wiec głodne kawałki o uważnym oglądaniu zostaw dla siebie i skup sie na piłce.
Natomiast motyw bohatera przeciwstawiającego się...nazwijmy to "machiną" przemocy czy zniewolenia...korporacyjnemu ładowi czy totalitaryzmowi to już było.I duet Wachowskich nie nadał temu jakiegokolwiek nowatorskiego czy rewolucyjnego spojrzenia.
Nie przeczę film ładny i czarujący.I powtórzę...miło się oglądało.
Natomiast egzaltację nim pozostawię takim "uważnym" oglądaczom jak ty...BTW))))))))))
"Bo kolejne drzwi sie otwierają"
Nie jest - pooglądaj treasery, które są na Filmwebie :P Ma je Adam Ewing, Robert Frobisher, Louisa Rey, Sonmi-451 i Zachariasz (tu zmiana ksiązki na niekorzyść filmu - Meronym powinna je mieć)
Technika zdartej płyty na mnie nie działa - to, ze powtórzysz wielokrotnie, ze to banał i że już było nic nie wnosi. Wysil że się i napisz coś oryginalnego ;), zamiast powtarzać te dwa przymiotniki w kilku wątkach.
No i bez wycieczek osobistych - jeśli to ma być Twój argument, ze jestem egzaltowana - to buchachacha rozstańmy się w pokoju, bo interesuje mnie rzeczowa dyskusja a nie przepychanki ad personam :P
BTW...przepychanki ad personam sama zaczęłaś. Zaliczam do nich twierdzenie,że adwersarz nie oglądał filmu uważnie.Dlaczego?Ponieważ nie masz jakichkolwiek ku niemu przesłanek.Chyba że lekko osobiste.Zrozumiałaś?
Ad twojego a.Jeżeli jest to reinkarnacja to powinien mieć je każdy z nas.W końcu nasz byt to kolejne wcielenie.
Ad twojego b....nie do końca wniosek ten jest udowodniony.Zbyt swobodna interpretacja.Właśnie przykład Berry.
Nie mamy jasnego dowodu popierającego ten pogląd w postaci jej wcześniejszego niz XX wieczne wcielenie.Nie ma nic wcześniej.Jest dziennikarka śledcza.Trochę mało.Nie sądzisz?
Nie denerwuj się tak. Jest różnica między umniejszającą etykietką pt. "egzaltacja" a napisaniem, że najwyraźniej nie uważałeś oglądając film, skoro znamię w kształcie komety zauważyłeś tylko u jednej osoby z 5. Gdybyś przeczytała cały ten wątek, doczytałbyś to, co napisał/a Jacke32 - że nie jest tak, że aktorzy grają ciągle tę samą postać :P Ciąg Adam Ewing, Robert Frobisher, Louisa Rey, Sonmi-451-Meronym to jedna osoba. Są jeszcze trzy - cztery inne tak wyraźne ciągi kolejnych wcieleń tej samej osobowości, ale nie chcesz chyba, żebym rozpisała ci cały film?
Zostawię ci tu za to instrukcję obsługi do tego filmu, taką małą pigułke edukacyjną pt. "jak rozpoznawać motywy reinkarnacji w filmach": Obejrzyj po kolei. Ostrzegam, że level 2 wiąże się ze spoilerem filmu, więc możesz nie czytać, jeśli nie chcesz :P
Level 1:
Słodziusieńki teledysk o wiecznej miłości, gdzie ona to zawsze ona, a on to zawsze on, tylko zmieniają stroje. Jedyny temat o romans:
http://www.youtube.com/watch?v=K8OZlXHmNP8
Level 2:
Film o 2 wcieleniach pary, oczywiście tematem jest miłość, ale jest też morderstwo, konsekwencje w drugim kara dla mordercy; no last but not least owa miłująca się para zamienia się płciami:
http://www.filmweb.pl/film/Umrze%C4%87+powt%C3%B3rnie-1991-4921
Level 3:
Obejrzyj jeszcze raz "Atlas Chmur" i wyobraź sobie, że główni bohaterowie to w kolejnych wcieleniach Adam i Tilda Ewingowie oraz truciciel Goose, który kończy jako Zachariasz, odkupiony - ten który zaczynał po ciemnej stronie mocy i przechodzi stopniowo na jasną. Diabeł, Stary Georgie jest nim samym z przeszłości, wszystkimi złymi czynami, jakie popełnił. I on zwycięża ten głos. To jest fantastycznie pokazane, jakim narkotykiem jest zło. I wyobraź sobie, że Frobisher odradza się jako Louisa Rey, a Sixmith, jego ukochany z młodości, spotyka go jako stary człowiek po raz drugi.
Oczywiście nikt ci nie każe lubić tego rodzaju filmów, ani tym bardziej wierzyć w reinkarnację, ale na litość jeśli sięgasz po tego rodzaju fantastykę, to znaj kontekst.
