To, że film zawiera treści, które trudno zrozumieć lub dostrzec na pierwszy rzut oka, czego
najlepszym przykładem jest właśnie AC, wcale nie znaczy, że jest to dzieło wybitne. Popieram to
stwierdzenie argumentem na zasadzie analogii: to, że ktoś schował kamyk znaleziony przy
drodze w sejfie opatrzonym żartobliwą grą słowną jako hasłem wcale nie znaczy, że przydrożny
kamyk ma jakąś wyjątkową, obiektywną wartość.
Jestem za to gotów zgodzić się, że wartościowa może być sama zabawa w chowanego w
poszukiwaniu klucza, szyfru, podtekstów itp. Z tego punktu widzenia Atlas Chmur rzeczywiście
jest majstersztykiem. Ale skłaniałbym się do przestrzegania ścisłego podziału tych dwóch stref:
formy i treści. Wiadomo, że lepiej gonić króliczka niż go złapać, i szanuję zdanie, że łapanie
króliczka w przypadku AC może być świetną zabawą.
Niestety, czytając wiele wspaniałych książek i oglądając wiele pięknych filmów przyzwyczaiłem
się do tego, iż trud intelektualny poniesiony w znalezieniu ukrytego sensu w jakimś dziele jest mi
wynagradzany wartością tego, co znalazłem. Nie tak było w przypadku AC. Nie ukrywam, że nie
zwracałem na początku uwagi na to, kto gdzie ma wytatuowaną kometę, albo który aktor gra
kogo. Jest to fajna zabawa reżysera z widzem. Cokolwiek zapszepaszczona zabawa, warto
dodać, gdy przy przemówieniu Son-mi bracia Wachowscy rezygnują z gry i odkrywają swoje karty
w sposób naprawdę nie-zawoalowany, wręcz nachalny, żeby nie powiedzieć: propagandowy. Ale
z tej zabawy nic nie wynikło. Przekaz z filmu mogę sprowadzić do ogólnych haseł w rodzaju
"wolność", "równość", "dobro" ale to samo znalazłbym czytając ulotki dotyczące Unii Europejskiej
albo słuchając przemówień premiera. Wszyscy ludzie są jacyśtam. Przeszłość to przyszłość
która minęła. Lenin, Stalin, Bierut. itp. itd. Stąd wynika - moim zdaniem - polaryzacja w odbiorze
tego filmu. Jedni lubią gonić króliczka, a drudzy dość szybko go łapią i okazuje się on mało warty.
Dla fanów zagadek i łamigłówek, za ciekawe pogmatwanie wszystkiego ze wszystkim - daję 10
minus 2 za bezczelną Sonmi. 8/10. Naprawdę polecam. Dla "reszty" ludzi - maksymalnie 3/10.
Pozdrawiam dwie strony barykady.
SPOJLER. ZDRADZAM TU, O CZYM JEST FILM (BEZ OPISYWANIA ŻADNYCH WYDARZEŃ W FILMIE)
Podoba mi się Twoja wypowiedź i faktycznie używasz dobrych argumentów. Nie zgadzam się jednak z tym, że przesłanie jest banalne. "Wolność", "równość", "dobro", jak to ująłeś, były podane bezczelnie na tacy, bo nie były tym, czego miałeś szukać. Było to to, że nawet najmniejsza dobra akcja, nawet w sytuacji, kiedy przyniesie nam zgubę (lub pozorną zgubę) jest "warta świeczki", bo będzie się niosła dłużej w historii, niż najbliższe wydarzenia.
To, o czym mówisz jest ciekawe i ładnie ujęte, ale sprowadza się do mało odkrywczego stwierdzenia: przyszłość jest przyczynowo połączona z teraźniejszością. Dzielenie na dobre i złe uczynki osobno nie ma tutaj znaczenia. Nie jest to nic oryginalnego ani nowego, jest to raczej ujęcie zasady przyczynowości zdarzeń w ładny, "mistyczny" język. Taka mieszanka niestety stylistycznie pasuje do tekstów a'la P. Coehlo w rodzaju "życie jest jak banan: żeby go zjeść, trzeba najpierw zdjąć niejadalną skórkę". To właśnie ten styl wypowiedzi lubuje się w bardzo ogólnych stwierdzeniach o pięknym, mistycznym wydźwięku, którego sednem i treścią są banalne truizmy. Wciąż dotykamy tego samego mechanizmu: ładne opakowanie, nieciekawy prezent. Uśmiech do kamer.
Coelho dla mnie zajeżdża banałem, dlatego, że wszystkie te jego mądrości muszą być przekazane wprost, albo nie uda mu się ich przekazać wcale. Tutaj przekaz jest bardzo wzbogacony przez to, że ukazano go w taki misterny sposób. Raczej nie da się oddzielić go od opakowania i to właśnie małe szczegóły czynią tę historię tak ciekawą. Jaki przekaz uznałbyś za głębszy?
