Nie wiem czy ktoś zwrócił na to uwagę, że film przedstawia założenia ruchu New Age czyli:
- Wszystko we wszechświecie jest ze sobą powiązane, jest jednością (jednią).
- Wszystko jest emanacją kosmicznej energii, którą można nazwać na przykład Bogiem albo Absolutem.
-Wszystko, co istnieje, posiada moc (współ)tworzenia rzeczywistości.
-Najwyższym dobrem i celem istnienia jest miłość, w najszerszym rozumieniu.
-Nauka nie jest w stanie wytłumaczyć wszystkiego, ponieważ jest tylko niedoskonałym instrumentem naszego poznania. Alternatywne metody mogą być niekiedy skuteczniejsze od naukowych.
-Życie ziemskie jest tylko stanem przejściowym, jednym z etapów rozwoju. Śmierć nie jest finalna, to tylko proces transformacji energii w inną formę.
-Człowiek, tak jak i wszystko inne, jest uduchowiony, posiada nadfizyczną jakość.
-Świat zmieni się, gdy ludzkość osiągnie odpowiedni poziom rozwoju duchowego.
-Najważniejszym narzędziem człowieka jest wolna wola. Może on dokonywać w każdym momencie życia dowolnego wyboru, bez narażania siebie na osąd, krytykę bądź aprobatę (o ile czyni to świadomie i zdaje sobie sprawę z konsekwencji swojego postępowania).
Ja należę do osób, które nie zrozumiały przesłania tego filmu. Zastanawiałem się o co tutaj chodzi ???? No i znalazłem rozwiązanie ;-) chodzi o propagowanie New Age. Pozdrawiam Wszystkich, którzy zrozumieli "głębokie przesłanie" jak również wszystkich, którzy tego bakcyla nie złapali.
Cóż, bardziej buddyzm niż New Age, choćby ze względu na wyeksponowanie cierpienia bohaterów - tego w New Age raczej nie znajdziesz, bo teza główna brzmi, że wszystko się da przepracować itd. Faktem jest, że New Age czerpie pełnymi garściami ze wschodu, ale wybiera tylko słodkie rodzynki, pomijając niewygodne dla popkultury elementy. Autor książki, na podstawie której zrealizowano ten film, David Mitchell, bodaj 8 lat spędził w Japonii jako nauczyciel, jego żona jest Japonką i jest wyraźnie zafascynowany kulturą i cywilizacją Wschodu.
Jeśli poczytasz o Korei - jeden z wątków toczy się w Nowym Seulu, to zobaczysz, że to co się w tym wątku dzieje, odpowiada złączeniu ideologii Korei Północnej i Południowej - konsumpcjonizm, wysokie technologie z obozami pracy i ideologią jedności - "Jednomyślności".
Zdecydowanie buddyzm. Reinkarnacja, konieczność odpracowania "karmy"...
Wachowscy zresztą lubią Wschód, nie dziwi mnie więc wybór Mitchella. Już o Matrixie mówiło się, że nawiązuje do zen - do wyobrażenia świata jako tworu naszego umysłu, a życia jako drogi ku wyzwoleniu od owej iluzji.
Mnie się to raczej z Platonem i Plotynem kojarzyło, ale te korespondencje filozoficzne zawsze miały miejsce.
Chociaż jeśli się zastanowić, to sa też wątki niebuddyjskie - rola miłości. To nie jest charakterystyczne dla buddyzmu. Miłosierdzie - tak, ale nie miłość. Dlatego trudno postać Sonmi (w wersji filmowej) utożsamiać tylko z Buddą, dlatego że przekonanie
"I believe death is only a door. One closes, and another opens. If I were to imagine heaven, I would imagine a door opening. And he would be waiting for me there." buddyjskie bynajmniej nie jest, bliżej tu do mistyki chrześcijańskiej i rozsianych w każdej kulturze opisów ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną.
Skojarzenie z neoplatonizmem właściwe :P
Polemizowałabym z tym, iż miłość to wątek niebuddyjski. Tyle że pojmowanie miłości inne niż w kulturze Zachodu.
To z Lamy Ole Nydahla: "Umysł, który rozpoznaje sam siebie, jest pełen miłości. Umysł, który tego nie potrafi, jest pełen przywiązań."