Przeczytałam w zeszłym tygodniu "Hyperiona" - polecały mi go ze cztery osoby i przeczytałam też wcześniej mnóstwo pozytywnych opinii na temat tej książki. No i dobrze się ją czytało, ale nie powaliła mnie, nie zapałałam miłością. Jednak nie będę pisać, że jest taka sobie, tylko że nie mój klimat.
BTW masz rację, nie jest to jedyny sensowny system interpretacji tego filmu - nigdzie tego nie napisałam - równie dobrze można używać z powodzeniem zasady ESD czerpanego wprost od Marka Aureliusza, jednak uważam, że interpretacja związana z reinkarnacją nadaje temu filmowi głębszy sens i większą siłę rażenia.
Ależ doskonale wiem ,ze znamię ma kilka innych osób.Berry była przykładem pewnej nieczytelności i niejasności jego występowania.W myśl twoich teorii powinno być wręcz powszechne.
Co do mojej oceny filmu mylisz się...dostał u mnie 7/10.
Jednak jestem przeciwnikiem okraszania całkiem sprawnego filmu składającego sie z kilku prostych ale zgrabnie zrealizowanych historyjek,tego rodzaju metafizyki mającej na celu nadania filmowi klimatu dzieła odkrywczego.
To jest całkiem dobry film.Brakuje mu jednak czegoś co nazwałbym klamrą,która by w sposób czytelny spięła te historię.oczywiście moze być to pole do bardzo indywidualnej interpretacji.dla mnie jednak to rodzaj pewnej niedoróbki.
Cytując twój post znajdujący się powyżej w ty wątku sprzed kilku dni: "No to trochę osób powinno mieć takie znamię" - wtedy tego nie wiedziałeś.
Dla mnie ta klamra jest widoczna, dla ciebie nie. Myślę, że ze względu na inny zestaw dotychczasowych lektur/filmów.
A co do tego, że warto interpretować "Atlas Chmur" włączając reinkarnację mówi sam autor książki, David Mitchell, który wielokrotnie powtarza w wywiadach, że ci sami bohaterowie/dusze nie są oczywiście z a każdym razem tej samej płci, rasy itp. np. tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=DwaTdWUCUd4
Według mnie głównym celem filmu jest m.in. pokazanie do czego ludzie dążą dla pieniędzy. W XIX w. zniewalano dzikich ludzi, jako tanią siłę roboczą. Doktor Goose zatruwał Adama Ewinga udając jego przyjaciela tylko po to, aby dostać kluczyk do jego skrzynki. Stary muzyk był gotów zrobić wszystko, aby okryć się sławą dzieła Roberta Frobrishera, nawet zepsuć mu reputację, zmuszając go tym samym do samobójstwa. Kompanie olejowe w Ameryce były gotowe spowodować wybuch reaktora jądrowego, aby zniechęcić ludzi do energii jądrowej, tym samym zarabiając więcej. Totalitarne władze przyszłości naruszały wszelkie zasady etyki, tworząc genetycznie zmodyfikowanych ludzi, aby pracowali za nic przez 12 lat, dając im nadzieję na wolność, ale tak naprawdę zabijając i wyzyskując z nich dodatkowo białko. I wreszcie ostatnia historia - cywilizacja upadła, a ludzkość zdziczała cofając się do swoich początków.
Piękne zdanie mówi Meronym - Ludzki głód zrodził cywilizacje i ludzki głód ją zakończył.
Skoro uważasz, że - cytuję: "(...) kinematografia ma dawać przede wszystkim kawał porządnej i ambitnej rozrywki", to "Atlas..." w pełni wywiązuje się z tego zadania. Nie zgadzam sie z Twoją oceną tego filmu.
"prezentując nam m.in. gejowski melodramat w czasach średniowiecznych" czy ty oglądałeś ten film dokładnie? To jest XX wiek, czas pierwszej wojny światowej...
Myślę, że ten wątek doskonale pokazuje, że miłość to miłość, bez względu na orientację, czego ludzie twojego pokroju nie potrafią zrozumieć.
Cóż, możnaby też napisać w ten sposób: Wątek energii atomowej jest kompletnie oderwany od sensu fabuły. Ta tragiczna, naciągana historia wyglądała w tym filmie jak wtrącenie dla potrzeb promocji atomu i niczego poza tym. Nie wiem jak było w książce i g.. mnie to obchodzi, fakt pozostaje faktem - że pod płaszczykiem wzniosłych idei przemyca się dno intelektualne. Że poświęcenie i walkę o wolność zrównuje się z cierpieniem jakiejś niezrównoważonej babt, który w końcowej scenie daje dowód swojej wzniosłej głupoty zabijając za zastrzelenie swojego psa.
I w zasadzie o każdym wątku w każdym filmie można napisać coś podobnego, jeśli ma się z góry ustalone poglądy i z góry odrzuca się wszystkie argumenty z nimi sprzeczne. Ale, jak powiedział Nieztche: Największą krzywdą, jaką można sprawić młodemu człowiekowi, to nauczyć go by wyżej od myślących odmiennie cenił tych co myślą podobnie".
Tak, wiem, popełniłem błąd. Film oglądałem jakiś czas temu,, więc pomieszało mi się przy pisaniu.