Każdy mniej oczywisty, mniej jednostronny. Każdy mniej ogólny. Każdy bardziej oryginalny. Każdy zostawiający więcej dla mnie do interpretacji. Wystarczyłoby, żeby wyzbyć się ogólności, jednoznaczności. Przykłady? Czyż mam wymieniać wszystkie przeczytane książki ("Idiota" z pochwałą prostoty i bezinteresownego dobra lub "Lord Jim" z heroiczną moralnością dążącą do samodestrukcji) czy też obejrzane filmy ("Oldboy" ze wspaniałym studium zemsty. "Strażnicy" z poświęceniem własnych zasad dla "większego dobra" - to przykłady pierwsze z brzegu, bo nie chciałem już wytaczać Balzaca albo Bergmana) aby udowodnić tą nazbyt oczywistą dla mnie tezę, iż głębokie przesłanie, interesujący dylemat, trud podjęcia decyzji, prawda o ludzkiej naturze - to wszystko można znaleźć w wielu fascynujących miejscach. Czasami odnajduje się je łatwo, czasami trudno, ale zawsze warto. Niestety, do miejsc tych nie należy "Atlas Chmur", gdzie doniosłość przesłania leży gdzieś między bajkami o Babie Jadze ("nie chodź sam do lasu") a Paulo Coelho ("życie jest jak ptak: jeśli nie rozwinie skrzydeł, to nigdzie nie doleci") itp. itd.
Być może powiesz: dla szukającego nic trudnego. Odpowiednio głęboko grzebiąc i kura dokopie się do złoża ropy, a przekładając to na temat kina: nawet z kiepskiego filmu można uczepić się czegoś i dorobić do tego głębokie przemyślenie. "Głupi i głupszy" jako film o potędze przyjaźni, "Bolek i Lolek" o rolach społecznych naśladowanych w kulturze młodzieży szkolnej. Jest jednak drobne ale. Jeśli autor na końcu (pod koniec w każdym razie) filmu stawia główną bohaterkę przed mikrofonem, patrzącą się prosto na widza, w akompaniamencie podniosłej muzyki, i każe jej wygłaszać "przesłanie" filmu w sposób tak bezpośredni, że aż uwłaczający, to nie ma zmiłuj się. Zamiast zgadywać, co autor miał na myśli, dostajemy na talerzu - od autora! - wszystko na raz. Nie pozostawia pola do interpretacji, kontrowersji, subiektywnej oceny. Sam od tego się odcina wciskając nahalnie swoje rozwiązanie wszystkich dylematów, zostawiając widza szukającego czegoś głębszego z niczym.
Nie mylisz się w tym, że przesłanie wydaje się banalne, ale sztuka wiele razy widziała powtarzające się motywy (w obrazach, książkach, filmach. Np. "Szeregowiec Ryan" nie wniósł nic nowego, a jednak jest świetnym filmem, bo pokazał to samo w lepszy sposób). Akcje niosą się całymi wiekami, faktycznie żadne odkrycie, ale to, jak to ukazano robi różnicę. Nie ma tu wielkiej bomby, która zabija bardzo złą armię i ta armia w efekcie tego nie podbija czyichś ziem. Są malutkie akcje (jeszcze raz tutaj zaznaczę - moim zdaniem przemówienie Sonmi nie jest przesłaniem, tylko elementem mającym ukazać, do czego doprowadziły te działania. Wolność, równość i dobro są więc tylko tłem), które na swój sposób kreowały dalszą rzeczywistość.
Podoba mi się też świetne operowanie formą - raz mamy typowe sf, innym razem komedię, potem melodramat itd. Jestem zdumiony, że nie miałem wrażenia, że nie jest to spójna całość. Tutaj na pewno Wachowscy dali popis innowacyjności.
Operowanie różnymi formami jest innowacyjne? Bracie, jesteśmy 50 lat po Nowej Fali, nawet postmodernizm - który polega dokładnie - choć nie tylko - na tym, o czym tu piszesz dawno sczezł marnie. Film wachowskich jest formalnie ciężki, zrobiony "grubą łapą", toporny wręcz i wtórny. To o czym piszesz wcześniej - czyli "efekt motyla", jest zrobione (i oczywiście wcześniej) w filmie tak zatytułowanym. Ja rozumiem młodych ludzi zafascynowanych czymś czego wcześniej nie widzieli - ale twierdzenie, że liczy się wyłącznie to, co widzieliśmy przypomina mi stary tekst - bodaj Giordano Bruno - jest tylko tyle ptaków, ile zobaczyliśmy patrząc przez okno. Otóż jest ich nieskończenie więcej.