Ole Nydahl nie jest buddystą, tylko forpocztą chińskiego wywiadu. Jego nauki nie mają wiele wspólnego z którąkolwiek 5 szkół buddyzmu tybetańskiego, łącznie z tą, której nazwy używa, tak że nie przemawia do mnie to, co napisałaś. W wersji light określiłabym Olego właśnie jako guru sekty New Age, a nie buddystę, którego główne przesłanie brzmi mniej więcej "róbcie co chcecie, jeśli ktoś inny cierpi z powodu tego, co robicie, to nie docenia waszej oświeconej postawy i jest efektem jego zaciemnień, a nie waszych czynów". Ole doskonale pasuje do konsumpcyjnego stylu życia, podaje jak na tacy "duchowe" uzasadnienia także własnego stylu życia, w tym sypiania na potęgę z uczennicami :P
BTW, cytat, który podajesz, pasuje raczej do określenia "miłosierdzie", niż miłość - to, co rozumiemy przez nią na Zachodzie - i co widzimy w filmie.
Czy się weźmie do ręki teksty tybetańskie, czy Zen, czy Therawady - miłość czy przyjaźń między dwojgiem ludzi jest co najwyżej tematem pobocznym, nigdy głównym. Jedynym uznawanym, idealizowanym i przedstawianym w romantyczny sposób na Wschodzie rodzajem miłości jest przywiązanie mistrza do ucznia i powtarzanie tej relacji w kolejnych wcieleniach, co ma się jak pięść do nosa jeśli weźmiesz to, co my uznajemy za miłość.
Z tego, co wiem, ale może moja wiedza jest tu pobieżna, przyznaję, Ole to postać kontrowersyjna, choć ma jednak poparcie wielu lamów z Tybetu. Nie nazwałabym też go "forpocztą chińskiego wywiadu" aż ;) Chodzi o to, że w samej szkole Karma Kagyu też są jakieś kontrowersje związane z rozpoznaniem któregoś tam Karmapy, oczywiście z polityką związane? Ale jako że za mała ma wiedza na ten temat obecnie, nie będę polemizować. :)
Ale już z samym pojęciem "miłość" użytym w takim, a nie innym mogę. ;)
Ani w buddyzmie, ani w mistyce chrześcijańskiej nie znajdziemy wnoszonego na ołtarze romantycznego pojmowania miłości w związku partnerskim.
W obu przypadkach miłość oznacza coś więcej niż tylko uczucie w związku dwojga ludzi, ma mieć wymiar uniwersalny.
To może inny cytat, z Dalajlamy, który przytacza słowa Gesze Lhundrub Sopa Rinpocze:
"Dlatego najpierw musimy urzeczywistnić naszą osobistą, nieprzerwaną, nieustającą intencję szlachetnego wyrzeczenia się samsary. To jest najważniejsze na początku ścieżki do oświecenia. Dopiero później będziemy w stanie podzielić się tym urzeczywistnieniem również z innymi czującymi istotami w postaci uniwersalnej miłości, współczucia i bodhicitty, co w sumie stanowi zasadniczą metodę mahajany."
Można też zauważyć, że bez miłości po prostu nie ma współczucia, nie ma postrzegania innych istnień jako jedności, a chyba to też istota buddyzmu. Ale te uwagi dotyczą właściwie nie tyle filmu i książki, co tego, iż nadal nie zgodzę się, że samo pojęcie miłości jest dalekie od buddyzmu.
Tak, ale tylko jeśli ograniczymy ją do powszechnego romantycznego pojmowania miłości.
A w samym filmie i w książce obok wątków filozoficznych i religijnych pojawiają się też wątki "czysto ludzkie". ;)
Raczej nie chodzi o promowanie New Age. Proste przesłanie filmu mówi, że kto zakłóci naturalny porządek będzie cierpiał a w najgorszym wypadku zostanie ukrzyżowany. Niestety abyśmy mogli przetrwać, ktoś musi się poświęcić i walczyć z bezprawiem narzuconym przez silniejszych, czyli naruszyć naturalny porządek świata. W każdej epoce są potrzebni ludzie, którzy powiedzą prawdę a tym samym się narażą. Czasami pojawiają się wyjątki, którzy wprowadzają ład na dłużej i oni płacą najwyższą cenę. To film z uniwersalnym przesłaniem, które leży u podstaw każdej religii.